<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Lalki
Wydawca Jan Kanty Gregorowicz
Data wyd. 1874
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W saloniku ciemnym trochę, którego okna niby gotyckie, niezgrabnie kolorowemi szyby upstrzone na ogród wychodziły, tego samego poranku siedziały przy stoliku zastawionem śniadaniem dawno ostygłem i porzuconem, dwie nieszczęśliwe istoty, najśliczniejsze w świecie.
Baronówna Lola w białym szlafroczku tyftykowym ze szlakami kolorowemi, słusznego wzrostu, majestatycznej postaci, ciemnych oczów i włosów, była w całym rozkwicie niewieściej piękności. Wielkie, czarne zdziwione jakby źrenice patrzały na świat rozkazująco i despotycznie. Dziewczę wyraźnie czuło się stworzonem do panowania. Twarzyczka trochę długa ale pięknych rysów, miała w sobie coś cudzoziemskiego typu; nie pociągała ona wdziękiem tym wrodzonym który często mniej urocze twarze ponętnemi czyni; rozbudzała wszakże ciekawość jak zagadka, jak zamknięta księga w cudnej oprawie. W ruchach, mowie, postawie znać było, że baronówna wiedziała o swej wartości i cenić się umiała. Biło tam może i serce lecz zasznurowane i ukołysane.
Śliczne ręce dosyć krzepkich rozmiarów jak cała postać, oznajmywały wypielęgnowaniem iż pani ich dbała o to by cała była piękną. Nóżce też starała się nadać pewien kształt arystokratyczny na którym nieco jej zbywało. Do charakterystyki kobiecej należą te często zaniedbane piękne lub niepiękne łapki, które tyle co twarz mówią. Z rąk można odgadnąć kobietę, nawet jej losy i przeszłość a na to niepotrzeba chiromancyi tylko życia i doświadczenia. Ileż to rąk świadczy o doznanych nieszczęściach, o wyrzeczeniu się świata, o przedłużonej młodości, o stanie umysłu nawet, który nie przywiązywał do nich wartości! Są ręce naturalne, są sztuczne, są piękne a popsute, są brzydkie a upięknione... a! są poczciwe nawet i czasem głupawe rączki. Ale nie mówmy już o tem. Lola miała duże a piękne, ręce niemieckie, umiejętnie podniesione do ideału. W tej chwili sparta na jednej z nich, z głową spuszczoną, zadumana, mogła służyć za wzór do obrazu niewinnej melancholii Greuza.
Naprzeciw niej w fotelu z wielką gracją rozłożona Hermancia, zdawała się wtórować jej smutkom.
Dwie panie miały z sobą pewne podobieństwo układu i wielkie typów dwóch różnice.
Pani Grzegorska była może powabniejszą niż surowa Lola, nieco dzika, nieco zagadkowa. Twarzyczka jej zaokrąglona, kształty utoczone pulchniutkie, pełne, usta drobne a wydatne, nosek prawie zadarty, oczy wypełniające całą niemal powiekę źrenicami niebieskiemi, postać przedziwnych form czyniła ją czemś w żywych obrazach kwalifikującem się na Hebe klassyczną... Tryskała z niej zalotność niewinna jeszcze, naiwna może, ale będąca w naturze całej istoty stworzonej by się podobała, by pociągała ku sobie i wiodła za sobą orszaki wielbicieli. Mniej było w niej dystynkcyi, ideału, niebieskich promieni, więcej ziemskich żywiołów i ziemskich popędów, co nie przeszkadzało jej być niebezpieczną, zachwycającą i gdyby chciała, niepokonaną. Rok życia znać już był piękną panią nieco rozbudził i rozpragnił, jeśli się tak wyrazić można... Promieniała weselem, szczęściem, pewnością swych jasnych przeznaczeń.
Siedziały tak dwie przyjaciołki naprzeciw siebie długo, wyczerpawszy znać rozmowę, gdy Lola odezwała się z ciężkiem westchnieniem.
— Powiadam ci, Hermo ty moja droga, nie ma dziwniejszego losu na świecie nad mój!.. Powtarzam za ciocią Nieczujską, do czego te podobne... to nie ma sensu...
— Oryginalne, nie przeczę, odparła bawiąc się sznurem czarnym swej rannej sukni Herma, ale jużem ci mówiła że i ja nie inaczej prawie poszłam za mąż... I muszę dodać, kiedyż my inaczej wychodzimy, my nieszczęśliwe niewolnice, kupowane na tym targu który się nazywa salonem? Czyż my kiedy znamy narzeczonego, widując go po godzinie na dzień w białych rękawiczkach, teatralnie występującego ze wszystkiemi swemi talentami i przymioty?
— To prawda! ale ja! ja spodziewałam się, ja marzyłam... jam sobie zawsze mówiła że nie oddam ręki póki serca nie oddam... a tu...
— O! serce! rozśmiała się Herma... Między nami dwiema, wiem że nas nikt nie słucha, myślisz że ja mego Seweryna kocham? Miły mi jest, przywykłam do niego, nie mam wstrętu, ale kochać!! Żebyś go zobaczyła, wcale nawet przyzwoicie wygląda, pół godziny mówi rzeczy zajmujące ale kochajże się w człowieku, który cały dzień gorączkuje się nie dla ciebie tylko dla pieniędzy, wraca do domu z pełną głową kursów i bilansów i przez sen mówi o podwyżce i spadku papierów...
— Ale bo ciebie wydano za spekulanta? przerwała Lola...
— Tak, a ty możesz pójść za sportmena, za myśliwca, za gospodarza, za niewiem kogo i będziesz miała ze starszą jego namiętnością tak samo do walczenia jak ja... Takie to już teraz nasze życie...
Westchnęła i rozśmiała się zaraz...
— Ale! co tam... na miłości idealne już wcale rachować nie można. Od czasu jak kucharki poprzebierały się za Heloizy, nie ma już Abelardów... Nasze zadanie nie dać się zgnieść, opanować, zostać paniami, no i dobrze się bawić.. Życie może być takie zabawne.
— A! pleciesz doprawdy nie do rzeczy.., nie masz litości nademną, poczęła Lola... a tu losy moje rozstrzygać się mają.
Załamała ręce.
— Ja muszę iść za tego hrabiego! muszę, co za wyraz okropny! Kobieta która musi.. nie może chcieć... i ja nie chcę... Nie chcę a muszę! powiedz to sobie.
— Mówimy to sobie drugi dzień... przerwała Herma, ale czegoż musisz?
— Hrabia, mój opiekun zaręcza, przysięga że to była wyraźna wola ojca mojego. On tak był dobrym dla mnie, a dziś umierając zaklina mnie abym spełniła wolę ojca i jego, że to jest jedyny środek do szczęścia — a dla niego to co mu śmierć osłodzić może...Słowem... wszystko to razem... stawia mnie w konieczności, w okropnej konieczności.
— Śmiej że się z tej konieczności okropnej! Ty bo masz jakieś usposobienie do pojmowania tragicznie życia... Mówią że postawą przypominasz Rachelę... to też i na karę masz miłujące role tragiczne. Co za okropna rzecz pójść za młodego, przystojnego, dobrze wychowanego hrabiego, który jest w dodatku bogaty...
— Ale ja go nie znam! wykrzyknęła Lola z rozpaczą.
— Togo poznasz!
— A jeźli mi się nie podoba?
— No — to go będziesz znosić jak ja mojego.
— A jeśli podoba mi się inny...
— Nie! ty bo koniecznie tragedję sobie komponować musisz... zawołała Herma.. Nie będziesz miała czasu myśleć o tem... świat cię porwie! Będziemy się bawiły.. bawiły! szalały...
Lola potrząsła główką...
— Tylko co go nie widać — dodała po namyśle. Wystaw sobie moje położenie?.. Jak mam wystąpić? jak się pokazać — co mówić!
Pochwyciła się za głowę.
— Wiesz co, to prawda, przerwała nagle Herma — najważniejszej rzeczyśmy nie obmyśliły... twojej toalety!.. Sama nawet nie wiem co ci radzić...
— Chcę wziąść suknię czarną, — odparła z wielką serją Lola — wystąpię przed nim z całą powagą, na jaką się zdobyć potrafię... Żadnych błyskotek, pstrocizny żadnej, strój prawie żałobny... suknia czarna wiesz, widziałaś ją, ta która tak ślicznie leży. Samaś mi mówiła że mi w niej bardzo do twarzy...
— Ale coś przecie dla ożywienia jej dodać trzeba...
— Nie, nie — białe mankietki i prosty śnieżnej białości kołnierzyk.
— Masz może broszę jaką? zapytała Herma.
— Wszystkie szkaradne! odpowiedziała Lola z oburzeniem... Jedna mozajkowa wenecka... druga malachitowa spospolitowana... trzecia złota stara i bez smaku.
— A brylantowa?
— Za nie brylantów nie włożę. Jedno cobym mogła użyć to coś złotego w rodzaju starożytnym, prostego a massyw... widziałam takie przywiezione z Rzymu ale sama nic podobnego nie mam.
— Przecie brosza jest konieczną...
— Mówię ci żadnej ludzkiej nie mam...
Westchnęła nieszczęśliwa.
— We włosy czarne choć różę! dodała Herma.
— A! niech Bóg broni. Jak ty możesz nawet o takiej herezyi pomyśleć. — Róża to godło radości, szczęścia... ja nie chcę mu się wyświeżyć, — ja go chcę przerazić...
Herma w pulchne rączki klasnęła.
— A! masz słuszność: tyś sto razy rozumniejsza odemnie, niech drży przed tym majestatem zawczasu, niech się uczy posłuszeństwa i grozy.. Oj jaka ty jesteś przedziwna — dodała po chwilce, nieoceniona.. jakaś ty nieskończenie dobra żeś mi dozwoliła być świadkiem tej sceny. Wiesz co, włosy puść w puklach na ramiona, zawołała jakby uderzona myślą wielką; masz je przecudne i z tem ci niezmiernie do twarzy...
— Proszę cię, toby wyraźnie znaczyło że myślę mu się podobać! A nie to być nie może... Włosy gładko przyczesane i zwinięte w warkocz bez pretensji... Ja chcę być prawie brzydką...
— Nie rozumiem — odparła Herma, to nie jest naturalne, zawsze pragniesz być piękną.
— Mówiłam ci, chcę być straszną...
