[527]MARYAN TATARKIEWICZ
ogłosił »Poezye« jeden tom. Reszta rozprószona po czasopismach warszawskich.
KUMA TROSKA.
Ognisko gaśnie — w izbie szare mroki
Snują się zwolna, jak mary cmentarne
I na mem czole ręce kładą czarne:
— »Poszły marzenia twe, chłopcze, na marne,
W świat ten szeroki!«
»Chłód je tam zmroził — deszcze zmyły barwy,
Gromy i burze szarpały,
I po kałużach wichry rozwiały,
I dziś dla ciebie, chłopcze, zostały
Ich larwy...«
— Kto tam kołatką do drzwi mych kołacze?
Gość! rzecz niezwykła w biednej chacie mojej!
Bo oto teraz u drzwi moich stoi
I płacze...
Ach! to ty? trosko! — Cóż za próg mej chaty
Przygnało ciebie o tak późnej porze?
Wicher i słota na dworze,
A ty wędrujesz nieboże
Przez światy?
[528]
Siadaj na zydlu i odpocznij nieco,
Pogwarzym z sobą — wszak my stare druhy.
A oto do nas, jak duchy,
Wplątane w wichrów podmuchy,
Wspomnienia lecą.
Słyszysz, jak biją skrzydłami czarnemi
W okna! jak ze mnie szyderczo się śmieją,
A głos ich leci z zawieją:
»Nie pieść swej duszy nadzieją
Na ziemi!«
— Ot! głupstwo wszystko — po co myśleć o tem
Co już umarło i więcej nie wskrześnie?
Po co znów duszę rozkrwawiać boleśnie?
— A jednak... jednak umarło zbyt wcześnie
Za pierwszym wzlotem...
...Tak?... mniejsza o to!... — Która to godzina?
...Północ? — jak czas ten wlecze się powoli!...
Prawda, to głupie, gdy wbrew naszej woli
Dusza się w piersiach targnie i zaboli
I... łkać zaczyna!
...I... łka!... Przemglone, ledwo majaczące
Idą sny moje, okryte w łachmany
Strzępów królewskich. Ukazują rany,
Które im życia żłobiły kajdany,
Rany krwawiące.
[529]
Widzę ich oczy, szklane oczy trupie,
Z niemym wyrzutem zapatrzone we mnie...
Jaka w nich skarga!... Daremnie!... Daremnie!...
Ja nic nie mogę.. — Powracajcie w ciemnie!
...Jakie to...
Stoję! W zroszone wzrok utkwiwszy szyby,
Śród chłosty deszczu, śród wichrów smagania...
Słyszysz, jak piersi wstrząsają im łkania? —
Tak stoją... stoją nieraz do świtania...
Gdyby... och! gdyby...
»Nie! ja ich widzieć nie mogę... nie mogę,
Ni uciec od nich — wszak te trupy żyją!
Gonią gdzie pójdą i krew moją piją,
I mózg mi szarpią, i w serce mi biją,
Jak dzwon na trwogę.
Zimno tu u mnie!... Ostatnie polano
Dorzuć do ognia — prędzej! — Mniejsza o nie!
Tyle spłonęło, niech i ono spłonie.
Patrz! — już się pali i kładzie na skronie
Obręcz świetlaną.
To moja glorya! — Patrz! patrz, jak się pali,
Jakie syczenie wydaje złowieszcze,
Jakie płomienne wstrząsają niem dreszcze!
Dmuchaj!... tak!... dobrze!... Jeszcze!... jeszcze!... jeszcze!...
Dalej!... no!... dalej!...
[530]
Do biesiadnego siądziem później stołu,
Ucztować będziem! Co dusza zamarzy,
Wszystko się znajdzie. Sprosim tych nędzarzy —
Będzie... wesoło!... Tli się... ledwo żarzy...
Już garść popiołu.
...Wszak tego chciałaś! Dzieło dokonane
Możesz już odejść, pielgrzymkę zaczętą
Kończyć i w ludziach ich zabijać święto...
...Idź!...
— »Tyś mnie ogrzał, przytulił zziębniętą:
Z tobą zostanę!«