Krzysztof Kolumb (Cooper)/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Krzysztof Kolubm
Wydawca S. H. MERZBACH Księgarz
Data wyd. 1853
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Jenike
Tytuł orygin. Mercedes of Castile lub The Voyage to Cathay
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.

Podczas gdy Jan aragoński starał się wszelkiemi środkami aby syn jego uszedł czujnéj uwagi służalców króla Kastylii, mieszkańcy Valladolid oczekiwali skutku wyprawy z tą niespokojną obawą, jaka zwykle towarzyszy niebezpiecznym przedsięwzięciom. Pomiędzy temi, co z niecierpliwością śledzili kroki Jana z Aragonii, znajdowały się osoby, z któremi wypada nam bliżéj czytelników zaznajomić.
Chociaż Valladolid w téj porze dalekim jeszcze był od świetności jakiéj dosięgł zostawszy stolicą Karola V, zawsze jednak ten gród starożytny i bogaty posiadał znaczną liczbę wspaniałych pałaców. Jeden z nich był siedzibą Jana de Vivero, znakomitego szlachcica, i w nimto dwie osoby oczekiwały wiadomości z Duenas. Wnętrze tego gmachu łączyło poważną zbytkowność owego czasu, z wygodą i wykwintnością, jakie nadać tylko może bezpośredni zarząd kobiécy. W r. 1469 wielki dramat wojenny, trwający od siedmiu wieków, walka chrystyanizmu z koranem, zbliżała się ku końcowi na półwyspie pirenejskim, Maurowie, zajmując długo południowe części królestwa Leonu, zostawili w budowlach tamecznych ślady barbarzyńskiéj wystawności; nazwisko nawet miasta Valladolid, przerobione z Veled-Vlid, świadczyło o pobycie w tych stronach rasy arabskiéj.
W głównéj sali pałacu Jana de Vivero dwie kobiéty żywo z sobą rozmawiały. Obie były młode, i chociaż różnéj zupełnie powierzchowności, niezaprzeczone posiadały powaby. Jedna z nich szczególniéj, zaledwie dziewiętnastoletnia, lecz w całym już kwiecie młodości, uchodzić mogła za skończoną piękność. Gorąca nawet wyobraźnia krain południowych nie wymarzyłaby większéj doskonałości. Jéj ręce, nogi, kibić i wszystkie ciała zarysy nacechowane były niezrównanym wdziękiem niewieścim, a postać wysoka i okazała szlachetną nadawała jéj powagę. Patrzący na nią nie wiedział czy go czaruje bardziéj powab zewnętrzny, czy wyraz nieskażonéj duszy odbity na jéj twarzy. Chociaż urodzona w Hiszpanii, pochodziła w prostéj linii od królów gotskich, i z tego zapewne powodu w nadobnéj dziewicy zléwała się świéżość północna, z porywającą żywością kobiét południa. Cera jéj była biała, włos gęsty kasztanowaty, oczy niebieskie, pełne blasku i pojętności. Dla dopełnienia obrazu powiedzmy, że na obliczu wychowanki dworu malowała się szczéra prostota, rzadko w téj sferze napotykana, a krasząca wdzięk młodości urokiem prawdy moralnéj.
Ubiór księżniczki odznaczał się prostotą, chociaż bogactwem odpowiadał godnie wysokiemu jéj dostojeństwu. Na szyi, śnieżnéj białości, połyskiwał krzyż brylantowy, zawieszony na rzędzie wyborowych pereł; kilka kosztownych pierścieni obciążało raczéj, niż zdobiło śliczne jéj ręce. Byłato Izabella kastylijska, oczekująca w ustroniu rozwiązania swego losu, tak ściśle złączonego z przeznaczeniem ludzkości.
