Kwiatek (Dygasiński, 1895)/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | „Kwiatek“ |
Podtytuł | Nienaturalna historja psa |
Pochodzenie | Wywczasy Młynowskie |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Dzieci Nawrota czuły tęsknotę za Kwiatkiem, Kwiatek — za niemi i za matką. Płot stary, grodzony z gałęzi wierzby, przedzielał dwa sąsiednie domostwa. Czworo Nawrociąt razem z Finką wystawało nieraz całemi godzinami przy tym płocie, wabiąc do siebie Kwiatka.
W zasobnej chacie Suchara było młodemu psu djabełnie nudno. Stara kotka nieustannie drzemała na nalepie lub przed chałupą, i Kwiatek nadaremnie usiłował dojść z nią do jakiejś zażyłości. Zbliżał się, podchodził, dotykał jej łapą, czasem delikatnie pomacał zębami; leniwa kocica rozdziawiała gębę, mruczała, pomiaukiwała i, aby się uwolnić od psich zaczepek, uchodziła na strzechę, albo wskakiwała na piec. Pies wyprawiał wtedy przeróżne sztuki, usiłując sprowadzić do siebie kotkę: przywarował naprzykład i posyłał ku niej wymowne figlarne spojrzenia, to znowu szczekał takim głosem, w którym wcale nie było złości. Nic nie pomagało; kotka, siedząc na wysokościach, mrużyła oczyma, zachowywała się arcyobojętnie.
Zaczepiał też Kwiatek prosięta, kury, ale i one nie miały chęci do zabawy. Chciał się zabawić z rzeczami nieżywemi i gdy raz znalazł na ziemi czapkę gospodarza, wziął ją w zęby, wlazł pod łóżko, szarpał, dziurawił. Oberwał za to kijem. Jednego razu zwróciła jego uwagę suto fałdowana spódnica na gospodyni, krzątającej się po izbie: fałdy w ruchu sprawiały wrażenie czegoś żywego. Przyczaił się Kwiatek i, kiedy Sucharowa wynosiła za próg szaflik pomyj, skoczył nagle, pochwycił zębami za brzeg spódnicy. Baba straszliwie zaklęła i wrzasnęła na psa, który, stropiony, chciał ujść, wpadł jej pod nogi i gospodyni padła jak długa. Oj, odebrał on za to plagi!
Różne takie przygody zniechęciły Kwiatka do figlów na własnych śmieciach, a przeto w sąsiedztwie o płot począł szukać rozrywki. Tam przecież była jego dobra, pobłażliwa matka. Tam się znajdowały swawolne, równie jak on naiwne, dzieci Nawrotowe. Niebawem jakoś w płocie pojawiła się dziura, niby kanał komunikacyjny od jednej zagrody do drugiej. Przez tę dziurę przełaziły już to dzieci i Finka do Kwiatka, już on do nich. Jakiś czas bawiono się bardzo dobrze.
Wnet atoli o dziurę w płocie wybuchnął spór między gospodyniami dwóch zagród. Bogata Sucharowa miała przekonanie, że Nawrotowa używa suchej wierzbiny z granicznego płotu do palenia na kominie, że dziury w płocie robi naumyślnie, aby się jej kury i gęsi żywiły na cudzem podwórku.
Ostro się przemówiły obie baby, naklęły sobie, co ślina do ust przyniosła. Najpierw Kwiatek padł ofiarą zatargów i odebrał straszne plagi od Nawrotowej, gdy go spotkała na swojem podwórku; z kolei rzeczy Sucharowa niemiłosiernie obiła Finkę. Prócz tego, baby swarzyły się zawzięcie ze swoimi mężami. Ostatecznie Suchar dla świętego spokoju załatał dziurę w płocie, a dzieci i psy, pamiętne na wszystko, co zaszło, musiały poprzestać na obcowaniu z oddalenia.
Kwiatek teraz coś spoważniał i mniej dbał o rozrywki, a począł gonić za wygodami; nadeszła bowiem zima, której mrozy zdawały się ziębić nietylko ciało, lecz i serce żyjącego stworzenia.