— To nie przeszkadza być piękną... Herma rzuciła się nie domawiając tych słów na szyję Loli i zaczęła ją ściskać śmiejąc się znowu.
— Gdybym ja była w twojem położeniu, odezwała się, ja mam naturę inną, jabym wystąpiła przed niego w całym blasku piękności, starałabym się go oczarować, rozkochać... przywieść do szału... Wierz mi to daleko zabawniejsze.... A, żebyś ty, chcąc nawet być straszną przestraszyć kogo potrafiła, temu nie wierzę, nadto jesteś piękną... wiesz, tak piękną, że ja z moją twarzyczką subretki, czasem ci piekielnie tego oblicza Junony zazdroszczę. We mnie, ja to wiem, ludzie się kochają do szału przez dni kilka... a w tobie można się zakochać na wieki...
Jeszcze tak paplały, gdy wpadła ciocia Nieczujska.
Przy dwóch tych rozkwitłych bujnie różach, kapitanowa wydawała się nakształt dojrzałego kasztana, ze swą cerą brunatną, maleńkiemi oczkami czarnemi, i żołnierską postawą. Miała nawet zwyczaj brać się pod boki, a nosiła przytem strój tak zaniedbany i niezręcznie włożony, jak gdyby chciała umyślnie wydawać się dziwacznie...
— Moje panie! na miłość Bożą, poczęła od progu... godzina jedenasta! wy do tej pory w szlafroczkach, śniadanie niesprzątnięte... czas się przecie poubierać. Hrabiego tylko co niewidać... Jeśli go nie było wczoraj to dziś jak najpewniej będzie, nie ma najmniejszej wątpliwości... I to na obiad... ręczę... Obiad nawet zadysponowałam stosownie.
— Otóż masz! przerwała Lola, ręczę że Ciocia występuje, a ja proszę i błagam żeby tego nie było...
— Co to jest, występuję? spytała Nieczujska wcale nie zmięszana... kazałam krem zrobić, czyż to dla nich występ? Przecież trzeba pokazać że my tu żyjemy też po ludzku... a mam gościa oprócz tego jegomościa. Indyk na pieczyste... Nie ma żadnych osobliwości. Ale na Boga ubierać się idźcie!
— Dla czego? dla czego ja się mam śpieszyć? przerwała Lola, żebym zaraz wybiegła naprzeciw niego. Po co? przecie poczekać może. Właśnie pokazać tego nie chcę, iż był oczekiwany i że się tem niepokoiłam..
— A ja go będę bawić w salonie? ja? spytała Nieczujska.
— Ale nikt — odparła Lola, niech się sobie sam bawi lub nudzi to mi wszystko jedno.
— Zlituj się a toć przyszły mąż! zawołała Nieczujska, bo to rzecz nieuchronna, po cóż go dręczyć, po co go zrażać?...
Lola ramionami ruszyła.
— Już to, moja Lolciu, poczęła Ciocia biorąc się w boki, wy tu dwie z Hermą musiałyście dobrze się naradzić i ślicznych rzeczy nakomponować!
Herma, która lubiła śmiać się ze wszystkiego z czego płakać nie mogła, rozśmiała się głośno...
— Słowo daję cioci że dawałam rady jak najrozumniejsze, jak najstateczniejsze, ale Lola... Lola się uwzięła grać z nim w strachy.
— Jak to? zapytała Nieczujska.
— Chce koniecznie tak wystąpić, ażeby go nastraszyła.
I ciocia zaczęła się śmiać.
— A już to próżno Loli chcieć co narzucić, zrobi co jej do głowy przyjdzie... lecz żeby miał się zlęknąć choćby marsa nastawiła to wątpię... Uważajcie jak lepiej, ja się do niczego mięszać nie chcę ażeby potem za nic nie odpowiadać, radziłabym tylko zawczasu o ubrania pomyśleć, bo to będzie niemała sprawa.
Lola milcząc wzięła chustkę ze stołu i pełna majestatu, wyszła. Hermę zatrzymała Nieczujska... szepcąc po cichu.
— Cóż ona myśli? co mówi?
— Mnie się zdaje, w ucho Cioci sypiąc wyrazami przerywanemi śmieszkiem Herma — mnie się zdaje, że ona mówi o straszeniu ale sama jest w niemałym strachu... W istocie takie za mąż pójście! Moja kochana pani Nieczujska, ja sama wyswataną zostałam jakby parową machiną, ale zawsze jeszcze nie tak..
— Bóg wie co to jest, odparła Nieczujska, naprzód że to oboje młode... powtóre, prawie się nie znają i tak łap, cap, — do ołtarza a wszystko to dla tego, że opiekun z puchliny umiera i lęka się, aby mu dziedziczka Gromów się nie wymknęła. A co potem będzie z obojgiem tych dzieci, to już na pana Boga spuszczają. Śliczne mi ożenienie..
Ruszyła ramionami Nieczujska, spojrzała na Hermę i niezmiernie zdziwioną została widząc ją, jak zawsze, śmiejącą się tym śmieszkiem na pół dziecinnym — który zwiastował prawie radość iż tak osobliwej przygody miała być świadkiem...
— Cóż na to już radzić! zawołała — i ja pobiegnę się ubierać, bo bym ani jednej sceny z tej komedyi czy dramatu stracić nie chciała, a muszę się też jak do loży wystroić.
Gdy się to działo na gotyckim zameczku w Gromach, hrabia Roman przebudzony uderzeniem powozu na mostku, wyjrzał i z przerażeniem zobaczył przed sobą w pewnem oddaleniu cel swej podróży — wieżyczki niezdarne sławnej rezydencyi Hofratha i Barona Wilmshofena.
Zbliżała się chwila stanowcza... a Roman nie miał czasu a raczej zapomniał był zupełnie namyślić się i obrachować, jak się miał przedstawić z listem, stryja. Szło o to, a rzecz zdawała mu się niezmiernej wagi, czy jak stał po podróżnemu naprzód zaprezentować się w tużurku, rękawiczkach ciemnych i kapeluszu rannym, a potem na obiad się pójść przebrać, czy też, prosić od razu o naznaczenie mieszkania i formalną na pierwszy występ uczynić toaletę.
Oba systemy te miały coś za sobą oba zdawały się dosyć usprawiedliwione, wybór był niezmiernie trudny! Jakże się biedził z sobą pan Roman nie wiedząc co postanowić i chcąc już ciągnąć węzełki, gdy przed powozem rozległo się. — Stój! stój! i wydobywszy głowę przez okno, zdziwiony niezmiernie hrabia ujrzał przed sobą pana Cherubina Bończę Bończewskiego, którego niemcy zwali Ritter von Bontcshefski — młodego przyjaciela i nieco dalszego sąsiada... konno w pąsowym fraku jadącego ze smyczą chartów.
Ritter był wieku tego co Roman, usposobieniami i pozycyą socjalną zbliżony do niego, panicz jak on i członek korpusu złotej młodzieży.
— Romciu! co ty tu u licha robisz?
— Cherubin! a ty?
— Ja poluję... jak widzisz.
— A ja z listem stryja jadę do Gromów...
— Stryj podobno dogorywa...
— Ma się w istocie, bardzo źle...
— Z listem? ha! rozumiem, dodał Cherubin, to pewnie o ożenienie idzie, o którem powszechnie mówią.
Roman się zarumienił i kazał powozowi stanąć, gdyż dotąd Cherubin jechał przy drzwiczkach. Zsiadł teraz z konia i odeszli nieco na stronę... Bończa popatrzał na strój podróżny elegancki okiem znawcy.
— Przyznaj się, dodał ze śmiechem, jedziesz się pannie oświadczyć...
— Jadę z listem stryja, ostrożnie odrzekł Roman, korzystając ze spotkania ażeby dręczącej niepewności koniec położyć zasięgając rady przyjaciela... Wziął go za guz od rajtroka.
— Mój Cherubku, z czem i po co jadę o to nie idzie, ale bądź tak dobry, powiedz mi, bo ty w tej mierze jesteś sędzią kompetentnym, co ja mam zrobić. Panny i domu tak dobrze jak nie znam... czy wypada mi tak się naprzód zaprezentować jak stoję, z drogi, a na obiad zrobić toaletę, czy też...
Cherubin pokiwał głową.
— W istocie — odezwał się, to pytanie skomplikowane. Gdyby w domu byli mężczyźni... gdybyś był poufale znajomy, oczywiście że powinienbyś stanąć, jak jesteś? Ale to — kobieta! panna! Z drugiej zaś strony, prosić o pokój, przebrać się — jak? toilette du matin albo raczej rannej wizyty... a potem druga toaleta do obiadu, bo żaden człowiek przyzwoity, gdyby nawet sam na sam był, bez fraku do obiadu nie siada, to fundamentalne prawidło.
— Na wsi!
— Co to na wsi! W Anglii tak jest, czy na wsi czy w mieście, trzeba zwyczaje szanować, ou on est un malapris.
— Więc jakże sądzisz? spytał niespokojny Roman.
— Trudno rozwiązać! bardzo trudno! odparł Cherubin...
Spojrzał na strój Romana..
— Masz na sobie ranny surducik, rzekł, który nie ujdzie na żaden sposób, trop sans façon...
— Więc się przebiorę, szybko dokończył Roman... ale kiedy już o tem mówimy, jak ci się zdaje krawat biały...? Cherubin zaciął usta..
— Hm! nie sądzę! nie sądzę! zawyrokował, prędzej kamizelka... i to jest kwestja trudna. Panna! kobiety... Chociaż c’est reçu, że tylko do ambassadorów i na uroczyste obiady kładzie się krawat biały... Czarny ujdzie... Rękawiczki też paliowe lub perłowe, bo to wieś..
Cała ta rozmowa z wielką z obu stron była prowadzona powagą.
— A z włosami co zrobisz!! spytał Cherubin, bo to na wsi.
— Ale mnie mój François fryzuje i czesze jak nie można lepiej! odparł serio Roman... o to się nie troszczę...
Podali sobie ręce.
— A więc mam ci życzyć szczęścia? dodał Bończa: pannę widziałem, bardzo piękna... że bardzo majętna o tem wy najlepiej wiecie... Co się tyczy reszty, jest to tajemnica... Ciocia Nieczujska bywając w sąsiedztwie wychwalała Baronównę jako niezrównaną istotę. Szczęśliwym zaprawdę jesteś człowiekiem, wszystko ci samo, bez szukania i troski przychodzi... Jabym się też chętnie ożenił, szukam a znaleść nie mogę.