Towarzyszką jéj była donna Beatrix de Bobadilla, przyjaciołka młodości i wierna do śmierci poddana. Dama ta, starsza nieco od księżniczki, miała ułożenie stanowczo hiszpańskie; jakkolwiek bowiem pochodziła ze starożytnéj rodziny, dom jéj wszelako, z polityki czy przypadkiem, nie wchodził nigdy w związki z cudzoziemcami. Jéj oczy czarne, błyszczące zapowiadały szlachetną duszę i silną wolę. Postać jéj, lubo przyjemna, ustępowała jednak w doskonałości kształtom królewskiéj przyjaciołki. Natura, dzieląc swe dary między te młode niewiasty, rozróżniła je odpowiednio stanowisku społecznemu jakie każda z nich zajmowała, lecz widziane z osobna, obie były zachwycające. Izabella kończyła właśnie strój ranny; siedziała na fotelu, niedbale oparta i pochylona ku przyjaciołce, klęczącéj przed nią na podnóżku. Dziewice były same, w rozmowie ich przeto panowała największa swoboda; wolna zarówno od etykiety kastylskiéj i sztywności hiszpańskiéj, toczyła się ona w miarę uczuć naturalnych, nie według ceremoniału dworskiego.
— Beatrixo, rzekła księżniczka, prosiłam Boga by kierował moją myślą w tak ważnéj sprawie, i mam nadzieję, że wybór jaki uczynię pogodzi własne moje dobro, ze szczęściem mych poddanych.
— Nikt o tém ani wątpi, szlachetna pani, odpowiedziała Beatrix de Bobadilla, bo Kastylijczycy tak cię kochają, że nie sprzeciwiliby się pewnie twym zamiarom, gdybyś nawet wyjść chciała za sułtana tureckiego.
— Powiedz raczéj, moja dobra, odparła z uśmiechem Izabella, że sądzisz o innych po sobie. O! te projekta małżeńskie dużo sprawiają mi kłopotu.
— Lecz teraz minął czas próby. Najświętsza Panno! ileżto w męzczyznach musi być zarozumienia i lekkomyślności, kiedy tacy konkurenci śmieli ubiegać się o rękę mojéj pani.
— Jeżeli ze wszystkich wybrałam Ferdynanda aragońskiego, to jedynie z powodu, że związek ten odpowiada najwięcéj interesowi Kastylii. Wiész, Beatrixo, że Kastylijczycy i Aragończycy z jednego pochodzą szczepu i tym samym mówią językiem.
— W imię bozkie, kochana pani, nie porównywaj czystéj mowy kastylskiéj z dyalektem mieszkańców gór!
— Niech i tak będzie; ale łatwiéj zawsze wyuczyć po hiszpańsku Aragończyka, niż Galla; a potém don Ferdynand należy do rodziny Transtamare, jest potomkiem królów Kastylii, i mówią że młody król sycylijski może się podobać.
— Gdyby tego nie umiał, nie byłby chyba mężczyzną. Któryżby z nich nie potrafił ułożyć się, gdy idzie o podbicie serca dziedziczki korony, a jeszcze pięknéj jak jutrzenka, dobréj i mądréj, słowem wcielonéj doskonałości.
— Moje dziecię, te słowa nie przystoją ani mnie ani tobie.
— A jednak są ony prawdziwém wyrażeniem moich ucznć.
— Wierzę ci, dobra Beatrixo; lecz powinnyśmy pamiętać o ostatniéj spowiedzi i mądrych radach jakie nam wówczas udzielono. Tak lekkomyślne rozmowy nie uchodzą kobiétom, które za grzechy swoje potrzebują pobłażania. Co do tego małżeństwa, jeśli je zawrę, to więcéj jako księżniczka, niż jako niewiasta; bo wiadomo ci, że nie znamy się nawet z Ferdynandem.
— Prawda to wszystko, szlachetna pani; przyznaję, iż dziewica wysokiego urodzenia, może rozrządzać swą ręką na innych zasadach jak prosta mieszczanka, a nawet, że sama jéj godność i troskliwe wychowanie, stanowi większą rękojmię szczęścia małżeńskiego, aniżeli gorączkowe przywiązanie. Ale z tém wszystkiem bardzo mnie to cieszy, że tak szlachetny i dzielny, według opisu ojca Alonzo, młodzieniec stara się o twe względy, jak również że, zdaniem mych przyjaciół, don Andrzej de Cabrera, lubo trzpiot wielki, doskonałym będzie mężem dla Beatrixy de Bobadilla.
