Legenda wigilijna (Reymont, 1903)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Legenda wigilijna |
Pochodzenie | Z pamiętnika |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1903 |
Druk | W. L. Anczyc i spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Dawno to było, bardzo, bo gdzie teraz sucho — wody były, a gdzie teraz pola — lasy były i takie pustki, że co mila to wieś, a co druga — dwór pański stał.
Pan Jezus całkiem przemarzł, jako że obleczenie miał mizerne i mróz był siarczysty, bo to było w wigilię Bożego Narodzenia.
Jeść im się chciało, a tu ani chałupy, ani karczmy, ani człowieka nigdzie, tylko bory a pustki. Posiadywali sobie z utrudzenia co staje, ale zaraz szli, bo wilcy i drugi zwierz dziki chodził stadami za nimi i wył, aże skóra cierpła.
Św. Pietrz wyłamał sobie niezgorszy kijaszek, a Judasz wziął kamień w garść, ale Pan Jezus im na to rzekł:
— Nie bójta się ludzie, Ja jestem z wami...
Św. Pietrz i Judasz się nie bali, ale zawżdy co zwierzak zły, to zły, a z kijaszkiem albo z kamieniem w garści, przezpieczniej i śmielej człowiekowi iść.
Pod wieczór doszli do jakiegoś dworu i myśleli, że się tam ogrzeją i pożywią, ale dwór miały Niemcy, które ich wygnały za wrota na bory, na lasy.
Św. Pietrza taka złość ścisnęła, że chciał kijaszkiem choćby ino raz Niemca lunąć przez łeb, a Judasz gadał:
— Takim zły, Panie, takim zły, że choćby tę kokoszkę, co siedzi na płocie, wziąć — to wezmę.
Pan Jezus im na to:
— Scierzpcie... Ludzie są ciemne i dlatego głupie i złe. Tylko małpa małpie plecy szarpie, a człowiek za człowiekiem powinien stawać i pomagać, jeszcze tak będzie na świecie.
Ruszył przodem i coś gadał po cichu do siebie, a oni za nim szli... szli... a mróz był coraz większy i jeść im się chciało coraz bardziej. Szli... szli... aż i napotkali karczmę.
— Wejdziem — rzekł Pan Jezus — poczciwe ludzie dyć są na świecie.
— Panie! — odpowie św. Pietrz — ale ja już nie mam ani grosika.
Pan Jezus obszukał koło siebie i nic nie znalazł. Zafrasowało się serce Pańskie, ale mówi:
— Nie mam i ja. Może ty, Judaszu, co masz, to pożycz.
— Mam złoty! — a miał dwa, ino, że mu było żal pożyczyć.
— Daj! kiedy więcej nie masz i ten złoty.
Pan Jezus przecież wiedział, że on cygani.
Judasz samą koprowiną wysupłał 28 groszy, daje i powiada:
— Podziały mi się gdziesik dwa grosze... — bo sobie myślał, że choćby dwa grosze mniej straci.
Pan Jezus pieniądze wziął i zaraz do karczmy weszli.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki! Witajcie ludzie, a skąd to Pan Bóg prowadzi?
— Ze świata, moja pani karczmarko, ze świata. Zziębliśmy, głodniśmy, może nas pani czem pokrzepi, bo ledwo dech się w nas tłucze z utrudzenia.
— Chleba nam pani dajcie — rzecze św. Piotr.
— Niema.
— No to choćby samego syra, abo kiełbasy...
— Niema moi ludzie...
— Może pani mają choćby z miseczkę kapusty abo i kartofli?
— Niema nic, bo przed wami jakieś ludzie byli i zjedli wszystko do ździebka.
— A gorzałkę macie?
— Gorzałka to jest, ale tylko prosta śmierdziucha, bo śprytu i słodkiej zabrakło.
— Może się napijecie? — pyta Pan Jezus.
