«Idźże precz, ty śmierdziucho, urodzona z kału!»
Temi słowy Lew Muchę zburczał niepomału, Co koło niego brzęczała; Ta mu też wojnę wydała:
«A cóż to? że więc jesteś królewska osoba, Przeto już ci się ma godzić Każdemu po głowie chodzić?
Wiedz, że ja żubra pędzę, gdzie mi się podoba,
Choć jest silniejszy od ciebie.»
Rzekłszy, bziknęła, niby trąbiąc ku potrzebie,
A potem, odleciawszy dla rozpędu w górę, Paf go w szyję między kłaki! Lwisko się rzuca jak waryat jaki, Drapie, szarpie własną skórę, Z ciężkiej złości piany toczy, Ryczy, iskrzą mu się oczy.
Słysząc ten ryk, truchleją po dolinach trzody, Drżą nawet leśne narody; A te powszechne rozruchy Były sprawą jednej Muchy,
Która Lwa to w łeb, to w pysk, to go coraz liźnie Po uszach i po słabiźnie, Nakoniec mu w nozdrze włazi, Czem go najsrożej obrazi.
Już się też Lew natenczas rozjadł bez pamięci: Ledwie się jadem nie spali, Ogonem się w żebra wali, Pazurami w nozdrzu kręci; Zmordował się, zjuszył, spocił, Aż się nakoniec wywrócił.
Mucha, rada, że wieczna pokryła ją sława,
Jak do potyczki grała, cofanie przygrawa;
A gdy chwałą zwycięztwa zaślepiona leci, Wpada do pajęczej sieci.
Że czasem nieprzyjaciel, co się słabym zdaje, Może nam wiele dokuczyć. I to także poznać daje, Że, komu się zdarzyło Ocean przepłynąć, Może na Dunajcu zginąć.