Księga Monelli/III/O jej zjawieniu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcel Schwob
Tytuł Księga Monelli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połoniecki
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Tytuł orygin. Le Livre de Monelle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O JEJ ZJAWIENIU.

Sam nie wiem jak zaszedłem poprzez mżący deszcz do tego dziwnego straganu, co mi się zjawił w ciemności. Nie pamiętam miasta ani roku: przypominam sobie, że pora była słotna, bardzo słotna.
W tym czasie ludzie spotykali po drogach małe, wędrowne dzieci, co nie chciały rosnąć. Dziewczynki siedmioletnie błagały na kolanach, żeby ich wiek nie posuwał się naprzód, a dojrzałość zdawała się wymierać. Pod szarem niebem odbywały się białe pielgrzymki i małe, ledwie mówiące cienie, napominały narody dziecięce. Pragnęły one tylko wiecznej nieświadomości. Chciały poświęcić się ciągłej zabawie. Rozpaczały nad trudem życia. Wszystko dla nich tonęło w przeszłości.
W szarych dniach tej pory słotnej, bardzo słotnej zobaczyłem drobne, płonące światełka małej przekupki lamp.
Podszedłem pod daszek jej straganu, a woda spłynęła mi po głowie, kiedy się schyliłem.
I spytałem:
— Co sprzedajesz mała, w tę smutną porę deszczów?
— Lampki, odpowiedziała, tylko zapalone lampki.
— W istocie, rzekłem, i cóż są te lampki płonące wielkości małego palca, co świecą blaskiem nikłym, niby główka szpilki.
— To są, rzekła, lampki tej pory mrocznej. A dawniej to były lampki dla lalek. Ale dzieci już nie chcą rosnąć. Dlatego też sprzedaję te lampki, rozświecające ledwie mroczny deszcz.
— I tak żyjesz, spytałem, mała przekupko lamp, ubrana czarno? A czy wyżywiasz się przynajmniej z pieniędzy, które ci płacą dzieci za twe lampki?
— Tak, rzekła, skromnie. Ale zarabiam bardzo mało. Ten ponury deszcz często gasi mi lampy, w chwili, gdy je podaję. A zgaszonych dzieci już nie chcą. Nikt nie umie ich na nowo zapalić. Zostały mi już tylko te, i wiem, że innych nie znajdę. A jak je rozprzedam, zostaniemy w ciemnościach deszczu.
— Czyż to jedyne, pytałem, światło, tych ponurych czasów? I jakże można oświecić taką małą lampką wilgotne ciemności?
— Deszcz je często gasi, rzekła, i na polu lub na ulicy trudno z nich korzystać. Ale trzeba się zamknąć. Dzieci osłaniają moje lampki ręką i zamykają się. Zamykają się każde z lampką i lusterkiem. Ona wystarcza by im pokazać ich obraz w lustrze.
Patrzyłem chwilę na biedne, roztrzepotane płomyki.
— Niestety, mała przekupko, twoje światło jest smutne, rzekłem, a obrazy w lustrach muszą być równie smutne.
— One nie są smutne, odrzekło czarno ubrane dziecko, pochylając głowę, tyle, że nie rosną. Ale moje lampki nie są wieczne. Płomyk ich maleje jakby się mroczył od deszczu. A kiedy lampki gasną, dzieci nie widzą światła w lustrze i wpadają w rozpacz; bowiem boją się, że nie spostrzegą chwili, kiedy zaczną rosnąć. I jęcząc uciekają w mrok. Ale wolno mi sprzedawać każdemu dziecku jedną tylko lampę. Jeźli próbuje kupić drugą, zagasa mu w ręku.
I pochyliłem się bliżej ku małej przekupce i chciałem wziąć jedną z jej lampek.
— Nie trzeba ich ruszać, rzekła. Przeszedłeś już wiek, w którym się palą moje lampy. One są tylko dla lalek i dzieci. Czyż nie masz żadnej lampy dla dorosłych?
— Niestety, rzekłem. W tej mrocznej porze deszczu, w tym posępnym i bezpamiętnym czasie jedynie wasze dziecinne lampki płoną. A jabym także pragnął jeszcze raz zobaczyć jasność zwierciadła.
— Pójdź więc, rzekła, popatrzymy razem. I przez spróchniałe schodki poprowadziła mnie do małej, drewnianej izdebki z błyskiem zwierciadła na ścianie.
— Cyt, rzekła, zaraz ci pokażę. Bo moja własna lampka jest jaśniejszą i mocniejszą od innych; a ja nie jestem tak biedną w tej dżdżystej ciemności. I podniosła swą lampkę ku zwierciadłu.
A wtedy szkło zaczęło łagodnie jaśnieć i ujrzałem w niem bieg znanych historyi. Ale lampka kłamała, kłamała, kłamała. Zobaczyłem pióro wznoszące się od ust Kordelji; a ona uśmiechnęła się i ozdrowiała; i ze swym starym ojcem mieszkała w dużej klatce jak ptak, i całował a jego białą brodę. Zobaczyłem Ofelię, jak igrała na szklanej wodzie stawu i zawieszała na szyi Hamleta ramiona swe wilgotne, strojne fiołkami. Zobaczyłem Desdemonę zbudzoną, jak błąkała się pod wierzbami. Zobaczyłem królewnę Malenę, która odjęła dłonie od oczu starego króla i śmiała się i tańczyła. Zobaczyłem Malisandę na wolności przeglądającą się w źródle.
I krzyknąłem: Mała kłamliwa lampko...
— Cyt! rzekła mała przekupka lampek i położyła mi rękę na ustach. Nie trzeba nic mówić. Czyż nie dość już jest ciemno i dżdżysto?
Tedy spuściłem głowę i szedłem poprzez dżdżystą noc ku nieznanemu miastu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Marcel Schwob i tłumacza: Bronisława Ostrowska.