Gdyby do mej kolebki boska Kalliopa
Złożyła wieszczy zapał, natchnień dar proroczy,
Nie zaniechałbym przeto wielbić kłamstw Ezopa:
Ze zmyśleniem poezya chętnie się jednoczy.
Lecz mój polot w skromniejszym obrębie się mieści:
W nową szatę oblekam mędrców przypowieści,
Szczęśliwy, gdy mój przykład, wśród poetów grona
Zbudzi pióro, co lepiej pracy tej dokona.
Mogę jednakże z własną wystąpić pochwałą:
Na mój rozkaz zwierzęta pozyskały mowę;
Jak czarodziej, w przyrodę tchnąłem życie nowe.
«Bajarzu, powie krytyk, rozprawiasz zbyt śmiało O kilku baśniach, skleconych dla dzieci.
— Znawco, więc może prawda zyska twoje względy? Może podniosły styl oklaski wznieci?
Posłuchaj: «Przez lat dziesięć, Achiwów zapędy
Wstrzymywali Trojanie, nużąc swoich wrogów,
Którzy, mimo stu zwycięztw i pomocy Bogów, Pomimo Hektora zgonu, Nie mogli zdobyć murów Ilionu;
Aż wreszcie, zbudowany z Minerwy porady,
Koń drewniany dokonał Trojanów zagłady I srogą zakończył wojnę,
Ukrywszy w swem olbrzymiem wnętrzu Diomeda,
Ulissesa, Ajaksa, Greków roty zbrojne...»
— Już dosyć! woła chórem krytyków czereda;
Ten koń ciosany z drzewa, ci pogromcy Troi,
To są bajki wierutne, kłamliwsze sto razy
Od urojeń Ezopa; przytem, bez urazy,
Styl bohaterski tobie wcale nie przystoi.
— Więc zniżmy nastrój lutni. «Zazdrością dręczona,
Amarylla tęskniła do swego Filona;
U nóg jej legł pies wierny, łez świadek jedyny,
A opodal na błoniu pasły się owieczki.
Zoczył ją Kleant, błądząc nad brzegami rzeczki,
I zcicha odchyliwszy gałązki olszyny,
Przybliżył się i słuchał. Lekkie wiatru tchnienia
Do Niebios unosiły pasterki westchnienia...» — Stój! woła krytyk; stój, mości poeto! Popraw te rymy, przerób wiersze oba; Pomnij, że pierwszą poezyi zaletą Jest piękna forma, niezbędna ozdoba, Co zręcznie kryje wszelkie wady treści. — Nieznośny znawco, przestańże raz przecie! Czyliż mi nie dasz dokończyć powieści? Nie sądź, żem próżny i zarozumiały, Ale to widzę, że nikt w całym świecie Twojej nie zyska pochwały.»
Czyńmy swoje, pomimo nagan i przytyków,
Bo nic nie zadowolni wybrednych krytyków.
Attyla kotów, Gryzosław krwiożerczy, Straszne wśród szczurów czynił spustoszenia.
Gdzie spojrzeć, stoją mary lub mogiła sterczy, A niedobitki szczurzego plemienia
Siedząc jak trusie w norach, aby ujść przed zgubą, Marły z głodu i ze strachu. Lecz raz, gdy z Minetką lubą Kot zakochany igrał gdzieś na dachu,
Szczury, przeciwko wspólnemu wrogowi, Walną naradę zwołały.
Prezes sejmu, Myszomir w bojach posiwiały,
Radził, dzwonek do szyi uwiązać Kotowi, Ażeby szczury, dźwiękiem ostrzeżone, Miały czas zmykać, każdy w swoją stronę. Sejm, tak dowcipnym zdumion wynalazkiem, Mowę prezesa nagrodził oklaskiem; Lecz wnet ostygły zapały,
Skoro Myszomir spytał, kto dzwonek przywiąże.
«Jam stary, rzecze jeden, za Kotem nie zdążę. — Ja w męztwie nie szukam chwały,
Rzekł drugi. — Ja za wszystkich mam nadstawiać skóry?
Nie głupim,» rzecze trzeci. Słowem, mądre szczury, Sejm zakończywszy na próżnej gawędzie,
Z kwitkiem do nor wróciły. Chciejcie przyznać sami: Czy tak nie dzieje się wszędzie, Nietylko między szczurami?
Żwawy napastnik obrotnego łgarza
Wilk niegdyś Lisa o kradzież pomówił.
«Łebskiego, rzecze, mam z ciebie szafarza:
Całą zwierzynę, com tylko nałowił,
Ty mi wywlokłeś, złodzieju! Znam ja cię, Mój bracie! Wiesz ty, czem to u nas pachnie?»
Zgrzytnie pan szary, i ogonem machnie.