Roman westchnął, nie miał znać ochoty przedłużać rozmowy.
Bończa przeciwnie radby ją był przeciągnąć, szło mu o wybadanie sentymentów przyjaciela, gdyż oddawna żywił nadzieję poznania baronównej i miał pewne projekta. Śpieszne swaty chorego hrabiego pupilli z synowcem wcale mu nie były na rękę, rachował jednak na to co mu doktór powiedział iż stary ten Filip żyć długo nie może, że ślub tak prędko się nie odbędzie, a on korzystając z tego iż pannie narzeczony mąż pewno się nie podoba — odsadzić go potrafi.
— Proszę cię — mój Romciu — ot tak, szczerze — odezwał się — serjo więc myślicie dobijać targu? hę? Jakże? wpatrzył mu się w oczy.
— Szanuję wielce i pojmuję twego stryja — ale wyznam że mi ciebie żal. — Młody jesteś masz wszystko czem się podobać możesz, trochę by ci się dłuższej swobody należało, panny nie znasz... i tak w ciuciu babkę żenić się musisz...
Roman spuścił oczy.
— Ale to zdaje się dawno ułożone są rzeczy, rzekł cicho — ja się stryjowi sprzeciwiać nie mogę...
— Ja go szanuję też, mais je vous avoue, rzekł śpiesznie Cherubin biorąc go za rękę, jakby się lękał żeby mu nie uciekł — je vous avoue, c’est un procédé — au moins, excentrique między nami — panna będzie już od roku źle przeciw tobie uprzedzoną jako przeciw narzuconemu..... C’est grave c’est trés grave...
Roman milcząc końce krawatu poprawiał...
— Na twem miejscu, mówił Bończa, jabym starał się przynajmniej przeciągnąć, gagner du temps..
Roman spojrzał na zegarek.
— Jeszcze sam nie wiem jak postąpię — odparł sucho... Rzeczywiście to położenie osobliwe mnie przeraża. — Jest to małżeństwo de raison et de concenance...
— I — in articulo mortis! śmiejąc się dodał Bończa. Zapewne to jedna z najmniejszych rzeczy, mais cela frise le ridicule.. a śmieszność jest rzeczą niezmiernie bolesną.
Roman zarumienił się, pierwszy bowiem raz przychodziło mu na myśl, że w istocie mógł się stać do pewnego stopnia śmiesznym. Zaniepokoiło go to mocno, aż tak już dosyć był niespokojnym. Westchnął...
— Mnie cię szczerze żal, dokończył Cherubin! ale cóż robić! Stryj ma swe prawa i mariaż zresztą świetny. Sapristi! Pruhów i Gromy takie dwa klucze, bez długów... to coś znaczy, dla połączenia dwóch takich komplexów coś ważyć można... Śmiejąc się dosadnie ścisnął dłoń Romana który wrócił do powozu zmięszany, a Bończa cmuknąwszy na charty puścił się kłusem przez pola, ręką jeszcze zasyłając mu najczulsze pożegnanie, choć wiedział, że mu groźbą tej śmieszności przeszył serce...
Zbity z odwagi i z tropu Roman siadł do kocza, tak potrzebując rozmyślić się jeszcze nad znalezieniem się swem w Gromach, iż kazał jechać powoli, aby zyskać na czasie.
Wcale się nie domyślał, iż z wieżyczki gotyckiego dworu Herma i Lola z perspektywą stojąc, oddawna każdy jego krok śledziły. Jak tylko powóz się pokazał zdala, pusta Herma wykierowała nań teleskop i zawołała Loli. We dwie na przemiany stojąc miały czas napatrzyć się spotkaniu dwóch przyjaciół, ich obrotom, prawie mogły domyśleć się rozmowy...
Teleskop był tak doskonały, iż Herma mogła przezeń wyexaminować postawę i strój pretendenta i poznać pana Bończę, którego widywała we Lwowie...
Gdy powóz zatrzymany, poruszył się znowu, Lola i Herma pobiegły się ubierać. Dano znać na dół ażeby przybyłemu powiedzieć, iż pani domu nie była ubraną i przyjąć go nie mogła jeszcze.
Roman na zegarku widząc już pół do pierwszej, był pewien iż na wsi o tej godzinie wszystkie toalety są skończone. Zdziwił się nieco gdy mu kamerdyner w ganku ceremonjalnie wyrok wydany obwieścił, i poprzedzając go zaprowadził do przeznaczonych mu pokojów.
Pani Nieczujska starała się zawcześnie o to, ażeby młodemu hrabiemu dać apartament, któryby o domu wyobrażenie zrobił korzystne... wydał się on jednak rozpieszczonemu Romanowi i panu François, tois mesquin. A złego smaku.
Norymberszczyzna nieboszczyka Hofratha nadto go pstrzyła, a przez nią czuć było tandetę.
Bądź co bądź Roman wolał że go zrazu nie przyjęto, miał czas się jeszcze namyślić. Trudno uwierzyć temu, lecz głównym przedmiotem tych rozmysłów było, czy od razu wystąpić we fraku, czy w surducie.
Do godziny pierwszej musiał się co najmniej ubierać, obiad miał być o trzeciej!!..
W ostatniej instancyi roztrzygnął François który frak przygotował... Było to nieco śmiesznem, lecz tyle już tu gromadziło się śmieszności, że na jedną więcej nie było co nawet uważać...
Z niemałym trudem dokonawszy toalety rozumowanej, z cylindrem pod ręką, w rękawiczkach perłowych, zlekka uperfumowany extraktem siana, z głową przedzieloną cudownie, z włosami ułożonemi anielsko... ze szpilką w chustce ozdobną prawdziwym skarabejem egipskim, hrabia Koman spuszczał się zwolna po wschodkach do sieni...
Tu oczekiwał nań kamerdyner który mu drzwi salonu otworzył...
Przygotowanym był gość na ujrzenie już oczekującej go gospodyni. W salonie nie było nikogo. Nawet Ciocia Nieczujska nie wyszła jeszcze.
Ponieważ dzień był jesienny i chłodny, paliło się na kominku.. na stołach porozrzucane były albumy i książki... Salon świeżo umeblowany okrutnie przypominał hotel pierwszego rzędu. Zwierciadła w ramach złoconych, portjery tuzinkowe, meble form zużytych nie miały żadnego charakteru.
Hrabia Roman, zawsze z kapeluszem pod ręką, nie śmiejąc siąść przechadzał się po cichu, zaglądając w książki aby z nich choćby powziąć jakiekolwiek wyobrażenie o charakterze swej przyszłej narzeczonej.
Jeden z albumów zawierał same portrety koleżanek z pensyi, drugi nauczycielek. Illustrowane tomy przy nich leżące były tak pospolite, że z nich o smaku i upodobaniach nic wnosić nie było można.
Coś więcej mówiły, choćby o lingwistycznych studjach Baronównej, na drugim stole jeden tom Goethego, jeden tom Longfelowa, jeden Manzoniego i jeden Mickiewicza. Widocznie lubiła poetów.... Ale, wszystkie te tomy, jak się okazało wziąwszy je w rękę, były nieporozcinane.
Żadnej kobiecej robótki nie było w salonie. Na trzecim stole cały stos dzienników mód porozrzucanych przez Hermę, leżał w chaotycznym nieporządku. To już miało pewne znaczenie. Roman się ucieszył, lubił w kobiecie elegancję, obawiał się w żonie gospodyni kucharki.
Dostrzegł też na niesmacznej, poduszce szytej, herb Wilmshofenów arcy skomplikowany, nad którym studjum dosyć przyjemnie czas mu zajęło. Składał się on z sześciu tarczy i trzech hełmów nad niemi, na których były bawole rogi, ogon pawi i głowa murzyna. W środku haft nie dozwalał nic rozpoznać wśród pstrej mozaiki nad głową z wielkiemi uszami, wątpliwa była czy osła czy cielęca, pięć jakichś plam i mnóstwo pasów. Herb miał fiziognomję zupełnie obcą, kosmopolityczną ale niczego. Panna więc do rodu musiała pewną przywiązywać wagę co też hrabiego Romana uradowało...
Z tego co młodość lubi, były tylko dosyć wyschłe i zaniedbane kwiatki przy oknach. Niektóre z nich powiędłe schylały główki mdlejąc z pragnienia. Dwa wielkie portrety Amerlinga, wystawiały nieboszczkę baronowę hożą i piękną kobieta w sukni atłasowej z koronkami, bransoletami, koljami, łańcuchem, wachlarzem itp. i Hofratha w mundurze, orderach, z kapeluszem pod pachą, ręką jedną spartego kunsztownie i z gracją na stole, na którym leżały rozrzucone papiery z pieczęciami i kilka ksiąg wyglądających na kodeksa praw. W głębi widać było bibliotekę.
Twarz Hofratha ogolona na czysto, miała wyraz zadumy oficjalnej i powagi wysokiego urzędnika. Spoglądał z portretu na świat bez-rangowy i bez tytułowy z dumą wielce wyrazistą. Ręka zlekka sparta na stole, choć od niechcenia, zdawała się rozkazywać posłuszeństwo papierom.
Na jednym z palców widny był pierścień ogromny brylantowy, otrzymany w nagrodę...
Wpatrzywszy się w portrety hrabia Roman zadumał się mocno — niezmiernie mu to wszystko parafiańszczyzną i biurokracją czuć było... Na kominie zegar stał tak brzydki iż hrabia wstrząsnął się nań spojrzawszy. Na wahadle niby na chuśtawce siedział pastuszek i pasterka. Pastuszek w pluderkach z różowemi podwiązkami, pasterka w kapelusiku szwajcarskim... Podnoszenie się i opadanie tej pary było niecierpliwiące. Ale zegar jak inne sprzęty był zabytkiem po Hofracie, który kupił go za dzieło kunsztu.
Upokorzony widokiem tak niesmacznego towaru w salonie, hrabia Roman stał jak wkuty, nie mogąc od niego oczów oderwać, gdy — drzwi się boczne otwarły i w milczeniu, processyonalnie, wyszły, naprzód czarno ubrana, poważna, chmurna Baronówna Wilmshofen, za nią usiłująca śmiech w sobie pusty stłumić Herma: końcu Kapitanowa Nieczujska.
