Las (Weryho)/Co Zosia robiła w lecie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Co Zosia robiła w lecie |
Pochodzenie | Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Drukarnia J. Sikorskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na początku lata rodzice Zosi wyjeżdżają zwykle na letnie mieszkanie. Pakowania, sprzątania, zamięszania w domu jest niemało. Zosia również jest zajętą i zakłopotaną: do dużego pudła układa swoje lalki, zabawki, bo jakże miałaby je zostawić? Lalka zanudziłaby się bez niej, a bez zabawek Zosia nie obeszłaby się.
Jednak tego lata jakoś Zosia nie zabiera się do pakowania. Na lalkę jest jakby zagniewaną, nic do niej nie mówi, nawet nie patrzy; wsadziła ją do szafki i zamknęła na kluczyk; inne zabawki pokładła do komódki. Pozabierała tylko wszystkie bibuły, które miała w kajetach, powyciągała stare kuryery, włożyła je do dużego kufra. Na tem przygotowaniu do odjazdu zeszedł prędko wieczór, a następnego rana już wszyscy wyruszyli w drogę.
Parę stacyi koleją nie długo jechać trzeba było i ani Zosia spostrzegła, gdy przybyła na miejsce.
— Co przyjemności, co niespodzianek spotkało tu dziewczynkę. Przy ganku duży krzak jaśminu, w ogródku pełno kwiatów, łąki usiane ziołami, staw w blizkości. O, cóż za rozkoszne spędzenie czasu!
Zosia zajrzała natychmiast w każdy kącik, powitała służbę, starego Macieja lokaja, ochmistrzynię i poszła do ogródka. Tam spotkała ogrodnika, pozdrowiła go i opowiedziała mu, jak wygląda Warszawa w lecie.
— Mój panie — prosi Zosia ogrodnika — proszę mi upiłować dwie deseczki nieduże, takiej wielkości, jaką jest okładka kajetu.
— Dobrze, proszę Zosi, ale na cóż to jej potrzebne? — czy to mają być zabawki jakie nowe?
— Niby zabawka — odpowie Zosia, kręcąc główką — niby nie! Deseczki potrzebne mi do zasuszenia kwiatów, tylko najpierw w nich dziurki prześwidruję.
— Toż przecie łatwiej mnie jest świdrem dziurę wykręcić, niż Zosi jej małemi paluszkami.
— A dobrze, dziękuję panu bardzo! — ukłoniła się dziewczynka i poszła dalej.
Drugiego dnia Zosia znalazła deseczki już u siebie na stole. Natychmiast wypakowała z kufra zabraną bibułę i gazety, pocięła na ćwiartki i włożyła pomiędzy deseczki. Zrobiwszy to, pobiegła do ogródka, zerwała kilka kwitnących bratków i włożyła w bibułę, która leżała pomiędzy deseczkami; deseczki potem ściągnęła małemi rzemyczkami i zawiesiła w otwartem oknie.
Deseczki wisiały dzień, drugi, Zosia nie zaglądała, nieruszała ich wcale. Wiatr tymczasem przechodził przez dziurki i powoli wysuszał kwiatki.
Nareszcie przyszła Zosia, zdjęła deseczki, rozwinęła bibułkę i wyjęła ztamtąd kilka bratków ładnie zasuszonych, a na ich miejsce włożyła teraz rozmaitej trawy i liści.
— Dziwna rzecz — mówiła Zosia do siebie — dawniej zdawało mi się, że na całej łące jest trawa jednakowa, a dziś jakem zaczęła zbierać, to w jednem miejscu znalazłam kilkanaście gatunków.
Znowu poukładała Zosia porządnie trawkę w bibułę, wyprostowała listki, ścisnęła je mocno deseczkami, obwiązała i zawiesiła na kilka dni.
Nie zawsze jednak i na wsi ładnie było: zaczął deszcz padać i słota była na dworze. Zosi jednak nie przykrzyło się; usiadła przy stoliku, przebierała swoje kwiatki i listki zasuszone i zaczęła gumą przyklejać do papieru listowego. Ozdobiła róg papieru ładnym bukiecikiem; taki sam bukiecik przylepiła do koperty i zaniosła mamie.
Bardzo się mamie taka robota podobała; dała córeczce parę arkuszy papieru i prosiła o naklejenie kwiatków. Zosia bardzo była rada, że się mamie na coś przydała i jeszcze więcej się starać zaczęła.
Następnie wycięła z tektury zakładkę i nakleiła temi samemi kwiatkami. Robota się udała i Zosia darowała ją tatusiowi na zakładkę do książki.
Później wykleiła święty obrazek dla Małgosi służącej, dla pana ogrodnika ułożyła z kwiatków prześliczny obrazek. Pan ogrodnik też patrzył się i nie wierzył, żeby to mała Zosia takie ładne rzeczy robić potrafiła; sądził że ona w Warszawie tego się nauczyła; ale Zosi nikt nie uczył, sama te rzeczy wymyśliła.
Wszyscy bardzo dziękowali dziewczynce za pamiątki, a Zosi coraz weselej było. Sama się dziwiła, że najprzyjemniej jej było, jeśli mogła komu co ofiarować.