Leszek Biały — Bolesław Wstydliwy/Pod Lignicą
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Leszek Biały — Bolesław Wstydliwy |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Było to około roku 1240. Od lat kilkunastu w Europie wschodniej pojawił się koczowniczy lud mongolski, Tatarzy. Niszcząc wszystko po drodze, paląc osady i mordując ludzi, posuwali się naprzód, niby groźny pożar, po którym pozostają zgliszcza i popioły. — Książęta ruscy pierwsi padli ich ofiarą: pokonano ich w krwawej bitwie, potem rabowano i palono grody, mordowano mieszkańców, dopuszczano się strasznych okrucieństw. Rzeki krwi popłynęły.
Do Polski dochodziły te wieści z daleka, potem zbliżać się zaczęły. Opowiadano sobie okropne historje o dzikości najezdników, męczarniach, zadawanych kobietom i dzieciom, ich nieprzebranej liczbie, szatańskiej chytrości. Ludzie sypiać nie mogli pod wpływem tych wieści, król Bolesław Wstydliwy i królowa Kinga w Bogu jedynie całą pokładali ufność; rycerstwo jednak pocieszało trwożnych, nie mogąc sobie wyobrazić, aby dziki najeźdźca mógł być niebezpiecznym dla doskonale uzbrojonego wojownika.
Cóż oni zrobić mogą rycerzowi, zakutemu w stal i żelazo? — mówili. — Czyż baranie kożuchy osłonią ich od naszych szabel? Tatar groźnym być może dla bezbronnej wioski, ale nigdy dla rycerskiego zastępu.
Pierwsze spotkanie jednak przekonało, że prócz odwagi, liczbą straszny jest ten nieprzyjaciel.
Skąd się wziął w Europie?
W niezmierzonych stepach Azji od niepamiętnych czasów koczowały liczne hordy, nienawidząc zawsze życia osiadłego i gardząc mieszkańcami stałych siedzib. Ich chanowie odgrażali się niejednokrotnie, że ogniem i mieczem wytępią doszczętnie zgnuśniałych pracowników roli i cały świat zamienią w jedno wielkie koczowisko.
Czy po to do Europy przybyli, niewiadomo, trudno zbadać ich historję tak odległą, lecz przybyli z ogniem i mieczom, niszcząc i pustosząc wszystko, uprowadzając tylko zdrowych, młodych niewolników, którzy im przydatni być mogli.
Kiedy hordy tatarskie przekroczyły polską granicę, nieopisany popłoch powstał w całym kraju, — modlono się gorąco po kościołach, śpiewano pobożne pieśni, odprawiano procesje, umartwiano ciało, wzywając opieki Boskiej. Coraz częściej zaczęli zjawiać się zbiegowie, którzy uszli przed najezdnikiem, widzieli go niekiedy własnemi oczyma, albo nosili ślady jego okrucieństwa.
Rycerstwo gromadziło się pospiesznie, by przybyszom zastąpić drogę; — pełni nadziei, ufni w swoje siły i potężną opiekę Boga, jeszcze nie lękali się niczego.
Nastąpiło pierwsze spotkanie — i rozeszła się wieść straszliwa, że z obrońców ojczyzny nie zostało śladu, wszyscy legli na polu walki. Wkrótce spalono Sandomierz i Kraków, król z królową uciekli za węgierskie góry, a Tatarzy szli naprzód, coraz dalej.
Wkroczyli w granice Śląska.
W tej staropolskiej dzielnicy panował książę Henryk Pobożny, z najstarszej linji Piastów, syn Henryka Brodatego i powszechnie czczonej, za życia świętą uznanej Jadwigi.
Przewidując nieuniknione zetknięcie z groźnym nieprzyjacielem, strał się zgromadzić siły, któreby wstrzymać go mogły. Prócz rycerstwa polskiego, które ze wszystkich dzielnic spieszyło pod jego chorągwie, uzyskał pomoc zakonów rycerskich, mężne hufce krzyżackie stanęły też w jego obozie.
Nadeszła stanowcza chwila. Z błogosławieństwem matki i całego ludu wyruszył waleczny książę na obronę kraju i zastąpił Tatarom drogę pod Lignicą.
Gdy rycerstwo ujrzało nieprzebrane tłumy tych dzikich wojowników, straciło nadzieję zwycięstwa; lecz Henryk ich zachęcał, dodawał odwagi, budził ufność w Boską opiekę.
— Bóg tym pomaga, którzy mu ufają i walczą w dobrej sprawie. Bronimy wiary świętej, chrześcijaństwa, ojczyzny, spełniamy obowiązek rycerzy, czyż może nas opuścić? A jeśli taka święta Jego wola, abyśmy tu oddali krew i życie, przyjmijmy ją z pokorą i poddaniem. Lepsza śmierć, niż niewola, a nic nas innego nie czeka. — Naprzód, bracia, kto w Boga wierzy, komu droga cześć rycerska i ziemia ojczysta!
I sam rzucił się pierwszy na wroga.
Wstyd ogarnął zwątpiałych, — odzyskali męstwo, uderzyli odważnie na nieprzebrane mrowie najezdników, i rozpoczęła się walka straszliwa, nieubłagana, ciężka, mordercza i krwawa.
Czy chrześcijanie zwyciężyć mogli?
Któż zgadnie? Spełnili wszystko, co było w ich mocy, — drogo oddawali życie, setkami, tysiącami kładąc nieprzyjaciół.
Nagle wśród wycia i dzikich okrzyków ukazał się nad tatarskim tłumem jakiś potwór, z otwartej paszczy buchający ogniem i dymem.
Szał trwogi ogarnął wtedy część rycerstwa, rzucili się do ucieczki, nadaremnie w niej szukając ocalenia przed szatańską, nieczystą siłą.
Henryk raz jeszcze wzywał ich do boju, sam uderzył śmiało z garstką najwierniejszych i walcząc do ostatniej chwili, padł wraz z nimi na polu chwały.
Święta Jadwiga w proroczem natchnieniu widziała tę śmierć syna i mówiła o niej, zanim pierwsze wieści nadeszły o klęsce. Przyjęła je z pokorą, jako wyrok Boży.
Bohaterski książę spełnił święty obowiązek i chociaż poległ, ocalił swą ziemię. Mogiła lignicka stała się granicą najazdu tatarskiego: — osłabiony wielką stratą nieprzyjaciel nie śmiał posunąć się dalej, a nie chcąc wracać po zniszczonej drodze, zwrócił swoje zagony na południe, gdzie wyginął w krwawych bitwach i utarczkach.
Więc niedaremna była śmierć tylu rycerzy, ich wiara i poświęcenie.
Lud śląski uczcił ich pamięć legendą:
Nie mogli poledz ci mężni i chrobrzy, walcząc za wiarę świętą, nie zginęli. Całe wojsko uśpione stoi w głębi góry, każdy przy swym rumaku, w żelaznej zbroicy, gotów na skinienie. Czekają już od wieków na głos wodza, który ich zbudzi, gdy nadejdzie chwila nowej walki w obronie wiary i wolności. Wtenczas powstaną ligniccy rycerze i nikt ich nie pokona.