Ta skłonność młodego psa wcale nie odpowiadała życzeniom jego pana. Suchar pragnął, aby przyszły stróż jego majątku hartował się i w tej wczesnej dobie życia przywykł do wszelkich zmian powietrza. Pies, którego powołaniem jest strzedz chaty przed złodziejami, powinien spędzać noce na podwórku i, o ile można, czuwać, to jest baczyć na każdego przechodnia, obszczekując go głośno, energicznie. Nie szkodzi bynajmniej, jeżeli pies taki, uniesiony namiętną dbałością o dobro gospodarza, dobiera się do łydek obcym ludziom, szarpie na nich sukmany i szarawary. To mu się pochwala.
Atoli nasz pies nie lubił deptać gołemi stopami po śniegu, lodzie i w ciągu zimy po całych dniach czatował tylko, aby wpaść do chałupy gospodarskiej, wleść tam pod komin, i wypocząć — używać zakazanych owoców.
— Widzicie go, jaki to delikat, psia jucha — wykrzykiwał nieraz gospodarz.
I, kopnąwszy Kwiatka potężnie nogą, wypędzał go co tchu z ciepłej izby.
Było tam u Sucharów każdemu zwierzęciu dobrze, tylko nie psu. W wygodnych, należycie opatrzonych stajniach zamieszkiwały konie i krowy; gdy drzwi otwarto, cieplutka para kłębami buchała z tego bydlęcego raju. Również i nierogacizna miała obok chaty porządny chlewik, suto wysłany słomą. Gospodarz i gospodyni zwracali na Kwiatka tem baczniejszą uwagę, im więcej usiłowań pies ten dokładał, aby zyskać równouprawnienie z innymi czworonożnymi współmieszkańcami zagrody. Sucharowa wypędzała go z izby, używając zwykle miotły, pogrzebacza, polana; Suchar zamaszyście kopał nogą, przytem miotał złorzeczenia i przekleństwa w najgorszym stylu. Nawet posiłku nie pozwalano mu przyjmować w izbie, lecz wynoszono w skorupie do sieni.
Zakradł był się on kilka razy między krowy i tam sobie dobrze wyleżał boki, wypoczął; ale kiedy go gospodyni spostrzegła, wytłukła kijem i wypędziła. Skomląc w niebogłosy, uchodził nieborak w jaki odległy kąt zagrody, aby sobie wylizać zbolałe części ciała.
Tak schodziła Kwiatkowi zima na nieustannych zatargach z ludźmi, usiłującymi zaprawić go do ciężkich psich obowiązków. W mroźną, gwiaździstą noc, pozostawiony nieraz na podwórku, biegał tu i owdzie, ażeby ruchem rozgrzać kostniejące członki. Słyszał on wtedy we wsi odległe szczekanie i wycie psów, jednakże bynajmniej się nie poczuwał do robienia czegoś podobnego.
Jednego razu gospodarz spotkał go wystającego pod drzwiami i już się nań zamierzył nogą; ale Kwiatek widział, czem to pachnie, i umknął, a Suchar z wielkiego rozmachu potknął się i łbem tak palnął o futrynę drzwi, aż mu czapka z głowy spadła. Złości, przekleństwa było tyle, że pies do wieczora nie śmiał podejść ku chałupie. Przy sposobności dostał za to rzetelny basarunek.
— Na to cię, hyclu, trzymam i żywię, żebyś służył, jak się patrzy! — mawiał zwykle Suchar do swego parobka i do Kwiatka, a zawsze przy tej przemowie czynna była ręka lub noga.
Młody pies rozrastał się bardzo ładnie; ale wcale nie wyglądał na to, żeby miał kiedyś z zamiłowaniem i przejęciem pełnić obowiązki strażnika chłopskiego dobytku. Być zawsze sytym, mieszkać ciepło, prowadzić życie spokojne, nie szarpane przez żadne namiętności — oto cele, które Kwiatek usiłował osiągnąć. Syn Finki miał rasową fizjognomję: długie, obwisłe uszy, nieco krwią zaszłe oczy, długie, pogardliwie odęte wargi, szerokie piersi i w ogóle — silną budowę ciała. Postawą swoją zdawał on się mówić: „Ja przecież nie jestem od łapania złodziejów!“
Nieustannie prześladowany, wypędzany z izby i stajni, Kwiatek wygrzebał sobie kotlinę w kupie nawozu przed stajnią i, nie zrzekając się bynajmniej marzeń o wyższym stopniu komfortu, tymczasem przesypiał noce w ciepłej, wilgotnej, choć nie mile woniejącej mierzwie. Rano wyłaził stamtąd zaspany, przeciągał się, ziewał, strząsał ze skóry rozmaite nieczystości i biegł zaraz do chaty, jak gdyby z przekonaniem, że to jego pogodzenie się z losem zasługuje na uznanie; ludzie powinni go teraz pochwalić i dać mu śniadanie.
