Trzej ludzie świątobliwi, rzekłbym nawet: święci,
Żądzą swego zbawienia jednako przejęci,
Wpośród trosk, przeciwności i zawodów wielu,
Różnemi szli drogami do jednego celu.
Pierwszy, widząc że trudno skłonić trybunały,
By żwawiej sprawiedliwość wymierzać zechciały, Że wielu z jego współbraci Mienie i życie na procesach traci,
Umyślił być Rozjemcą i zwaśnione strony, Bez żadnej dla się nagrody,
Skłaniać do zgody. Drugi zaś, Lekarz wsławiony, Przez poświęcenie, nie dla zysku wcale, Wziął w swą opiekę szpitale.
Obaj za swoje trudy niewdzięczność zyskali.
Rozjemca, długoletnie gdy godził zatargi,
Z ust zawziętych pieniaczy słyszał same skargi,
Iż waży swe wyroki na nierównej szali;
A na lekarza zgodnie pacyenci sarkali,
Iż dbając o przyjaciół, innemi pomiata.
Taka to bywa w świecie wszelkich cnót zapłata.
Daremnym zniechęceni trudem towarzysze
Zrzekli się swych urzędów i za wspólną zgodą Spieszą w ustronne zacisze,
Gdzie nad jasną strumyka szemrzącego wodą,
W cieniu drzew rozłożystych, u stóp stromej skały, Mieszkał Samotnik zgrzybiały.
Przyszli, żądają rady. «Zacni przyjaciele,
Rzekł, o jednej wiem tylko, i tej wam udzielę.
Człowiek, co w drodze życia pamięta o niebie, Niech pozna samego siebie. Czy żyjąc w burzliwym świecie, Wpośród trosk i niepokoju, Ten cel osiągnąć możecie?
Patrzcie: gdy wzruszę dłonią czystą wodę w zdroju, Nie zobaczycie się w zmąconej toni, Bo jasny kryształ chmura wam zasłoni. Ale czekajcie, niech się uspokoi,
A znów swą postać ujrzycie.
Chcąc się udoskonalić, przyjaciele moi,
W zaciszu, na pustyni, spędzajcie swe życie.»
Dostojnicy, bogacze, władcy tego świata, Wy, których szczęście psuje, niedola przygniata,
Szukajcie chwil samotnych: może tym sposobem
Poznawszy się, ran wiele zgoicie przed grobem!
Ostatnia to nauka w moich bajek rzędzie:
Może przyszłych pokoleń pochwałę zdobędzie,
Może przyda się Królom, a Mędrców pokrzepi: Czyż mógłbym zakończyć lepiej?