Raz na kiermasz przywieziono Lamparta z Małpą uczoną; W osobnych budach mieli zamieszkanie.
Lampart wołał: «Prosimy, panowie i panie! Jest miejsce, kassa otwarta; Nikt dotąd nie widział w świecie Takiego jak ja Lamparta! Patrzcie, jak piękne futro mam na grzbiecie,
Jak włos miękki, lśniący, giętki, Upstrzony w pręgi i centki!» Gawiedź pstrociznę nadewszystko ceni: Więc tą przemową zwabieni Ludzie się zbiegli, weszli, oglądali, A spojrzawszy, poszli dalej.
Małpa zaś tak wołała: «Proszę wejść łaskawie:
Sąsiad tylko postacią, ja dowcipem bawię.
Rozgłos mych zalet w świecie rozbiegł się szeroko:
Mój teść, jest to ów sławny brazylijski Żoko; U niego chlubnie skończywszy nauki, Umiem rozmaite sztuki: Tańczę na linie, skaczę przez obręcze, A kto się znudzi na sztuce, Temu pieniądze powrócę; Słowem Małpy za to ręczę!»
Dobrze Małpa mówiła: bowiem i u świata
Więcej popłaca rozum niż wytworna szata;
Ten się nigdy nie sprzykrzy, ta po chwili znudzi.
Ale że nikt półgłówka w mędrca nie przerobi, Więc nigdy nie brak nam lampartów-ludzi, Których tylko suknia zdobi.