Krwawe drogi/Golgota Legionów
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Golgota Legionów |
Pochodzenie | Krwawe drogi |
Wydawca | Centralne Biuro Wydawnictw N. K. N. |
Data wyd. | 1916 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy Strzelcy pod wodzą Piłsudskiego weszli dnia 6-go sierpnia 1914 r. do Królestwa, wchodzili z przekonaniem, z wiarą, iż społeczeństwo Królestwa podniesie się groźną falą przeciwko Rosyi. Sądzono, że pod znak wojny z Rosyą zbiegnie się naród, a wojsko znajdzie poparcie co najmniej takie, jakie znalazło w Galicyi. Nadzieje te w znacznej mierze zawiodły.
Nie będziemy tutaj tego faktu poddawać analizie, nie będziemy omawiać sprawy tyle bolesnej. Niewątpliwie istnieje wiele motywów natury objektywnej, które na to wpłynęły, istnieje wiele tragicznych przyczyn, natury wewnętrznej, że naród żywiołowo pod karabinem nie stanął. Dość, że większość społeczeństwa zachowała się wobec nas conajmniej apatycznie, tam zaś, gdzie zdobywaliśmy sympatyę, kończyło się najczęściej na sentymentalnej łezce lub oklaskach, zaś tylko mniejsza część narodu odczuła sercem prawość, znaczenie i heroizm polskiego żołnierza.
Rozpoczął się okrutny rok, najeżony niebezpieczeństwami z zewnątrz, a między bitwą jedną a drugą poświęcony myślom, rozpamiętywaniu i męce. Ale nie jest zwyczajem żołnierza ronić łzy. I ci, których losy zagnały w lasy karpackie, gdzie krwawo pracowali przez rok cały dla Polski, i ci, co szli pod dowództwem Piłsudskiego, ścieląc trupami i pokrywając mogiłami ziemię polską od Szczucina i Łowczówka aż po Lublin, pogodzili się z faktem, dla tchórzliwych żywiąc w swych sercach męskich wzgardę, dla słabych współczucie, dla kłamliwych i szalbierczych polityków nienawiść, dla ludu ciemnego zachowując wiarę i ufność, iż on kiedyś ciężką pracę polskiego żołnierza zrozumie, uzna, trudy jego będzie czcił, pobojowiska zamieni w świątynie, a z całości dzieła Legionów wyjmie naukę i włoży ją w serca narodu, niby talizman chroniący przed śmiercią. I krwawo a wytrwale, ciągle stojąc przy sztandarze, bez wypoczynku walcząc, borykając się z wrogiem śmiertelnym i zwyciężając, nie ustawali w wołaniu przez rok cały: „Którzyście zdrowi, młodzi, którzy macie zaufanie w czyn nasz, w uczciwość i rozum naszej drogi — chodźcie do nas. Przyzywają was wzniosłe duchy Milki, Sztrengera, Paderewskiego, Wąsowicza i w dziki sposób zamordowanego w Tarnowie Kaszubskiego, wołają na was tysiące bohaterów, szarych żołnierzy, o nazwiskach znanych jeno tysiącom matek i ojców, wzywa was nareszcie wódz nasz drogi i przez naród powołany — Józef Piłsudski“.
Tak wzywali głosem strzałów, podchodów wspaniałych, śmiałych szturmów, szarżą Wąsowicza, chłodną wolą Herwina, tak czarowali i uwodzili serca i myśli poezyą czynu, ci najrodzeńsi potomkowie Wyspiańskiego. I głos ich był coraz silniejszy, coraz bardziej wzniosły, coraz potężniejszy. Coraz trudniej było oprzeć się sile ich czynów, mocy ich logiki, zaciekłości i charakterowi tych zaiste niezłomnych. Jakiś czar wielkości płynął z okopów strzeleckich i z mogił polskich żołnierzy. Skrzeczący głos obmowy i oszczerstwa jął cichnąć. Kłamstwo i potwarz nie śmiały już ukazać swej ohydnie wykrzywionej twarzy.
Rycerze żywi jęli już za życia wchodzić w legendę. Piłsudski rósł z miesiąca na miesiąc. Niby magnes narodowy przyciągał, niby sumienie biczujące gryzł, niby słońce ojczyzny ogrzewał, budził ufność, ratował w rozpaczy. Golgota jęła już przyoblekać cechy męki, grozą przejmującej tych, którzy ją zadawali. Naród z miesiąca na miesiąc otrząsał się, a przynajmniej, co lepsze, co światlejsze, szlachetniejsze i rozumniejsze, jęło coraz wyraźniej chylić się ku nam.
Sprawa przeobrażania się, odradzania wielkiego ongiś, wielce rycerskiego i pośród ludów świata kiedyś szanowanego narodu, odbywała się na oczach naszych, że nikt z nas złorzeczyć się nie ośmielał, jeno niejednemu łzy gorzkie nie przestawały płynąć nad straszliwą niemocą ludu, tak straszliwą, iż go dopiero śmierć dobrowolna tysięcy najmłodszych, najśliczniejszych, największych może zwolna do przytomności przyprowadzać.
Niestety — do czynu żywiołowego było ieszcze daleko.
Golgota rycerstwa polskiego złagodniała w mistyce formy, ale wciąż cierniem wbijała się w ciało rycerza, bez przerwy wołającego: — „Mało mi sławy wieńce, rzucane przez was na mą zakrwawioną głowę, za nic mam wasze uśmiechy, waszą czułość, waszą dbałość o mą matkę samotną, o moją żonę opuszczoną, o me dziatki niedojadające — ja chcę, byście chwycili za karabin, jak ja! Wstawajcie!“
Rycerzu, legionisto polski — Tobie cześć!
Dąbrowa Górnicza, w Królestwie Polskiem. Listopad 1915 r.