Ta ostatnia bardzo się rzadko ubierać czuła potrzebę, nie lubiła stroju, nie cierpiała myśli o nim, zmuszona więc tym razem niby się ubrać wystąpiła dosyć dziwacznie. Herma którą wezwała na radę, do szkockiej sukni ponapinała jej kokard pąsowych i coś na głowie umieściła co niewiedzieć czy było strojem, czy przypadkowo narzuconym gałgankiem... Procesja tych trzech niewiast wychodziła ze drzwi powoli, nic nie mówiąc i widocznie zmięszana.
Piękność Loli naprzód uderzyła stojącego w środku salonu hrabiego, była w istocie imponującą, majestatyczną, ale przy wielkiej młodości ta wymuszona nieco powaga, była niemal przesadzoną i śmieszną.
Jakby dla uwydatnienia jej jeszcze śmiejąca się twarzyczka Hermy, stała tuż dla kontrastu — po za niemi ciemno brunatna maska pani Nieczujskiej skrzywionej okrutnie, wypełniała trójkę najdziwaczniej dobraną.
Lola szła sztywnie, milcząco i zaledwie skłoniła głową, gdy hrabia Roman dobywszy list stryja z prawidłowym ukłonem, głosem nieco drżącym odezwał się...
— Przebaczy pani że się jej sam przedstawić muszę, wprowadzony do jej domu tylko listem polecającym mojego stryja. — Oddawna pragnąłem mieć szczęście...
Lola trochę za spiesznie przerwała mu nie dając dokończyć.
— Przez nikogo lepiej pan hrabia zaleconym mi być nie mogłeś, jak przez mojego kochanego opiekuna...
Tu wypadło hrabiemu Romanowi prosić gospodyni aby go nieznanej mu przedstawiła przyjaciołce, gdyż panią Nieczujską znał dawniej.
— Moja przyjaciołka Herma Grzegorska... pan hrabia Roman Zebrzydowski.
Figlarne oczki Hermy strzeliły na prost w źrenice nieszczęśliwego Romana z taką ironią, iż się nieco zmięszał.
Śmieszność przepowiedziana przez Bończę, już mu się w tem wejrzeniu czuć dawała. Pot występował na czoło. Pobieżne spojrzenie na Lolę przekonywało go, że więcej była zmięszaną i zakłopotaną niż radą z jego przybycia...
Młoda gospodyni wskazała fotel.. Pani Nieczujska spytała nagle o zdrowie hr. Filipa.
— Jest dosyć nie dobrze, wybąknął Roman.
— Nie ma innej rady, pomyślała w duchu kapitanowa, jeśli ja tu niemi nie zarządzę i nie wezmę ich pod swoją opiekę, jakąś niedorzeczność zrobią i nie wiem już jak z tego wyjdą.
Prawie słowo w słowo toż samo powiedziała sobie Herma, a co pomyślała Lola, odgadnąć było trudno.
Zasiedli tedy, Lola zawsze z powagą niezmierną, Herma jako osoba zamężna z pewną swobodą pozy rozsiadła się pochwyciwszy książkę, żeby nią zakryć śmiejące się usta a oczkami świdrowała biednego młodzieńca na wylot bez litości. Ile razy hrabia w tę stronę spojrzał, znajdował ten jej wzrok nieustannie wlepiony w siebie, a nieopodal zegar fatalny z kołyszącą się pasterką i pastuszkiem do niecierpliwości go doprowadzał.
Na Lolę natarczywie zbyt patrzeć i badać ją przyzwoitość nie pozwalała. Nieczujska stała na straży pilnej, ażeby w razie niebezpiecznego przechylenia się jakiego rozmowy, ratować.
Ale rozmowa wcale nie szła, po kilku wymówionych słowach, wątek pękł i niesposób go było nawiązać. Milczenie to tak śmieszyło Hermę, że książkę przyłożyła aż do ust, Nieczujska była oburzona jej swawolą, Lola czując się wystawioną na wzrok narzeczonego rumieniła się i bladła. Położenie z każdą chwilą stawało się nieznośniejszem. Hrabia Roman czuł że od jego przytomności umysłu zależał ratunek. Niebezpieczeństwo natchnęło go komunałem.
— Mało znam tę okolicę, rzekł, chociaż od Pruhowa nie bardzo jest odległą... Gromy bardzo są pięknie położone... ogród.
Herma całą twarz już zakryła. Lola jako gospodyni zabrała się na odpowiedź.
— Gromy nie mogą iść w porównanie z rezydencją pańskiego stryja. Pamiętam pałac z lat dawnych, bywałam tam gdy pan hrabia odbywałeś podróże... Park mi się bardzo podobał.
— Jest to dzieło mego stryja.
— O! stryj pański ma wiele gustu! dodała Nieczujska podsycając tę sztuczną rozmowę.
— Listu nie przeczytałam — wtrąciła Lola ciągle z wielką powagą, lecz samo to że mógł go pisać mój opiekun, już mnie uspokaja.
Roman nie śmiał wspomnieć, że list był dyktowany i drżącą ledwie podpisany ręką.
— Chwilowo jest... nie bardzo źle, odezwał się — lecz lekarze przestraszają nas.
— Bo to ci doktorowie — wtrąciła ciocia, zawsze gotowi straszyć tylko, aby mieć potem większą z uratowania zasługę.
Rozmowa tak przeraźliwie była pospolitą i nudną, że Herma, która się wcale innego spodziewała, zniecierpliwiona porwała się i poszła do okna. Dało jej to zręczność wystąpienia przed zdumionemi oczyma młodzieńca, z całym zalotnym wdziękiem postaci.
Zegar wskazywał dopiero drugą godzinę — do obiadu było niezmiernie daleko, minuty pełzły żółwim krokiem. Herma gdy wychodziła do salonu posprzeczała się była i nastraszyła Lolę, dowodząc że powinna sam na sam pozostać z hrabią Romanem... Z tego powodu przerażona Lola wymogła na przyjaciołce, że ją na chwilę nie opuści. Lecz zrobienie figla nadto było powabnem dla Hermy, aby na nią zbyt wiele liczyć było można. Lola truchlała.
W tej chwili dla jakiejś dyspozycji kamerdyner wywołał ciocię Nieczujską: okiem litości błagającem spojrzała Lola na towarzyszkę, która niby nic nie widząc i nierozumiejąc z kwiatkami u okna miała do czynienia.
Roman rozglądał się po salonie, ale w oczach mu się ćmiło, widział tylko przed sobą malowanego Hofratha, perpendykuł zegara i ogromne falbany sukni pani Hermy. Na Lolę nie miał nawet spojrzeć odwagi.
Pierwsze wejrzenie nauczyło go że była bardzo piękną, że ruchy jej pełne powagi, wrodzonym, instynktowym nacechowane były wdziękiem... Głos miała miły choć na pozór surowy. Nie zakochał się od tego spojrzenia bo w ogóle do zakochania był trudny, ale powiedział sobie że jako hrabina Zebrzydowska, Baronówna pięknie będzie wyglądać.
Jakkolwiek uprzedzona przeciw narzuconemu jej pretendentowi, Lola też nie znalazła go tak źle jak się lękała; wydał się jej krochmalny, sztywny, zimny ale znośny.
Herma zdaleka go egzaminując wyznała w głębi ducha, że daleko był pokaźniejszym od jej męża.
— Pan wiele podróżowałeś? zapytała nagle przysiadając się do niego Herma. Gdzież pan był?
— Po trosze wszędzie... rzekł Roman... podróż jednak odbywałem tak pośpiesznie iż za niezbędne uważam ją kiedyś, jeśli okoliczności dozwolą, powtórzyć.
— A Paryż pan zna? spytała Herma której narzucało się inne pytanie zaledwie litością dla Loli powstrzymane chciała go zapytać: czy był w Kołomyi?
— W Paryżu mieszkałem kilka miesięcy... ale na Paryż i to za mało.
— Lub za wiele, dodała Herma, bo się już po kilku miesiącach pobytu tęskni za nim. Ja tylko kilka tygodni przesiedziałam tam... i zapomnieć go nie mogę! A! uroczy... Namawiam Lolę byśmy jechały razem...
Roman odpowiedzieć nie umiał; Lola strzępiła bardzo piękną batystową chusteczkę... Wchodząca na powrót Nieczujska zdyszana, popatrzyła na Lolę bladą, na zbyt rumianą Hermę, na wyprostowanego kawalera i w duchu rzekła sobie:
— To dopiero historia! Co ja tu z niemi pocznę...
Hrabia Roman z ciężko dobywających się z ust Loli wyrazów, z całej postawy jej, z twarzy, mógł poznać że nie był dla niej pożądanym gościem. Mógł się on tego spodziewać wcześnie, ale inaczej sobie wyobrażał tę wychowankę klasztoru, jako istotę trwożliwą, nieśmiałą, powolną, dziecinną. Znajdował w jej miejscu wprawdzie wiekiem młodziuchną, ale niezwykle surową, nasrożoną i zimną istotę, która mu się mówić zdawała, że go nie chce i że może sobie iść precz.
Takie na nim czyniła wrażenie. Zadanie stawało się nieskończenie trudniejszem niż sądził.
Nieczujska widząc zakłopotanie dwojga przyszłych małżonków, puściła się sama na gadaninę dosyć niezręczną, byle nie dać utrapionemu zapanować milczeniu. Plotła trzy po trzy, lecz to ratowało resztę towarzystwa od gorszego jeszcze łatania rozmowy przerywanej.
Mówiła co jej do ust przyszło... Roman kiedy niekiedy rzucił słowo, Herma miała pretekst do śmiechu, który ją dusił, Lola patrzała w okno, prawie się nie mięszając do rozmowy. Wszyscy coraz to spoglądali na zegar, który ze swemi pastuszkami huśtającemi się, jakby wcale nie szedł tak wskazywał powoli upływające minuty.
— Wszystko to nie jeszcze, mówił sobie w duchu Roman, ale po obiedzie! Co ja tu nieszczęsny poradzę i jak się z nią rozmówię.
Tej właśnie rozmowy Herma była najciekawszą, obiecywała sobie bądź co bądź ją podsłuchać.