Przed drzwiami zamkniętej izby przysiadał pies na ogonie i czekał, wyprostowany frontem. Jeżeli drzwi nie otwierano, wtedy niecierpliwem mruczeniem dawał znać o swojej obecności.
Drzwi się oto nareszcie otwarły, wychodzi zaspana i rozczochrana gospodyni, w ręku niesie wszystko, co jest do dojenia krów potrzebne.
Spojrzała na psa i zaraz łaje.
— O ty zatracony jakiś, psia-wiaro!... Kajżeś się znowu tak ubabrał, jak nieboskie stworzenie?
Pies merda ogonem, radośnie podskakuje, idzie z babą do krowiarni. Rozkoszne ciepło go owiało, położył się zaraz przy jakiemś śpiącem cielęciu i, wygrzewając sobie boki, czekał, dopóki Sucharowa krów nie wydoi. Baba skończyła swoją czynność i on się też podniósł, a krowy niespokojnym wzrokiem nań spoglądają, pomrukują, jak gdyby miały podejrzenie, że to może być wróg cieląt. Kwiatek utopił badawcze i chciwe oczy w naczyniu pełnem mleka, oblizuje się raz po razu. Z jakąż rozkoszą wypiłby to wszystko na śniadanie. Kilka kropel mleka rozlało się na ziemię, wylizał czyściutko — bardzo smaczne.
Wracają do chaty; gospodyni była jakaś roztargniona i pies wśliznął się za nią niepostrzeżony; cichutko wlazł pod łóżko, wyciągnął przed siebie przednie łapy, położył na nich swoją wspaniałą głowę, patrzył na izbę. Sucharowa krzątała się około śniadania, kury łaziły i zaglądały bez ceremonji w każdy kącik, z kwikiem wpadła tam nawet para prosiąt, otwarłszy sobie drzwi ryjem. Każde stworzenie używało w izbie ogromnej swobody, nie mówiąc już o tej starej kocicy, która obcowała z gospodynią poufale jak córka: ocierała się o jej spódnicę i pomiaukiwała, przypominając, że jest naczczo do tej pory. Natrętne prosięta ciągle zbierały coś po ziemi, gryzły w zębach i skrzętne poszukiwania zaprowadziły je aż pod łóżko, gdzie w ciemności zaczęły psa szturchać ryjkami. Kwiatek miał jakiś wstręt do tych stworzeń, więc zębami chwycił jedno z nich za ucho i uciął.
Porwały się przerażone prosięta, z kwikiem niezadowolenia przebiegły izbę jak szalone, uderzyły we drzwi, otwarły je z łoskotem i wypadły do sieni.
W tej chwili właśnie Sucharowa nalała miseczkę mleka i postawiła ją w pobliżu łóżka, nawołując: „kici, kici, kici!“ Kocica przybiegła, zaczęła pożywać śniadanie: jadła delikatnie, jakby lizała tylko mleko po wierzchu. Pies nie mógł się oprzeć pokusie, i gdy baba weszła na chwilę do komory, wyskoczył z pod łóżka, w trzech łykach wypróżnił miseczkę, poczem wrócił na swoje stanowisko.
I w taki mniej więcej sposób przechodziło mu życie w domu Suchara. Ale miewał on też nieraz bardzo wielkie przejścia.
Widywał bardzo często, że kotka całemi godzinami wysypia się na łóżku gospodyni. To też, gdy mu się jednego razu udało wejść do izby chyłkiem i nieobaczkiem, wskoczył na łóżko, zakopał się głęboko w pierzynie i zasnął. Marzył bardzo przyjemnie. Śniło mu się, że jest w puszczy; jakieś osobliwe zwierzęta, z rogami i bez rogów, przebiegały mu drogę, a za każdem z nich miał ogromną pokusę gonić. Wzrok, słuch i węch niewoliły go do tej pogoni. Uległ pokusie, popędził za jednem z tych zwierząt. Stracił je wkrótce z oczu, nosem jednakże czuł tak wyraźnie tropy ściganej zwierzyny, jak gdyby ją miał przed oczyma. W uczuciu rozkoszy tych łowów Kwiatek zaczął pod pierzyną szczekać stłumionym głosem: odezwał się w nim ogar.
