Las (Weryho)/Dobre dzieci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dobre dzieci |
Pochodzenie | Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Drukarnia J. Sikorskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pewnym domku mieszkała praczka z dwojgiem małych dzieci. Była ona bardzo uboga, a pilnie pracowała. Cały dzień od rana do nocy prała, czasem ręce miała nabrzmiałe, ale nie mogła odpoczywać: któżby jej dzieci karmił i przyodziewał? Dobre były jej dzieci: nie nudziły matki, kiedy była zajęta, a bawiły się same na ganku domu, albo w ogródku, który znajdował się tuż przy domku.
W tym to ogródku dzieci bardzo lubiły bawić się, biegały, budowały fortece, domki z kamieni i wiele innych rzeczy.
Raz kiedy się dzieci tak bawiły w ogródku, usłyszały jak matka zawołała na Wacusia. Wacuś miał już lat siedm, był starszy o rok od swego braciszka; zerwał się i prędko pobiegł do matki.
Po chwili wraca z głową na dół spuszczoną.
— Co ci to? — pyta Stach, jego brat — czy się mama na ciebie za co gniewała?
— Nie Stachu — odpowiada Wacuś po cichu — nie łajała mnie, ale żebyś ty wiedział, jaka nasza matka biedna!
— Dla czego? — pyta braciszek.
— Jaka biedna — mówił ze łzami w oczach Wacuś. — Zawołała mnie, ażebym rozwiązał supełek sznureczka, bo ją ręce bolą. Spojrzałem na jej ręce, były na nich tak wielkie pęcherze, jak gdyby się poparzyła. Pytam tedy, dla czego mama tak pokaleczone ma ręce?
— Z pracy to, synku — odpowiedziała — od świtu piorę, teraz spieszyć się muszę z prasowaniem.
— Prosiłem mamy, ażeby wypoczęła, ale ona powiada, że jakby teraz wypoczywała, to nie będzie mogła kupić chleba na podwieczorek.
— Biedna matka — westchnął po cichu Stach — żebyśmy to jej w czem pomódz mogli?
I zamyślili się obaj chłopcy.
— Ach wykrzyknął Wacuś — wiem, co zrobię! Tam za naszą osadą jest duży budynek. Mieszka w nim bardzo dużo ludzi, widziałem raz, gdy bieliznę z mamą nosiłem. Pójdę i poproszę, żeby mi dali jaką robotę, jestem silny, potrafię pracować.
— I ja — zawołał Stach.
— No, to chodźmy!
I chłopcy nie myśląc długo, przeszli przez parkan i pobiegli wprost przed siebie, gdzie zdaleka wznosił się duży budynek z ogromnym kominem!
Biegli długo, wreszcie zatrzymali się przy czerwonym gmachu.
— Co to za dziwny dom? — mówi Stach — nigdy nie widziałem takich domów; na co taki duży komin? A jaki turkot w tym domu, jakby tysiąc koni po moście stąpało.
Była to fabryka papieru.
— A wy co tu robicie? — zapytał pewien pan, przechodząc koło dzieci.
Przestraszeni chłopcy wybąknęli nieśmiało, że szukają pracy.
— Jakto! wy chcecie pracować, tacy mali? Skądże wam się wzięła ta ochota?
Wtedy chłopcy opowiedzieli, że mają ubogą matkę i że chcą zapracować, ażeby jej choć trochę przynieść ulgi. Bardzo spodobała się panu mowa chłopczyków i powiedział do nich:
— Kiedy tak, to się znajdzie i dla was robota. Weźcie te worki co tam leżą, chodźcie po wsi od chaty do chaty i zbierajcie rozmaite szmaty, nowe, stare, czyste czy brudne, a zapłacę wam tak jak innym.
Uszczęśliwieni chłopcy skłonili się panu i pobiegli do domu. Nic nikomu o tem nie powiedzieli, ale nazajutrz wstali bardzo wcześnie, pobrali kijki i poczęli zbierać różne kawałki płócienne lub bawełniane po podwórkach i przed domami. Kiedy worek był już pełen, odnieśli go do fabryki. Pan przyjął szmaty i zachęcił ich, żeby jeszcze więcej zbierali i przynieśli.
Chłopcy po raz drugi ruszyli na poszukiwanie szmat, a kiedy przynieśli drugi worek, ten sam pan, którego spotkali dawniej przy fabryce, zważył na wadze szmaty i zapłacił za nie.
Wacek i Stach nie wiedzieli, ile im zapłacono, bo nigdy nie mieli pieniędzy i dla tego ich nie znali. Pobiegli więc do domu, pocałowali matkę w rękę, położyli na stole pierwszy swój zarobek, opowiedzieli, jak się to stało i prosili, ażeby matka choć dzień jeden wypoczęła.
— Dziękuję wam dziatki kochane.
Matka była bardzo szczęśliwa, że ją tak dzieci kochają i żałują, a drugiego dnia nie wzięła się do prania, lecz poszła ze swymi synkami do ogródka.
Jakaż to była radość dla chłopców; nigdy jeszcze nie było im tak wesoło. Zdawało się, że i słonko tego dnia jaśniej świeciło i kwiatki ładniej kwitły, a wietrzyk przyjemniej powiewał.
— Matulu — pytał Stach — myślę i myślę, a nie mogę się domyśleć, na co temu panu te gałgany? czy on z nich szyje ubranie?
— Nie, bierze je do fabryki i przerabia na papier.
— Jakto! z tych gałganów robi się papier? To rzecz ciekawa. Chciałbym to zobaczyć.
— Jak kiedy pójdę do fabryki — rzekła matka — to poproszę wuja, który tam pracuje, żeby ci pokazał jak to się robi.