Len (Andersen, przekł. Mirandola)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Len
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LEN



Len kwitł w całej pełni. Miał przepiękne, delikatne, błękitne kwiaty. Słońce go oświecało i ogrzewało, chmury poiły wodą. Był czysty, jak wykąpane małe dziecko, które uszczęśliwia pocałunek matki.
— Ludzie powiadają — dumał len — że wyrosłem wspaniale i że będzie ze mnie prześliczne płótno. Ach, jakże jestem szczęśliwy! Spełnię rzecz wielką! Rzeźwi mnie niesłychanie słońce i smakuje mi deszcz! Jestem chyba najszczęśliwszy na całej ziemi!
— Ha, ha, ha! — odparły kołki płotu. — Nie znasz świata, jak my! Pełno u nas sęków, wiedz o tem!
Rzekłszy to zanuciły kołki:

Dziwnie się plecie
na bożym świecie
I basta!

— Nie! — odparł len. — Jutro znowu zaświeci słońce i spadnie deszcz! Czuję że rosnę i kwitnę! Ach, jestem chyba najszczęśliwszy z wszystkich!
Ale dnia jednego przyszli ludzie, porwali len za czuprynę i wyrwali z korzeniem. Bolało to bardzo. Potem zatopili go we wodzie i przypiekali nad ogniem! Strach co wycierpieć musiał.
— Szczęście nie trwa wiecznie! — powiedział sobie. — Trzeba czasem znieść przeciwności losu!
Biedy nań spadały jedna po drugiej. Targano go, łamano, bito, rozcierano, aż poszedł na kołowrotek i zaczął się kręcić w kółko, tak że omal zmysłów nie postradał.
— Pociesza mnie to, że byłem szczęśliwy za młodu! — powiedział sobie len, gdy go kładziono na warsztat tkacki.
Stał się prześlicznem płótnem, a każda niteczka przydała się na coś.
— Rzecz niesłychana! — zawołał. — Trudno coś takiego wymarzyć sobie! Szczęście mi sprzyja stale. Kołki płotu miały słuszność, mówiąc:

Dziwnie się plecie
na bożym świecie

— Tylko nie na tem koniec, ale dopiero początek. Nacierpiałem się coprawda, doprowadziłem jednak do czegoś. Jestem sobie płótnem białem, miękkiem, a to znaczy więcej niż być rośliną, choćby kwitnącą nawet! Dawniej, chcąc pić musiałem czekać deszczu, teraz codziennie polewają mnie wodą rano i wieczór, a nawet pani pastorowa wygłosiła mowę na moją cześć, twierdząc, że takiego, jak ja płótna niema w całej wsi.
Płótno dostało się do domu pod nożyczki i igły. Ach, jakże bolały te wszystkie operacje! Ale z płótna zrobiono tuzin tej części odzieży, o której się nie mówi, a które posiadać musi każdy.
Płótno rozpadło się wprawdzie na dwanaście części, ale stanowiły one jeden tuzin i służyły do tego samego celu. A to było już wielkiem szczęściem dla lnu.
Minęły lata i płótno zniszczało.
— Koniec zawsze przyjść musi wszystkiemu! — powiedziało sobie płótno. Nie można żądać niemożliwości!
Podarto je na szmatki i zdawało się, że już przepadło. Ale nie! Rozszarpane, rozgotowane, roztarte i zmielone, dało ono śliczny, biały papier.
— To niesłychane! — powiedział papier. — Jestem teraz cieniutki, bielszy niż przedtem i będą na mnie nawet pisać! Cóż za szczęście!
Spisano na nim w istocie piękne opowieści, a ludzie czytali, słuchali, stawali mędrsi i lepsi, prawdziwe błogosławieństwo przyniósł światu papier.
— Czyż mogłem marzyć o tem, będąc zwyczajnym kwiatkiem polnym? — myślał papier. — Dotąd pojąć nie mogę owych cudownych przemian, chociaż są one prawdą niezbitą. Czysta łaska boża! Ile razy mi się zdaje, że już koniec, nastaje coś nowego i wyższego jeszcze. Kto wie, czy nie objadę całego świata, by mnie czytali wszyscy! Ach, jakże jestem szczęśliwy!
Ale papier nie został posłany w świat, jeno do drukarni. Tam wydrukowano to co na nim było napisane, zrobiono mnóstwo książek i rozesłano po świecie. W ten sposób przyniósł on więcej korzyści, niż gdyby w jednym tylko egzemplarzu podróżował od człowieka do człowieka.
— To najlepszy sposób! — powiedział papier. — Nie przyszło mi do głowy coś tak prostego. Zostanę sobie w domu i jak stary dziadzio będę zażywał wywczasów. A książki udały się w wędrówkę. O jakże jestem szczęśliwy!
Spora paczka papieru przeleżała lat kilka w szafie, potem zaś postanowiono ją spalić, by nie wpadła w ręce kramarza, któryby zawijał masło i cukier.
Rzucono papier do pieca, a domownicy czekali rychło buchnie płomieniem.
Ach! Jakiż powstał blask i jakie gorąco! Nigdy nie pomyślałby był len, że to jest możliwem. Każda z pisanych liter rozżarzyła się do białości i znikała, potem zaś pomknęła kominem, hen, kędyś w słońce. Miło było patrzeć na to, a stojące, obok starszych osób, dzieci zanuciły pieśń żałobną.
Nie miały jednak słuszności, gdyż wydarzenia tego świata nie kończą się nigdy, a ten kto to wie jest najszczęśliwszy z wszystkich.
My wiemy to, przeto radujemy się całem sercem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.