Ten głuchy, jakby zpod ziemi wychodzący głos sennego psa nie uszedł baczności Sucharowej. Baba zbliżyła się do łóżka, ale głos właśnie ucichł, a pierzyna leżała, jak nietknięta. Spojrzała pod łóżko — pusto.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! — poszepnęła. — Albo mi się przywidziało, albo tu coś w izbie pokutuje...
Gdy się ten sam głos powtórnie odezwał, przestraszona kobieta poczuła, że jej włosy na głowie stają, porzuciła swoje zajęcia przy kominie i wybiegła na próg chaty.
— Bartek! — zawołała na męża, który w stodole rznął sieczkę dla bydła — pójdźno do izby, bo mi samej tak jakoś nijako!...
Suchar zwlekał i poszedł dopiero wtedy, gdy mu żona obiecała upiec podpłomyk. Chłop przepadał za gorącemi podpłomykami, przeto zakurzył fajkę, siadł na ławie i czekał na spełnienie obietnicy.
Po chwili znowu odezwało się urywane i stłumione szczekanie zpod pierzyny.
— Słyszałeś? — zapyta baba, z przestrachem wskazując na łóżko. — Wyraźnie się coś tak odzywa, jakby nie przymierzając miało czkawkę... Może tu dusza jaka pokutuje?...
— Pleć baja! — odrzekł Suchar rzekomo obojętnie; ale podejrzliwie łypnął oczyma, gdyż w tamtym kącie, pod nogą łóżka, zakopał potajemnie przed żoną paręset rubli.
— Bartek, podaj-że mi pierzynę! — rzekła Sucharowa. — Ciasto na chleb nie chce się w dzieżce ruszać, trzeba je przykryć.
Kobieta bała się widać zbliżyć do łóżka. Suchar powstał, z fajką w ustach przystąpił do łóżka i obie ręce głęboko zapuścił pod pierzynę, aby ją całą zebrać.
— A cóż ona, marcha, taka ciężka? — mówił chłop, niosąc przed sobą psa w betach.
Ledwie to wyrzekł, gdy Kwiatek gwałtownie się szarpnął w pierzynie. Jeszcze się Suchar nie zmiarkował, co to znaczy, a już pies z nadzwyczajnym impetem wyskoczył mu pod samym nosem, łbem swoim wytrącając fajkę z zębów. W izbie zrobił się teraz straszliwy rwetes. Gospodarz upuścił na ziemię pierzynę, kury poczęły z ogromnym wrzaskiem wzlatywać w górę i tłuc się po ścianach, kocica rzuciła się w strachu na piec, a Kwiatek jak szalony z ogromnym łoskotem buchnął w okno i poszedł.
Nazajutrz odebrał za to przewinienie podwójną i straszną karę. Naprzód gospodyni zamknęła się z nim w sieni i dopóty go biła, dopóki na grzbiecie biedaka nie połamała kija. Skomlił rozpaczliwym głosem, chronił się z kąta w kąt, a baba ścigała, biła niemiłosiernie, jak gdyby chciała z psa życie wypędzić.
Kiedy nareszcie sponiewierany, zbity wypadł na trzech nogach z tej nieszczęśliwej sieni, zawodząc żałośnie, schronił się pod stodołę, aby lizać rany. Teraz dopiero zjawił się tu Suchar, uzbrojony w postronek, złożony we dwoje; pochwycił psa jedną ręką za kark, a drugą — okładał. Kwiatek wił się z bólu, wrzeszczał w niebogłosy, chłop bił i powtarzał:
— A wara, ci, psia-duszo, od pierzyny!... Wara od okna!
Na ten straszny gwałt powychodzili ludzie z chałup, nasłuchiwali, gdzie i co się dzieje; w całej wsi psy wyć zaczęły, a dzieci Nawrotowe i Finka przybiegły przestraszone pod płot graniczny. Chłop wtedy dopiero skończył katowanie, gdy go bijąca ręka zabolała i opadła.
Po takiej nauce każde zwierzę musi nabrać statku i poważnego poglądu na życie. Szkoła twardego kija nauczy mądrości nawet bezmyślnych i najlekkomyślniejszych.