Biła trzecia gdy kamerdyner otworzył drzwi i pani domu wejrzeniem zapraszając gościa za sobą, umyślnie podała rękę Hermie. Hrabia został z Nieczujską i musiał ją prowadzić. Zastanowił się w tej chwili mocno czy nie było w tem uchybienia formom, czy to nie oznaczało dlań odepchnięcia i pogardy, ale kodeks przyzwoitości wytłomaczył mu iż z dwojga gości, gość kobieta zawsze miała pierwszeństwo... Zostawała wątpliwość czy nie powinna była gospodyni jemu kazać prowadzić ją do stołu...
Nad tem obiecywał sobie później się zastanowić.
Stół zastawiony był bardzo skromnie: unikano widocznie występowania. Gospodyni posadziła przyjaciołkę na pierwszem miejscu w końcu stołu, sama usiadła z jednej strony, z drugiej przez cześć dla płci należną, Roman pani Nieczujskiej krzesło ustąpił, a sam siadł prawie na samym końcu... I to się jakoś nie dobrze złożyło. Widocznie nie przywiązywano tu wielkiej wagi do jego przybycia i osoby. Obiad też zadziwił go spartańską prostotą mimo indyka i kremu. W pałacu w Pruhowie dawano często jeść wcale niesmacznie ale z pewnym szykiem — tu go nie było...
Przy stole Herma sama bawiła wszystkich, a Roman powiedziawszy sobie, że nie ma nic do stracenia nie bardzo się na podobanie wysilał. Jadł, milczał i czasem słówko rzucił... zaczynał się czuć obrażony, gospodyni jadła choć nie miała apetytu, aby nie po kazać wzruszenia jakiego doznawała...
Wstali od stołu wszyscy niekontenci z siebie, nawet Herma, której brakło oczekiwanego dramatu.
Kawę czarną bez likworów, co niezmiernie zastanowiło Romana, podano w salonie.
— Nie mam co robić, rzekł sobie w duchu, rozkazy stryja są stanowcze, przyśpieszę rozmowę, wezmę arbuza i jeszcze dziś odjadę.
Lecz właśnie owo przyśpieszenie rozmowy było niezmiernie trudne, bo wszyscy się uwzięli aby ją uczynić niepodobną. Wstrzymywana wzrokiem przyjaciołki, Herma w końcu i litością tknięta nie wychodziła z salonu, kręciła się po nim ciocia Nieczujska.
Zaczynało się na zmierzch zabierać, gdy Roman sięgnął po kapelusz: ruch ten nadzwyczaj wszystkich zastanowił... i zdumiał.
Pewni byli że zanocuje.
Przykre położenie dodało odwagi młodzieńcowi.... Wstał z krzesła. Nie miał już nic do stracenia. Zwrócił się ku Loli niemniej od innych zdziwionej a nawet trochę niespokojnej co to znaczyć miało.
— Gdyby pani była łaskawą kilku słowy odpowiedzieć na list mojego stryja... lub przynajmniej pozwolić mi z sobą pomówić słów kilka.....
Niezmiernie zmięszana Lola ruszyła się na kanapce — Ciocia Nieczujska przed chwilą była wyszła, Hermie dosyć było tych słów, aby się co najprędzej wysunąć i stanąć przyczajonej za drzwiami.
Zostali sami.
Roman z kapeluszem w ręku, w pozycyi jak do kontredansa, czekał na odpowiedź. Lola zwolna wzrok nań pytający podniosła...
— Treść listu — odezwał się młodzieniec — musi być pani wiadomą. Proszę wierzyć iż czuję całą excentryczność położenia w jakie mnie wola stryja a pani opiekuna wprawiła.... lecz nie będę nadużywał go i radził pani... Jest to dziwactwo chorego człowieka, któremu jednem słowem możesz pani koniec położyć... Wiem jak muszę być śmiesznym i przykrym gościem....
Lola się zerwała szybko z kanapy jakby po namyśle, z heroiczną odwagą.
— Pan się mylisz — rzekła, jakkolwiek wola mojego opiekuna zdawać się może dziwaczną, jest ona dla mnie wyrazem woli ojca... Gotowam jej być posłuszną...
Roman osłupiał.
— Tak jest, dodała, lecz spodziewam się że z tego pośpiechu, który spowodowała choroba, pan hrabia nie zechcesz korzystać. Podamy sobie ręce przy ołtarzu, rozpoczynając od tego lepszą wspólną znajomość...
Przymuszony uśmiech przebiegł jej usta.
— Nie wiem czy pan się mnie podobasz, nie śmiem sobie pochlebiać że ja mu się podobać mogę...
— A jeżeli nie....
— No, to żyć z sobą nie będziemy! sucho odparła Lola. Ja pana nie znam... a zapowiadam że jestem wymagającą...
Roman milczał...
— Odmowa z mej strony, mówiła Lola, miałaby i ten skutek nieszczęsny, że mogłaby wpłynąć na stan zdrowia opiekuna, co wiecznie miałabym sobie do wyrzucenia. Jesteśmy więc przeznaczeni. Bardzo mi pana żal...
— A! pani, zawołał Roman, mnie nie ma co żałować, choć w istocie nieszczęśliwy jestem, będąc zmuszony dla pani być nienawistnym natrętem.
— Nie mówmy o tem, przerwała Lola, mamy wiele innych rzeczy do ułożenia wprzódy nim... nim się ta formalność odbędzie... Pan jesteś człowiekiem honorowym, spodziewam się..... Roman się skłonił zdumiony tą śmiałością pensjonarki... która mówiła dalej z rodzajem dziecinnej egzaltacyi.
— Ja pańskiej woli w niczem tamować nie będę, ale moją chcę zachować całą.
Znowu się skłonił Roman, słuchając coraz baczniej.
— Żyłam dotąd tak zamknięta w ciasnych murach, mówiła Lola głosem drżącym, iż pragnę świat szerszy poznać i zobaczyć... Nie będę od pana potrzebowała nic, bo mi na to starczą, jak mówią, dochody z majątku. Być może iż będę podróżowała......
— Sama jedna? zapytał Roman.
— Któż panu broni jechać też, byle nie razem ze mną? dodała Lola, ja chcę być swobodną ale pańskiej swobody nie krępuję.
— Pozwoli mi pani powiedzieć słówko? przerwał hrabia.
— Słucham pana.
— Cóż ludzie powiedzą na takie małżeństwo? — odezwał się strwożony widocznie. Przyznaję się pani że opinja świata obchodzi mnie wielce, że narażać się na nieprzyzwoitość lub śmieszność nie chciałbym za nic, ani na nie panią narażać.
— Wszak się to da uniknąć.. ja także śmieszną być nie chcę... ale przyznam się panu, że gdybyś pan udawał zakochanego a ja wzajemną, to dopiero byłoby prawdziwie śmiesznem.
— Nie wiem, odparł grzecznie Roman, boć zakochać się bardzo mogę i czuję.....
— A! proszę bez tych komplementów! przerwała Lola... ja w to nie wierzę.
Roman zamilkł.
Lola darła ciągle mówiąc chusteczkę, znać było po niej że naprzód sobie tę rozmowę osnuła, że ją obawiając się sama siebie, recytowała jak lekcyą. Nie śmieli spojrzeć jedno na drugie.
— I to jeszcze, dodać muszę, odezwała się Lola, że jestem charakteru energicznego, że nie łatwo daję rozkazywać sobie, że przemoc mnie oburza i że w małżeństwie niepodległą chcę pozostać. Wolę żebyś to pan wiedział wcześnie.
Roman słuchał coraz bardziej odurzony tą odwagą dziewiczą, naprzeciw niej on ze swej strony nie miał prawie nic do odpowiedzenia. Zdało mu się jednak, że w obec wyznań tak otwartych, powinien był także coś o sobie powiedzieć.
— Co do mnie, odezwał się, nie wiem prawdziwie, jakim jestem a raczej jakim będę — lecz mogę panią zaręczyć że nie popełnię umyślnie nic czembym się pani mógł narazić i że się starać będę raczej osłodzić jej życie, niż je zatruć.
Pani sama wiesz o tem najlepiej, iż w całem dosyć dziwnem staraniu mojem o jej rękę, jeżeli to tak nazwać można — nie było ani mej wali, ani winy. Stryj i okoliczności przemagające zmusiły mnie do tego. Pani także postanowiłaś uledz konieczności, nie będziesz więc chciała mścić się na mnie za winę nie moją.
Lola słuchała z uwagą, ale bynajmniej nie zmiękczona tem wyznaniem.
— Czy pani pozwoli mi choć do jutra pozostać? zapytał Roman.
— Nie bronię, proszę, i owszem, odparła Lola — ale zastanów się pan do czego się to przydało? Stryj pański jest chory i niespokojny, kilka godzin rozmowy nie zapozna nas lepiej z sobą. Możesz pan zabawić, ale nie wiem czy się to godzi i czy to panu być może przyjemnem?
Zmięszał się Roman: Lola miała słuszność, nie pozostawało mu nic, tylko zimną otrzymawszy posłuszeństwa obietnicę, wziąść kapelusz i jechać. Panna go w istocie przytomnością umysłu i chłodem, wyższością pewną którą uznawał, przestraszyła...
Nie mówiąc słowa, podniósł się z krzesełka i skłonił ceremonjalnie, a Baronówna wstała i z powagą przesadną ukłon mu w milczeniu oddała. Rozstawali się po tych kilku godzinach nie tylko nie zbliżeni ale poróżnieni prawie.
Już szedł do drzwi, gdy jakby na dany znak ukazała się z jednej strony Ciocia Nieczujska wielce niespokojna, z drugiej Herma z poważniejszą niż zwykle twarzyczką. — Obie zdala pożegnawszy, Roman znalazł się w sieniach cały pomięszany odprawą.
— O wiesz — odezwała się Herma postępując ku przyjaciółce, przyznaję że nie mogąc się oprzeć ciekawości słuchałam podedrzwiami i powiem ci, że nie tylko jego ale i mnie przestraszyłaś swojem znalezieniem się. Ja bym tego nie potrafiła. Żal mi chłopca, bo wcale przyzwoicie i potulnie wygląda, a odpędziłaś go w sposób taki że we mnie litość wzbudza. Lolu! co się tobie stało?
Z zarumienioną twarzą Lola wstała.
— Cóżem miała zrobić? miałam mu się zalecać i ze strachu go sobie jednać? Nigdy w świecie co ma być będzie, ale się nie ugnę.