Izabella, która mimo wrodzonéj powściągliwości czuła niekiedy potrzebę poufnéj rozmowy, uśmiechnęła się z tego wyskoku, i rozgarniając piękną rączką krucze sploty Beatrixy, rzuciła na nią macierzyńskie prawie, lecz pełne tkliwości spojrzenie.
— Jeżeli wartogłowy powinny się łączyć z sobą, rzekła potém, to przyjaciele twoi mają słuszność. Wymówiwszy te słowa umilkła, a wstyd dziewiczy rozlany po jéj twarzy i skryty ogień źrenicy świadczyły, że Izabella, w téj chwili przynajmniéj, była więcéj kobiétą jak królową, zajętą wyłącznie szczęściem swych poddanych.
— W miarę jak się zbliża nasze spotkanie, ciągnęła daléj księżniczka, dziwne jakieś ogarnia mnie pomięszanie, i wyznaję ci otwarcie, moja droga, że przymioty ciała i duszy, przypisywane królowi sycylijskiemu, niemały w tém mają udział.
— To dziwnie, wtrąciła Beatrix. Ja z swojéj strony nie oddałabym dobrowolnie ani jednego powabu przeznaczonego mi małżonka.
— Twoje położenie jest inne, Boatrixo, ty znasz markiza de Moya i pewną jesteś jego uwielbienia.
— Ś. Jakubie! czyż podobna tak sobie nie ufać. Wszak młoda i piękna kobiéta odbiéra hołdy jako przynależną sobie daninę.
— Prawda to, moja córko, (Izabella, chociaż młodsza, nazywała tak niekiedy przyjaciołkę, a późniéj, zostawszy królową, zawsze ją zaszczycała tém mianem), ale wtedy tylko, gdy owe hołdy są zasłużone. Co do mnie, z niespokojnością nieraz zadaję sobie pytanie, jakie będą dla mnie uczucia don Ferdynanda. Uważam go za młodzieńca pełnego szlachetności, męztwa i osobistych przymiotów, i nie wiem czy zdołam odpowiedzieć słusznym jego wymaganiom.
— Na imię bozkie! zarozumiały chyba Aragończyk mógłby coś podobnego pomyśleć! Jeżeli don Ferdynand szlachetnego jest rodu, ty pani, potomek starszéj linii domu Transtamare, w niczém mu nie ustępujesz. Jeżeli jest młodym, i ty nią jesteś; jeżeli roztropnym, czyż tobie brak tego przymiotu?
— Powoli, powoli, kochana Beatrixo! powściągnij nieco swoję żywość.
— Skromność twoja, łaskawa pani, pozwala ci oceniać cudze tylko zalety, a zapominasz o swoich; ale don Ferdynand sprawiedliwszym będzie w tym względzie. Jest prawda spadkobiercą kilku koron, ale czeka go tu dziedziczka kastylijska, która słodyczą swą i prostotą, podbije snadnie rycerskie jego serce.
— Nie trwożę się bynajmniéj o próżność Ferdynanda, chociaż wiem że posiada już, lub posiędzie, niejednę koronę; lecz mimo twych uwag życzliwych, niedowierzam sama sobie. Zdaje mi się, że przyjęłabym obojętnie, a przynajmniéj z godnością odpowiednią swojemu urodzeniu, każdego innego księcia; ale drżę gdy pomyślę o spotkaniu z Ferdynandem.
— To raczéj don Ferdynand powinien być w obawie, zawołała Beatrix, całując z uszanowaniem rękę Izabelli.
— O nim, kochana przyjaciołko, same tylko doszły mnie pochwały. Lecz darmo się niepokoję, zamiast zasięgnąć zdania pobożnego kapłana, który nie odmówi mi pewnie swéj porady. Ojciec Alonzo nas oczekuje, pójdźmy do niego.
Księżniczka z towarzyszką weszły do kaplicy zamkowéj, gdzie spowiednik piérwszéj mszę właśnie odprawiał. Tu niespokojność pięknéj Izabelli ustąpiła wkrótce przed pociechą obrządków religijnych. W chwili gdy opuszczała kaplicę, posłaniec przybył z wieścią, że król sycylijski stanął szczęśliwie w Duenas, i otoczony wiernemi stronnikami, przybędzie wkrótce dla urzeczywistnienia swych nadziei.
