Landolfo Ruffolo
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Landolfo Ruffolo |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Lauretta, siedząca obok Pampinei, postrzegłszy, że ta do szczęśliwego kresu opowieść swoją doprowadziła, bez zwłoki w te słowa mówić poczęła:
— Niema, według mego mniemania, większego fortuny dzieła, jak podniesienie kogoś z nędznej kondycji do królewskiego stanu; ukazała nam to Pampinea w swej opowieści o Aleksandrze. Jakoże każdy z nas opowiadać winien, zgodnie z materją wprzód okryśloną, nie będę się wzbraniała opowiedzieć noweli, która chocia wielkie nieszczęście w sobie zamyka, przecie tak pomyślnego końca nie ma. Wiem dobrze, że nie będziecie mnie słuchali z równą ciekawością, aliści nic w opowieści zmienić nie mogę — i dlatego proszę, abyście mi wybaczyli.
Powszechnie twierdzą, że wybrzeże między Reggio a Gaetą najpiękniejszą część Italji stanowi. Tutaj, opodal Salerno, ku morzu obrócona, rozciąga się górzysta przestrzeń, usiana miasteczkami, ogrodami i fontannami; tutaj mieszkają bogacze, głównie handlem się parający. Wśród tych miasteczek jest jedno, zwane Ravello, gdzie podówczas mieszkał bogaty kupiec, Landolfo Ruffolo. Ów, chcąc majętność swoją podwoić (bowiem, to co miał, mu nie wystarczało) o mały włos nie zginął, pospołu ze swemi skarbami. Landolfo, wszystko poprzednio dobrze zważywszy, (jak to pospolicie kupcy czynią), nabył wielki statek, naładował go towarem, kupionym za swoje pieniądze i popłynął do Cypru. Tutaj jednak obaczył, że do portu zawinęło wiele okrętów z takim samym ładunkiem; dla tej przyczyny nie tylko wypadło mu towar swój tanio sprzedać ale nawet prawie darmo go oddać, dzięki czemu do ruiny został przywiedziony. Zrozpaczony tem wszystkiem, nie wiedział co począć, a widząc, że z bogatego człeka ma się stać nędzarzem, postanowił albo zginąć albo też grabieżą straty swoje powetować, byleby tylko nie wracać ubogim tam, skąd bogatym wyjechał.
Znalazłszy kupca na swój wielki drewniany korab, za pieniądze stąd i za sprzedaż towarów otrzymane, nabył mały statek korsarski, opatrzył go we wszystko, w co należy, uzbroił, i jął się trudnić grabieżą, napadając na wszystkich, osobliwie zasię na Turków. W tej profesji fortuna była mu przychylniejsza, niźli w handlu. W ciągu jednego roku tyle tureckich okrętów ograbił, że nie tylko wszystkie straty sobie powetował ale i majętność podwoił. Nauczony już poprzedniem niepowodzeniem, nie chcąc po raz wtóry podobnego nieszczęścia doświadczać, rzekł do siebie, że dość mu tego, co już posiada. Dlatego też umyślił z bogactwem swojem do domu powrócić. Obawiając się towar złupiony sprzedawać, nie obrócił go na pieniądze, jeno na tym samym statku, który mu do korsarstwa służył, puścił się w drogę powrotną.
Gdy się już do Archipelagu zbliżał, podniósł się wiatr przeciwny, który morze poburzył. Jego mały statek nie mógł walczyć z falami, dlatego też Landolfo zawinął do zatoki, gdzie znajdowała się wysepka, i skrywszy się od wiatru, jął czekać lepszej pogody. W tej buchcie znajdowały się właśnie dwie potężne genueńskie barki. Płynąc z Konstantynopola, schroniły się przed burzą i z trudem do zatoki dotarły. Ludzie na tych barkach, ujrzawszy statek, zapytali, skąd on płynie i do kogo należy. Znali już z wieści, że właściciel statku jest bogatym człekiem i dlatego umyślili okrętem zawładnąć. Byli to ludzie chytrzy i żądni rabunku. Ostawiwszy na brzegu kilku ludzi z kuszami i inną bronią, tak ich rozmieścili, aby nikt nie mógł wyjść ze statku, pod grozą, że strzałami przeszyty zostanie, sami zasię na łodziach zbliżyli się do statku Landolfa i zawładnęli nim bez trudu, wraz z całym ładunkiem, nie straciwszy ani jednego człeka. Genueńczycy zabrali Landolfa i jego towary na pokład jednej z barek, a później jego statek zatopili. Landolfo w jednem tylko kaftanie pozostał. Następnego dnia wiatr się odmienił i barki, podniósłszy żagle, popłynęły na zachód. Tego dnia podróż szczęśliwą była, lecz wieczorem jął dąć silny wicher, który wielkimi bałwanami dwie barki od siebie oddzielił. Wicher był tak potężny, że barka, na której znajdował się nieborak Landolfo, uderzywszy powyżej wyspy Cifalonia o skały, uległa rozbiciu, niby szklanka o ścianę rzucona. Morze, jak to w podobnych wypadkach pospolicie bywa, upstrzyło się różnym sprzętem: towarami, skrzyniami i stołami. Noc była głucha, morze wzburzone i groźne. Ci, którzy umieli, pływali, uczepiwszy się rzeczy, co trafunkiem im pod ręce podpadły. Wśród tych nieszczęśliwców był i Landolfo. Ów, chocia poprzedniego dnia śmierć przyzywał, mówiąc, że raczej umrzeć woli, niż do domu nędzarzem powracać, teraz śmierci w oczy zajrzawszy, przeraził się jej i czepił się stołu. Usiadłszy na niem, czuł jak morze i wicher miotają nim na wsze strony; tak trwało do świtu. Przy świetle dnia ujrzał przed sobą tylko obłoki, morze i skrzynię, unoszącą się na falach; obawiał się, że ta skrzynia, uderzywszy o deskę, spowoduje jego upadek i przyczyną zatonięcia się stanie. Ilekroć skrzynia się doń zbliżała, odpychał ją ręką, walcząc ostatkami sił. Wkrótce jednak zadął straszliwy wicher, morze wzburzył i tak silnie uderzył skrzynią o stół, na którym Landolfo siedział, że ów poszedł na dno. Raczej strach, niż siła, na powierzchnię go wydobył; wówczas ujrzał, że stół płynie już na znacznej odeń odległości; zbliżył się zatem do skrzyni i oparłszy pierś na jej wieku, jął ją rękami popychać. Rzucały falami to tu, to tam, nie wiedząc, gdzie się znajduje i nie widząc nic wokół, krom morza, Landolfo męczył się tak przez cały dzień i noc następną. Nic nie jadł, jeno pił więcej, niźli miał chęć na to.