— Lepiej mu było odmówić! zawołała Cocia Nieczujska — cóż on winien?
— A cóżem ja winna! odparła Lola.
— Skaranie Boże z tem stryjaszkiem na śmiertelnej pościeli. — Jemu dobrze bo umrze i nie będzie świadkiem jak to piwo pić będą którego nawarzył, ale my! my! zawołała Ciocia Nieczujska za boki się biorąc.
Lola z dumą spojrzała na towarzyszki i szybko wyszła z pokoju. Nikt nie dostrzegł że łzy miała na powiekach...
— Słowo Cioci daję! zamknęła Herma, ja się sama Loli zlękłam!
Gdy Roman wyszedł z pokoju, zaczynało już zmierzchać; ponieważ nie spodziewał się wcale tak prędko być zmuszonym wyjeżdżać, koni zaprzężonych nie znalazł, a usłużny François rozpakowawszy toaletę całą i tłumoki, urządziwszy pana pokój, sam poszedł wypalić cygaro u pisarza prowentowego. Trzeba więc było posyłać do stajni po konie, na folwark po służącego, a samemu czekać w sieni lub zajść do naznaczonego mieszkania.
Położenie stawało się nadzwyczaj kłopotliwe, nadchodziła pora herbaty, nie być na nią nawet dla ceremonji zaproszonym..... Roman pojąć tego nie mógł. Z dobrą jednak fantazją, poszedł na górę a w kwadrans zjawił się zaanimowany improwizowanym ponczykiem François.
— Wiesz że hrabia chory, muszę pospieszać z powrotem, mam ważne polecenia: konie zaprzęgać, jedziemy natychmiast.
François zrazu pojąć nie mógł tak nagłej zmiany rozporządzeń, tem niedogodniejszej dla niego, iż pisarz miał bardzo przyjemną siostrę, z którą zamierzał wieczór przepędzić.
Natychmiast wszakże oswajając się z położeniem, pomyślał o przebraniu pana na drogę, gdyż we fraku i cylindrze sama przyzwoitość jechać nie pozwalała, nie licząc tego, iż to było zbyt niewygodnem...
— Kagańca nie mamy! noc ciemna choć oczy wykol, rzekł François, a nie mogę zaręczyć czy i furman nie jest trochę pod datą.
— A już bądź co bądź, jechać trzeba! westchnął Roman.
W tej chwili przyszło mu na myśl, że po drodze miał Bończę niedaleko i że do niego mógł zajechać, tłomacząc bardzo naturalnie swój wyjazd pod noc z domu panny, niewłaściwością przenocowania.
— Być może iż do dnia przestojemy w Odryszowie, rzekł do sługi, mam jeszcze do pomówienia z panem Cherubinem.
François, który pakował już, nic nie śmiał odpowiedzieć, ale pojął że wyjazd był przymuszony i że to nie było najlepszą wróżbą dla projektu pana, o którym w Pruhowie wszyscy wiedzieli. Tknęło go to, że tak hrabiego jakaś baronówna śmiała lekko traktować i zabrał się gorąco do przyśpieszenia wyjazdu.
Nieczujska tymczasem, która zrozumiała kłopotliwe położenie Romana i rada była coś na to zaradzić, poszła jeszcze za Lolą, aby jej przedstawić, że tak pod noc wypędzić kogoś z domu było nielitościwem. Pomagała jej Herma, ale we dwie nie potrafiły przemódz panny Loli.
— Ja szczęśliwa jestem, żem się go pozbyła, odpowiedziała, a wy chcecie abym siebie sama potępiła prosząc go, żeby odprawiony, zatrzymał się. To by dopiero było pięknie. Jak gdybym nie wiedziała co robię. Dowiodłabym słabości charakteru i byłabym w jego oczach zabitą na wieki: niech sobie jedzie. Za nic w świecie tego com zrobiła nie odwołam.
Herma patrzała na nią z podziwieniem, Ciocia poruszała głowę znacząco, tymczasem konie zaszły przed ganek, tłumoki znoszono co prędzej, i hrabia Roman w podróżnym stroju zbiegł ze wschodów.
W sieniach niby przypadkowo spotkała się z nim Ciocia, której o to szło wielce, aby gdy już małżeństwo zdawało się nieuchronnem, zawczesnych zadatków do kwasu i niechęci nie było.
Roman znał ją dawniej, a jako starsza i rubaszna kobiecina pozwalała sobie z nim być poufałą.
— Czekaj no, odezwała się odprowadzając go na stronę. Jedziesz pewnie gniewny, a tu się nie ma ani czego ani za co komosić. Baronówna była w przykrem położeniu, toć rozumiesz, tam stryj czeka chory... dalipan że i sobie i wam oszczędziła nudnego wieczora... i tak lepiej.
— Ale ja też to samo znajduję, rzekł zawsze nadzwyczaj grzeczny Roman. Bynajmniej tego za zła nie mam i owszem...
— Słuchaj że, dodała Nieczujska, Lola ci się mogła wydać źle, ja ci słowo daję, kochany hrabio, złote serce, najlepsze dziecko w świecie. Ale co chcesz.. człowiek czasem ze strachu głowę traci.
Uśmiechnął się hrabia, nie znajdując, żeby się go panna ulękła, lub straciła głowę.
— Zobaczysz, przekonasz się, mówiła Nieczujska, będzie najlepszą żoną... Poznacie się bliżej ręczę.
Uderzyła się w piersi Ciocia.
— Już za drugim razem będzie lepiej, ona się ośmieli, hrabia także... i pokochacie się, dalipan, bo to i koniecznie potrzebne i musi być.
Ze spuszczoną głową słuchał tych pocieszeń młodzieniec, chcąc się wyrwać czem prędzej.
— Nie zrażaj się pan tylko... dokończyła Ciocia.
Roman pożegnał się, konie stały już, powóz był upakowany, François założył cache-nez od wilgoci jesiennej... siedli... i ruszyli.
— Do Odryszowa! rzekł hrabia, tam konie spoczną trochę.
Podróż wcale nie była przyjemną.
W niedostatku kagańca, zapalono latarnie w koczu, ale te, doskonałe w mieście, na grobelkach i mostkach oświetlały tylko już przebyte niebezpieczeństwa. Trzeba było jechać powoli stawać nawet, aby nieznaną drogę badać gruntownie i do Odryszowa późno już dostał się Roman. Przez kilka tych godzin myślał ciągle o swem położeniu, myślał to co powie przed Bończą, którego wtajemniczać nie wypadało... Stanęło na tem, aby w jak najpomyślniejszem świetle odbytą kompanję przedstawić.
Pan Cherubin Bończa tylko co powróciwszy z polowania, na którem jednego tylko lisa uszczuł i z chartami swemi wcale miał nieprzyjemne rozprawy, siedział u komina z cygarem w humorze nienajlepszym, gdy mu o gościu oznajmiono.
Cale się go niespodziewał, ale — rad mu był wielce, bo coś z niego dobyć miał nadzieję i rozerwać się. Dom był kawalerski, ale na wielkiej stopie choć w wielkich długach. Bończa musiał utrzymywać się na tym tonie fałszywym i wysokim dla ożenienia. Nie wypadało mu mając różne projekta spuścić z niego. Długi więc nie zawadzały elegancyi, dobrej kuchni, polowaniom wystawnym i sportowi... Sam dwór, w nadziei że doń wkrótce gospodyni zawita, był przystrojony na jej przyjęcie.
Żydzi nie wątpiąc o tem że się pan Cherubin dobrze ożeni, pożyczali chętnie, nie zbywało więc na niczem. Naprzeciwko przybywającego Romana wypadł w eleganckim dezabilku wieczornym gospodarz...
Na pierwsze wejrzenie domyślił się z twarzy umyślnie rozpromienionej Romana, że tam coś nie bardzo szczęśliwie mu pójść musiało. Znawca instynktowy charakterów, wiedział że hrabia gdyby mu się powiodło byłby skromny i pokorny, — rozpromienienie okrywało tylko niepowodzenie. Udał jednak że nic nie rozumie. Wziąwszy się pod ręce poszli razem do gabinetu, zadysponowano herbatę i wieczerzę razem.
— Nie spodziewałem się, żebyś dziś nazad powracał, zawołał Bończa.
— Ja także — rzekł Roman, ale złożyło się lepiej, niż się spodziewałem. Rozmówiliśmy się szczerze i otwarcie z Baronówną; rzecz skończona, spieszę do stryja chorego, aby go można uwiadomić... Zajechałem tylko na chwilkę troszkę spocząć u ciebie.
— Doskonale zrobiłeś, mam parę kuropatw, które nam dadzą z rożna, szpikowane, z cytrynką, bo po obiedzie u panny musisz być głodny. Que diable w podobnem położeniu, dodał śmiejąc się, pieczonego anioła człowiek by w usta nie wziął.
Spojrzał na niego, Roman wyciągał się na kanapce widocznie złamany i znużony.
— No — a panna, jak ci się podoba?
— Prześliczna! a jaki takt! jaka przyzwoitość! Gdybyś widział toaletę!
Bończa się uśmiechnął.
— Samąś ją tam zastał?
— Z przyjaciołką, panią, panią... zdaje mi się Grzegorską.
— A no! znam, wiem! ale się dziwnie dobrały, przyznam ci się, szepnął oglądając się gospodarz, Grzegorska śliczna jak anioł, sprytna jak szatan, zalotna jak nie wiem co... niekoniecznie dla panienki mającej wyjść za mąż, dobrym jest mentorem...
— Towarzyszka z pensyi.
— A no, rzekł Bończa, dla twojej tylko wiadomości dodam... że ta piękna Herma od roku jak poszła za mąż, i głowy zawraca wszystkim.
— Może temu niewinna.
— Zdaje się, że wie co czyni, ale ją to bawi.. Niebezpieczna gra...
Roman ruszył ramionami.
— Baronówna, rzekł, tak odmienne ma usposobienie i charakter, że na nią żadna przyjaciołka wpływu mieć nie może.
Bończa zamilkł.
— Cieszy mnie to, odezwał się z udaną czułością, że ci się podobała. No, ale jakże to poszło? bo, przyznam ci się, zadanie była nielada.
— Wielce ułatwione poprzedniemi układami i listem stryja.