Izabella, nanowo tém pomięszana, z trudnością tylko odzyskała zwykłą spokojność umysłu. Poświęciwszy parę godzin modlitwie, obie przyjaciołki powróciły do sali, w któréj niedawno toczyła się przywiedziona wyżéj rozmowa.
— Czy widziałaś don Andrzeja de Cabrera? zapytała księżniczka, przeciągając ręką po czole, jakby dla zebrania myśli.
Beatrix de Bobadilla zapłoniła się, a potem nagłym wybuchła śmiéchem.
— Jak na kawalera trzydziestoletniego, który stargał nieco siły w wojnach przeciw Maurom, don Andrzej dosyć zwinne ma nogi; przyniósł tu bardzo szybko wiadomość o przybyciu króla, przedstawiając razem przyjemną swą osobę. Ale znów na człowieka wytrawnego, zbyt wielki z niego gaduła. Podczas gdy pani zajętą byłaś modlitwą, słyszałam mimowolnie cudowne opowiadanie jego o podróży don Ferdynanda. Zdaje się, szlachetna pani, że w samę porę przybyli do Duenas, straciwszy ostatnią sakwę z pieniędzmi, którą może wiatr uniósł z powodu jéj lekkości.
— Spodziewam się, że temu zaradzono. Obecnie wprawdzie żadna z gałęzi domu Transtamare, nie może się poszczycić bogactwem; zawsze jednak mamy dosyć i na potrzebę przyjaciół.
— Don Andrzej w téj chwili nie jest ani bogatym ani ubogim; lecz będąc w Kastylii, gdzie Żyd i lichwiarz każdy zna wartość dóbr jego, z łatwością zaopatrzyć może we wszystko króla sycylijskiego. Powiadano mi, że i hrabia Trevino nie pokazał się skąpym.
— Nie będzie to z jego szkodą, kochana Beatrixo. Teraz, drogie dziécię, chciej podać mi papiér i pióro, bo mam zawiadomić don Henryka o zamierzonym związku.
— Ależ kochana pani! to się sprzeciwia roztropności; bo zwykle gdy dziewica, czy szlachetna, czy prostego urodzenia, chce zawrzéć małżeństwo wbrew woli swych krewnych, to naprzód dopełnia zamiaru, a potém dopiero prosi o błogosławieństwo.
— Idź, moje dziecię, powiedziałaś swoje, a teraz przynieś mi czegom żądała. Król nasz nietylko jest moim panem i opiekunem, ale nadto najbliższym krewnym, którego uważać powinnam za ojca.
— To tym sposobem donna Joanna portugalska byłaby matką mojéj pani! Piękna z niéj przewodniczka dla skromnéj dziewicy! Nie, droga pani, matką twoją była cnotliwa Izabella, różniąca się zupełnie od lekkomyślnéj siostrzenicy.
— Za śmiało mówisz, Beatrixo, i zapominasz o moim rozkazie. Chcę pisać do swego brata i króla.
Izabella rzadko z podobną odzywała się surowością: to téż Beatrix zadrżała i łzy puściły jéj się z oczu. Nie śmiąc spojrzéć na przyjaciołkę, przyniosła materyał piśmienny i zachowała milczenie.
Izabella zaczęła pisać ów list historyczny, w którym, wyrzekając się wrodzonéj nieśmiałości, z książęcą przemówiła powagą.
Przez traktat w Toros de Guisando, unieważniający prawa córki Joanny portugalskiéj, a uznający Izabellę następczynią tronu, ta ostatnia obowiązaną była nie rozrządzać swą ręką bez wiedzy króla. Księżniczka przeto usprawiedliwiała przed bratem swoje postanowienie, przytaczając, że przeciwnicy jéj złamali przyrzeczenie niemięszania się do téj sprawy małżeńskiéj. Wyliczała daléj korzyści polityczne, wynikające z połączenia koron kastylskiéj z aragońską, i prosiła o zezwolenie króla.
List ten, przedłożony Janowi de Vivero, oraz innym członkom rady królewskiéj, wyprawiony został natychmiast przez umyślnego posłańca; poczém zajęto się przygotowaniami do nastąpić mającego spotkania dwojga narzeczonych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Ludwik Jenike.