Następnego dnia był już podobny do gąbki; wpił się obiema rękoma w brzeg skrzyni, jak to pospolicie czynią tonący, gdy tylko coś pochwycą. Aliści z woli Boga, czy też dzięki sile wiatru, dopłynął do brzegu wyspy Korfu, gdzie właśnie pewna uboga białogłowa czyściła swoje naczynia piaskiem i myła wodą. Białogłowa ta, ujrzawszy zbliżającego się Landolfa, nie mogła rozeznać co to jest i dlatego przeraziła się i z krzykiem cofnęła się od brzegu. Landolfo nie mógł już mówić, nie wiele także widział, przeto nic do niej nie rzekł. Gdy jednakże fale do brzegu go zbliżyły, białogłowa baczniej spojrzawszy, rozeznała najpierw ramiona leżące na wieku, a później oblicze i zrozumiała w czem rzecz. Powodowana litością, weszła do morza, które już uspokoiły się, i schwyciwszy Landolfa za włosy, wydobyła go na brzeg wraz ze skrzynią. Z trudem oderwała jego ręce od skrzyni, oddała ją swojej córce, sama zasię wzięła Landolfa na ramiona, niby małe dziecię i zaniosła go do łaźni. Tam tak go tarła i gorącą wodą zlewała, że wróciły mu zemdlone siły. Później pokrzepiła go winem i przez kilka dni miała nad nim staranie. Landolfo poznał wreszcie gdzie się znajduje. Zacna białogłowa postanowiła wówczas oddać mu skrzynię, która mu życie ocaliła, i powierzyć go jego losowi. Landolfo zapomniał już o skrzyni, mimo to wziął ją z rąk białogłowy, myśląc, że chocia jej szacunek wielki nie jest, przecie będzie mógł, sprzedawszy ją, kilka dni przeżyć. Jednakoż znalazłszy ją wielce letką i tę nadzieję postradał. Gdy gospodyni z domu wyszła, oderwał wieko, chcąc się przekonać, co wewnątrz skrzyni się mieści. Ujrzał wiele klejnotów w oprawie i bez oprawy. Znając się nieco na klejnotach, poznał ich wielką wartość. Złożywszy dzięki Bogu, który go w potrzebie nie opuścił, pocieszył się znacznie i otuchy nabrał. Jako człek, który w krótkim czasie dwa razy przeciwnemu losowi podlegał, teraz trzeciego nieszczęścia wielce się obawiał. Postanowił tedy ostrożnie sobie poczynać, aby te skarby móc do domu dowieść szczęśliwie. Owinął klejnoty w strzępy łachmanów i oznajmił białogłowie, że mu już skrzynia potrzebna nie jest. Poprosił ją, aby mu dała worek, a skrzynię wzamian sobie zatrzymała. Białogłowa ochotnie się na to zgodziła. Landolfo, podziękowawszy jej za wyświadczone mu dobrodziejstwa, pożegnał się z nią, wziął worek na plecy, wsiadł na barkę i popłynął do Brindisi. Stamtąd lądem dotarł do Trani, gdzie spotkał kilku rodaków, sukienników. Opowiedział im o wszystkich swoich przypadkach, zataiwszy tylko znalezienie skrzyni, oni zasię przyodzieli go, pożyczyli mu rumaka i odesłali do Ravello, dokąd udać się pragnął.
Tutaj bezpiecznym się poczytując, należny dank Bogu złożył, rozwiązał worek; pilnie każdy klejnot wiele razy obejrzał i przekonał się, że tyle szacownych skarbów posiada, iż sprzedawszy je za stosowną sumę, będzie dwa razu bogatszy, niźli był przedtem. Znalazłszy możność sprzedaży klejnotów, posłał znaczną kwotę tej cnej białogłowie, która go z wody wyciągnęła, a takoż i tym, co go w Trani przyodzieli. Resztę pieniędzy zatrzymał dla siebie. Odrzekł się handlu i żył w dostatku do końca dni swoich.