Judasz jeno splunął, a św. Pietrz rzeknie:
— I... półkwaterek jaki by nie zawadził, bo aże mi we wątpiach piszczy i na duszy już mi całkiem ckno.
— Śledzie może są? — powiada Judasz, bo żółtek łasy był na rybki!
— Niema śledziów.
— Cóż ja wam biednym poradzę! — narzeka Pan Jezus.
— Żebyście zapłacili, to znalazłaby się gąska może...
— Zapłacimy rzetelnie — powiada Pan Jezus. — Moiściewy, a to dajcie tę gąskę, zobaczymy i stargujemy.
Karczmarka przyniosła z komory gęś.
Najpierwszy obejrzał Judasz, jako że on przedtem był handlarzem i człowiek był znający — ale tylko gąskę zważył w ręku, dmuchnął jej w piórka pod brzuch i powiada:
— Chuda!.. całkiem chuda, niby wiór. Mnie jednemuby starczyła, ale na trzech, na jeden ząb.
Św. Pietrz ino się drapał po głowie, bo jemu samemuby nie starczyło.
— Upieczcie ją pani — kazał Pan Jezus, a potem mówi do nich:
— Prawda Pietrze, że na nas trzech zamało?
— Zamało Panie, żeby tak do niej z grzeczną miseczkę, abo i dwie kapusty, z bochenek chleba, toby na okrasę było dość, ale tak...
Pan Jezus pomyślał i rzekł:
— Zrobimy tak: teraz pójdziemy spać, to się głód trochę oszuka, a przez ten czas gąska się upiecze, a jak wstaniemy, to ją zje ten, któremu się będzie śniło najlepiej.
Pokładli się zaraz na przypiecku i posnęli.
W jaką godzinę, czy dwie Pan Jezus przecknął.
— Wstawajcie!... a co ci się śniło, Pietrze?
— Śniło mi się, Panie, jakobym był twoim włodarzem, że i klucze miałem od gumien i łaskę, i chałupę swoją miałem, i żem ci, Panie, służył wiernie.
— Dobrze, dobrze, będziesz, parobku kochany, włodarzem moim — rzeknie Pan Jezus i ścisnął świętemi rączkami Pietrzową głowę. — A mnie się śniło, że byłem już w niebie, bo na świecie nie było już ani złych, ani ciemnych, ani biedaków; bo już wszystkie chłopy miały grunty, i wszystkim ludziom było docna dobrze.
— Twoja gęś, Panie, bo ci się śniło lepiej — odpowie św. Pietrz, i chociaż go mroczyło z głodu, markotności nie miał w sobie.
— A tobie, Judaszu, co się śniło? — zacznie Pan Jezus słodziutko, pozierając na żółtka, co się zwlókł dopiero z przypiecka, a oczy tarł, a poziewał.
— Mnie się, Panie, śniło... że wstałem we śpiku i gąskę zjadłem... — odpowie cicho i ślepiami wierci podłogę.
— Jużci... niezgorzej ci się śniło, niezgorzej... Gospodyni, a dajcie nam tę gąskę.
Karczmarka przyszła i powiada, że ten żółtek gąskę zjadł, że nawet kosteczków dla psa nie zostało.
Pan Jezus spojrzał miękko na Judasza i powiada:
— Śniło ci się, żeś zjadł gąskę — Judaszu? całkiem dobrze ci się śniło...
— Śniło mi się, Panie — odrzeknie cicho — a nie patrzy, tylko skubie tę swoją żółtą brodę.
— Śniło ci się... to już sobie tu zostań, Judaszu... Śniło ci się, to niechże ci się przyśni jeszcze, żeś zjadł gąskę i z kapustą i w kompanii, a my pójdziem Pietrze, poszukamy takich, co nam jeść dadzą i nie ocyganią.
I poszli we dwóch.
I dlatego to teraz naród polski wigilie bardzo obserwuje, a żydy i jensze heretyki — nie.