On vous a donc reçu à bras ouverts, rozśmiał się pan Cherubin.
— Nie mogłem się spodziewać lepszego i milszego przyjęcia... — I dla tegoż się tak zawinął z powrotem, nie mogąc się już powstrzymać od sarkazmu, prysnął Bończa... Obraziło to Romana, że został odgadniętym, lecz się powstrzymał i przerywając rozmowę, rzekł tylko.
— Zawsze to oboje nas żenowało i wolałem na pierwszy raz nie być bardzo natrętnym..
— A zatem wesele? kiedyż?
Roman nie wiedział co odpowiedzieć.
— To zależy od stryja...
— A! a! rzekł Bończa.
Podano wieczerzę i herbatę. Gospodarz był tak grzecznym, że już nie nastawał na Romana, aby się więcej, od niego dowiedzieć, zaczęto mówić o polowaniu, i o koniach, i o innych ulubionych młodzieży przedmiotach...
Bończa jednak powiedział sobie, że należałoby korzystać z tego iż narzucony kawaler nie bardzo się podobać musiał. W takim razie pierwszy lepszy ma nadzwyczajną szansę, panna może się zakochać na przekór. Wprawdzie położenie jasne nie było, lecz na gwałt postanowił się dostać do Gromów. Nie wydał się z tem jednak wcale. Głowę łamał jak upozorować na prędce wciśnięcie się do domu panny. Zajmowało go to tak cały wieczór, iż zamyślony dał nieco wytchnąć i spocząć biednemu Romanowi.
Na rozmowie już nie wiele zajmującej przesiedzieli do północy, konie hrabiego były dysponowane na rano.
Położywszy spać gościa, pan Cherubin Bończa poszedł do swojego pokoju, sam kłaść się nie myśląc — potrzebował koniecznie znaleźć środek przyzwoitego wciśnięcia się do domu Baronównej.
Wiele okoliczności utrudniało to przedsięwzięcie zuchwałe. Chciał to uczynić tak, aby nie był pomówiony o zdradę, tak żeby panna nie domyślała się jego zamiarów, żeby to miało pozór jakiego przypadku.
Przejrzawszy się w zwierciadle i porównawszy swe siły z siłami nieprzyjaciela, hrabiego Romana, znajdował się nieskończenie nad niego wyższym. Był nim w istocie w pewnych względach, bo do samoistniejszego używania woli nawykły, choć lalką był jak współzawodnik, ruchawszy jednak daleko od niego. Szło mu głównie o nic więcej tylko o posag panny, nadzwyczaj dlań potrzebny, i jak mu się zdawało, daleko łatwiejszy do pochwycenia, niż inne tych rozmiarów. Dodawała mu męztwa ta uboczna okoliczność, że znał dobrze Hermę, że był jednym z jej admiratorów wybranych i że pewien się zdawał iż mu ona dopomoże na przekor drugim, dla pokazania swej siły i dla przyjemności zawiązania intrygi.
Szło tylko o to jak trafić do niej? Nałamawszy sobie głowę do rana, Bończa w chwili wyjazdu Romana udał że śpi, a nie zasnął, dopóki tajemniczego liściku nie napisał do pani Grzegorskiej i nie wysłał go do Gromów.
Jakkolwiek nie wiele wykształcony i więcej ogładzony niż utalentowany, pan Bończa zarówno z wielu innemi swego rodzaju, miał żyłkę i spryt do intrygi bardzo wielki. Na to niewiele gienjuszu potrzeba, najprostsze środki, obrachowania najpospolitsze najlepiej częstokroć służą.
Co stało w liście do Hermy, nie wiemy, ale nazajutrz około południa przyszła odpowiedź, którą z żywem zajęciem odczytał Bończa i natychmiast począł skwapliwie wybierać się do Gromów.
Nie potrzebujemy mówić o tem nawet, iż od koni począwszy do krawatki wszystko przy wyjeździe na efekt było obrachowane.. Bończa umiał wystąpić i pokazać się, zastosować do okoliczności i odegrać jaką chciał rolę...
Niezmiernie zdziwioną została o niczem nie wiedząca ciocia Nieczujska, gdy ujrzała przez okno powozik i w nim kawalera, który przez kamerdynera domagał się w pilnym interesie widzenia z panią Grzegorską.
Poczęło się parlamentowanie, chodzenie, narady i pani Herma otrzymała bardzo łatwo pozwolenie przyjęcia gościa, który jej jakoby wiadomość o mężu i od męża przywoził. Zgodziła się nawet Baronówna, zaprosić go na herbatę.
Cioci Nieczujskiej, która tę przyjaciołkę jakoś niebardzo lubiła, nie podobało się to, ale do zbytku i do śmieszności surową być nie chciała. Zamilkła.
W salonie przyjęła gościa Herma, i miała czas naśmiać się z nim, nakłócić, nażartować a może i naradzić nim wyszła gospodyni.
Niezmiernie była ożywioną i jakby wyegzaltowaną figlem, który jej charakterowi tak dogadzał.
Niedomyślając się nic w świecie, Lola ukazała się wreście po długiem oczekiwaniu. Charakter dziewczęcia jeszcze rozpoczynającego dopiero życie, nie był tak stanowczo wyrobiony aby o nim coś wyrzec było można; w Hermie równie młodej temperament i zmiana stanu już wskazywały czem być miała w przyszłości, Baronówna szukała drogi, wyrabiała, sobie fiziognomję przyszłą.
Tak jak była, wyglądała na świeżo z klasztoru wyzwoloną pensionarką wiedzącą o tem dobrze, iż jest bardzo bogatą, baronówną i piękną,
Zdawało jej się, że to wszystko razem użyte, nadawało jej prawo być nieco trudną w wyborze i godną hołdów powszechnych... Duma w tem rozwijającem się dziecięcia była może najwyraźliwiej odznaczającym się rysem.
Marzyła o przyszłości i świecie wcale tem nie przybita i nie zmięszana, że miała wyjść za jakiegoś hrabiego, narzuconego jej. Małżeństwo było wrotami do wypuszczenia w świat i na swobodę. Serce i dusza spały.
Lola jak jej towarzyszki czytała wiele ukradkiem podostawanych książek złych i dobrych, nie rozmarzyły ją wcale. Miłość malowana w nich tak czarownie, ale ze wszystkiemi swemi następstwami tragicznemi nie pociągała ją zbytecznie, nawet ciekawości nie nęcąc. Miała o niej to pojęcie, że powinna przyjść jak piorun i że z nią będzie musiała walczyć. Obiecywała sobie jednak zachować całą swą godność i nie poddać się tyrance...
A! śniło się tam w tej główce wiele rzeczy dziwnych o tem nieznanem życiu przyszłem, w którem przedewszystkiem obiecywała sobie grać wspaniałą, wielką, idealną rolę.
Dla tego może na początek i to męczeństwo na które ją opiekun skazywał, nie było dla niej tak straszne, przynosiło jej odrazu rolę... stawiało ją na piedestale, istoty poświęcającej się dla pamięci ojca i woli opiekuna.
Pozowała już jako umęczona i nie zrozumiana.
Pan Ritter Cherubin von Bończa z całą swą dosyć pospolitą męzką pięknością, elegancyą, dobrym tonem tuzinkowym sprycikiem lwowskiego lwa... ze swemi stosunkami i pozycyą socyalną nie był dla panny Baronównej zagrażającym. W oczach jej był to prosty śmiertelnik... jej śniły się daleko wspanialsze ideały...
Na panu Cherubinie wystąpienie Baronównej, pierwsze wejrzenie na nią uczyniło daleko większe wrażenie niżeli on na niej. Kawaler przygotowany był do umiejętnego skorzystania ze zręczności i uczynienia efektu. Piękna ta postać poważna, sztywna, pamiętająca o każdym swym ruchu, zmięszała go.
Herma spoglądająca na nich z ukosa postrzegła to i rozśmiała się w duchu. Dla niej zrobienie figla komukolwiekbądź było pożądane... więc gdyby Bończa padł ofiarą, równieby ją to zabawiło[1] kawaler z wyszukaną grzecznością i respektem przysiadł się do gospodyni, pragnął dać poznać, iż na nim piorunowe uczyniła wrażenie, niby zapomniał w ustach języka, niby mu słów zabrakło, niby był uderzony... śmiertelną strzałą..?
Byłoby to może na kimś doświadczeńszym zrobiło wrażenie: Lola nie dostrzegła części tej gry, a zresztą to poszanowanie bałwochwalskie zdało jej się bardzo naturalnem...
Wkrótce Ritter odzyskał przytomność, więc chciał się popisać z dowcipem, rozumem, wielkim tonem, dystynkcyą i dosyć niezręcznie dosypywać zaczął coraz do rozmowy, książąt, hrabiów, ministrów, z któremi był albo w pokrewieństwie, albo na najlepszej stopie...
Zużyty ten środek podwyższenia się, coś nakształt obcasów u butów, najmniejszego nie miał skutku. Baronówna zamyśloną była i milczącą, Herma śmiała się w duchu.
Rozmowa poprowadzona na wiadomości z wielkiego świata, ożywiła się z pomocą paplącej chętnie Hermy... Lola więcej słuchała, niż udział w niej brała...
Do obrachunków pana Bończy, który dotąd wcale ani o hrabi Romanie, ani o widzeniu się z nim nie wspominał, należało delikatne z boku zadraśnięcie Zebrzydowskich i uczynienie ich trochę śmiesznemi w oczach panny. Wziął się do tego grzecznie, bo po przyjacielsku.
— Sąsiedztwo nasze, bliższe i dalsze, odezwał się mówiąc o okolicy, mogłoby doprawdy, gdyby nieco było spójniejsze, być bardzo przyjemnem. Starczylibyśmy sobie, nie potrzebując szukać gdzieindziej rozrywek...
Tu zaczął wyliczać sąsiadów, chwaląc niby wszystkich, a zręcznie przypinając łatki. Wpadł na Zebrzydowskich...
Z tym domem, rzekł, jestem z dawna poprzyjaźniony... Tego poczciwego, dobrego Romanka mogę powiedzieć, żem w świat wprowadzał, choć mało co od niego jestem starszy. Hrabia Filip mi go powierzał. Roman jest bardzo dobry chłopak, ale zanadto nie śmiały, zbyteczny formalista... jeszcze się nie uformował i wątpię, żeby kiedy na energią wielką się zdobył... Hrabia Filip ze zbytniej o niego troskliwości całą w nim zabił samoistność, której mężczyzna tyle potrzebuje, a wiadomo jak zacny, szlachetny stary hrabia jest despotyczny...
Lola z większą coraz słuchała uwagą, zarumieniła się mocno, Bończa zaczynał sobie winszować, że tak zręcznie temat ten rozwinął, gdy nagle Baronówna mu przerwała.
— Przepraszam pana, odezwała się śmiało, hrabia Filip jest moim opiekunem, mam dla niego obowiązki, kocham go jak ojca... przykroby mi było surowy o nim sąd posłyszeć... Bończa się zmięszał.
— Ale pani dobr. zawołał poprawiając się, nikt bardziej nade mnie szanować go i kochać nie może, ce qui n’empèche pas, sądzić o jego charakterze... a co się tyczy hr. Romana...
Lola z pewną dumą podniósłszy główkę przerwała:
— Dawno pan był we Lwowie?
Pytanie to rzucone tak wyraźnie, aby nie dopuścić dalszego rozwinięcia tematu, do reszty zmięszało nieszczęśliwego, który, zamilkł równie, chcąc coś odpowiedzieć.
Herma byłaby parsknęła śmiechem, gdyby nie odwróciła się na boki nie zasłoniła chustką, Litość miała nad nieszczęśliwym i przyszłą mu w pomoc.
— Właśnie pan Bończa niedawno męża mojego tam spotkał i przyniósł mi kilka słów od niego.
Pobity kawaler potrzebował czasu do namysłu nim się znowu odezwał... Szło mu widocznie źle, lecz był uparty i nie dawał się łatwo zbyć odprawą. Zręcznie więc zaofiarowywać się począł pani Hermie przybyć jutro po list jej do męża. Herma nie chciała mu odmówić, oczyma jednak wskazała milcząc gospodynię, która zdawała się nie słyszeć i nie spieszyła z zaproszeniem. Rzecz pozostała w zawieszeniu.
Podano herbatę, do której wyszła i Ciocia Nieczujska, zdaleka znająca Bończę, ale jako przebywająca w Gromach i oswojona z tem, co się w okolicy działo, z niezbyt dobrej strony. Lola zwróciła się ku niej tak, że awanturnik, pozostał na łasce i rozmowie ze swą protektorką... Sprawa zdawała się przegraną.
— Zmiłuj się pani, powiedz mi, szepnął do śmiejącej się Hermy pan Bończa, co na niej czyni wrażenie, co jest jej słabą stroną? ratuj mnie...
Herma śmiała się z za wachlarza.
— Któż panu winien, że nie wiesz co każdej z nas bez wyjątku jest najmilsze... pochlebstwo... Wielbij pan bóstwo! więcej nie powiem! Jaki pan dziś nieznośnie ograniczony...
Bończa zaczął litanię uniesień nad rezydencyą.
— Zachwycające te Gromy! nie znam nic piękniejszego, nic bardziej oryginalnego, nic wdzięczniejszego nad nie — odezwał się. Dziś gdy zostały ożywione przybyciem swej pani, nowa w nie wstąpi dusza... staną się perłą naszej okolicy...
Lola spojrzała na niego.
— Przyznam się panu, że w mych oczach wiele tu braknie...
— Dla nas dziś nie braknie już nic, gdy pani w nich jesteś...
— Pozwól pan przestrzedz się, że na pierwsze poznanie komplement zdaje się być przyspieszonym.. Pan mnie nie znasz...
— A pani! bez pochlebstwa i bez komplementu, zawołał z uniesieniem Bończa. — Dosyć jest raz widzieć panią.
Lola się zarumieniła.
— To mi wcale nie pochlebia, odezwała się szydersko nieco, więc pan nie przypuszcza, ażeby we mnie coś więcej bliższego poznania godnem było, nadto co się przy pierwszej odkrywa wizycie?
Zmięszał się Bończa, a Herma na ten raz, nie potrzebowała chustki, parsknęła nie wstrzymywanym śmiechem...
— Byłbym najnieszczęśliwszym, gdybym źle się dał zrozumieć i uchybił pani — zawołał... prawdziwie... rzeczywiście.
— Pan mi nie uchybiłeś, odparła Lola — chyba tem, żeś mnie za bardzo młodą wziął dziecinę, którą lada cukierkiem nakarmić można... Ja słodyczy nie lubię...
Tym razem nie wiedział już co mówić gość, i siadł do herbaty. Loli żal się go zrobiło nieco, starała się więc być grzeczną ale chłodną, i wprawiła w zdumienie starego salonów ulubieńca, swą pensionarską, naiwną śmiałością.
— Oczywiście — rzekł w duchu — ton był chybiony, — omyliłem się, trzeba się poprawić...
Skierował więc rozmowę na literaturę, na nowe książki, których nigdy nie czytał, ale zręcznie o nich cudze sądy chwytać umiał. Dawało mu to zręczność na sentymentalną wejść drogę, powiedzieć coś praktycznego i głęboko uczutego... Herma trochę mu dopomagała...
Wyszła tedy na scenę razem z panią Sand, Dumasem młodszym i Feuilletem — miłość, przygody i losy kobiet, mężczyzn... bohaterów i bohaterek...
Bończa przy tej zręczności począł popierać niezmiernie stary temat, iż w małżeństwie nic nigdy nie zastępuje i nie uniewinnia braku wzajemnego, wyprobowanego przywiązania.
— Miłość jest treścią, jest niezbędnym warunkiem dozgonnych węzłów, zawołał, nie pojmuję mężczyzny, a tem bardziej kobiety, która się waży stanąć u ołtarza z sercem zimnem i bez tego świętego uczucia... które..
Byłby mówił długo, ale Herma, której małżeństwo na prędce i bez wielkich sentymentów było powszechnie znanem, wzięła to do siebie i przerwała mu.
— Co też pan pleciesz! zawołała oburzona. Gdzież to kto widział na świecie, aby prawdziwa miłość z małżeństwem w parze chodziła i długo się w niem utrzymać mogła! Ale nie ma na kuli ziemskiej dwóch z sobą sprzeczniejszych rzeczy! Byłam przekonaną, że pan zdrowiej pojmujesz życie... Przecież jedyny-to sposób zabić miłość, gdy się ludzi pożeni.
Lola rozśmiała się zarumieniona, Bończa osłupiał, postrzegł się dopiero, że wpadł i ugrzązł w komunałach...
Herma zajadle nań napadła, widząc go pobitym i bezsilnym.
— Panowie wszyscy wyobrażenia nawet o tem uczuciu nie macie. Gdzież-to się dziś kto kocha, umiera, topi, zabija z miłości, lub żyje z nią w sercu... Słyszałam o hrabi P... który dostał tyfusu i skończył życie ze zmartwienia, gdy mu klacz na wyścigach chybiła, ale żeby kto choć pół roku kochał... oddawna przykładu nie było.
— To wina pań nie nasza, ofuknął przybity Bończa, który już z rozpaczą się bronił: panie nie umiecie w nas natchnąć tego uczucia, i same jesteście lodem i chłodem. Cóż dziwnego, że miłość znikła... Nie myśmy jej źródła wysuszyli... Kobiety są dziś ironią i szyderstwem...
— Rozmowa zaczyna być zajmującą, przerwała Herma...
Lola zachowała milczenie.
Herma chciała ją wciągnąć koniecznie, ale się jej to nie udało.
— Jakież jest zdanie twoje? zapytała...
— Moje zdanie? powoli rzekła gospodyni. Ja sądzę, że są uczucia i rzeczy, które z poszanowaniem osłaniać należy, a nigdy ich nie czynić przedmiotem rozpraw i sporów.. W życiu ludzkiem miłość ma prawie religijne znaczenie... Arkę przymierza i księgi praw chowano za zasłonami w przybytku!
Długie milczenie nastąpiło po tym wyszukanym frazesie, będącym przypomnieniem wcale szczęśliwem z jakiegoś romansu.
Bończa nie znajdował nic właściwszem nad ogromne westchnienie. Zdawało mu się, że ono najlepiej odpowie i potwierdzi aforyzm pięknej gospodyni. Herma ruszyła ramionami i wstała od herbaty. Było — to znakiem dla wszystkich do ruszenia się z miejsc, a Bończa, widząc, że wieczór już był późny, rad nie rad pożegnał towarzystwo... wcale niezadowolniony wyprawą.
Był może w ganku, gdy piękna Herma stanęła przed Lolą zamyśloną.
— Słuchaj-no ty, odezwała się tonem dziwnym, zaprosiłaś mnie tu na mentorkę, udawałaś nieśmiałą pensjonarkę, miałam być na bezdrożach życia twoim doradzcą i przewodnikiem, ale ja widzę, że nie mam tu co robić, chyba brać u ciebie lekcye... Od wczora wprawiasz mnie w podziwienie! Ty jesteś doprawdy genjalną. Jak wczoraj odprawiłaś Romana, dziś Bończę... słupieję. No Romana mi nie tyle było żal, mam do niego wstręt, jako do przyszłego oficjalnego męża, a my mężatki w ogóle wszystkich mężów nie cierpimy, ale ten Bończa...
Lola ruszyła ramionami.
— Jakto? podobał ci się? masz go za coś lepszego od hr. Romana?
— Choćby za to, że się w tobie zakochał?
— On! we mnie! za pierwszem wejrzeniem! rozśmiała się Lola.
Herma uznała właściwem dopomódz sobie fikcyą.
— Przyznał mi się, że cię już zdaleka widział parę razy i że szaleje.
Zarumieniona Lola, wydęła usta dumnie.
— Nie mogę nikomu zabronić szaleć, rzekła, lecz Bończa czyni na mnie wrażenie lalki od fryzyera. Il est mauvais genre!
— A! a! odparła Herma... może masz słuszność.
— Ciekawam, dokończyła w duchu, kto się jej podobać będzie miał szczęście.
— Więc Roman, rzekła głośno, milszym ci jest?
— Wcale nie, oba są dla mnie równej ceny... obu nie znam, i żaden z nich nie czyni na mnie najmniejszego ale najmniejszego wrażenia.
— Roman przynajmniej perfum znośniejszych używa.
Na tem skończyła się rozmowa, Herma uznała się zwyciężoną sądem o perfumach.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak znaku przestankowego.