Lis jemu na to: «W tej kniei, o Wilku! Nie byłem, rzecze, już od niedziel kilku; Nie byłem, jak jestem żywy, Jakem poczciwy! — Poczciwyś! tak jest: widziałemci nieraz,
Jakeś kradł na poczciwość; ukradłeś i teraz.» Na tę ich sprzeczkę Małpa nadchodzi. «Niechże nas ona pogodzi, Lis rzecze; niech nam pozwoli ucha.» Stało się: Małpa usiądzie i słucha. Wilk tedy najprzód induktę wywodzi: «Wiadomo całemu światu, Jakiego Lis jest warsztatu; Jak się układa, jak liże, Jak chytrze oczyma strzyże, Jak łże, a gdzie jeno wpadnie, Kradnie. Co tylko miałem zwierzyny, Zginęła: któż złodziej inny? On tu przebywał w lesie; On ukradł, on niech odniesie.» Zaczem Lis, rudym zwijając ogonem, Replikę dawać jął cygańskim tonem: «Potwarz i żywa napaść! Niech promień słońca nie świeci Na mnie i na moje dzieci! Gotówem wskróś ziemi zapaść, Jeśli wiem, jeśli w tym lesie,
Od trzech tygodni bez mała, Noga ma czasem postała. Skóry mej łotrowi chce się! Chce być nademną podobnie tyranem, Jako nad owym niewinnym baranem!» Gdy swą skończyli wymowę, Małpa im zdanie takowe Dała: «Ty, Wilku, zda mi się, Wpierasz i szukasz napaści; A ty, jak widzę, łżesz, Lisie, Złodziej jest z waści.»
Nad brzegiem stawu, na łące, Zoczywszy dwa Byki młode, Ostremi rogi walczące O swoich Krówek urodę,
Żaba gorzko wzdychała. Sąsiadka nadbiega: «Powiedz, zapyta, co ci tak dolega? — Czyliż nie widzisz, Żaba na to rzecze, Że ten bój naszą zakończy się szkodą?
Byk zwyciężony ze wstydem uciecze, Schroni się w w bagna, gdzie pod mętną wodą, Zdala od swarów i wojny, Wiodłyśmy żywot spokojny; Tam, gryząc twarde sitowie, Deptać nam będzie po głowie
I ze szczętem wygniecie.» Zgadła co do joty:
Zwalczony szermierz skrył się między trzciny,
I brodząc w bagnie, zdusił w pół godziny Dwie kopy żabiej hołoty.
Tak zwykle bywa: czubią się magnaci, A biedak grzywny zapłaci.
Nietoperz, bystro lecąc wśród wieczornej ciszy,
Wpadł na oślep do gniazda jejmości Łasicy.
«Mam cię! wrzaśnie zacięta przeciwniczka myszy, Mam cię, potworze dwulicy!
Może nie jesteś myszą? Daremne wykręty: Znam ja was, rodzie przeklęty,
I dlatego, waszmości schrustam na wieczerzę.
— To potwarz, jako żywo! Nietoperz odpowie:
Wasza Wielkość za kogo innego mnie bierze; Proszę przypatrzeć się mojej budowie: Czy choć jedna mysz obrzydła Ma takie skrzydła? Jam ptakiem: niech żyją ptaki!»
Na tak jawne ptasiego jestestwa oznaki Łasica wolno puszcza Nietoperza;
Lecz wkrótce roztrzepaniec znów czołem uderza
W gniazdo innej Łasicy, która bój zacięty Wiodła oddawna z wszystkiemi ptaszęty.
«A tuś mi, ptaszku! krzyknie; mów waść: jakiem prawem Do mojej wdzierasz się chaty?
Jesteś ptakiem, więc zginiesz, potworze skrzydlaty!
— Ach, mościa dobrodziejko, chciej okiem łaskawem
Rozważyć swą pomyłkę, Nietoperz odpowie;
Wasza Wielkość za kogo innego mnie bierze; Proszę przypatrzeć się mojej budowie: Czy mam pióra albo pierze?
Myszą jestem: niech zginie chytre Kotów plemię! Niech żyją myszy siostrzyce!»
Tak więc Nietoperz, chytry i niebity w ciemię,
Dwa razy uszedł śmierci i odrwił Łasice.
Ileż to Nietoperzy w człowieczej postaci
Woła: niech żyje szlachta! górą demokraci!
Wartkim strzały polotnej ugodzony ciosem,
Ptak nieszczęsny, konając, płakał nad swym losem:
«Ludzie! my wam broń w rękę podajemy sami!
Z naszych skrzydeł rwanemi wzmacniacie piórami
Grot morderczy, co świszcząc wśród powietrznych szlaków,
Bieży jak błyskawica, jako grom uderza.
Lecz nie szydźcie, okrutni, z doli nędznych ptaków;
Pewna Suka, nie wiedząc, gdzie podziać szczenięta,
Z płaczem (jako przystało na troskliwą matkę) Póty błagała Sukę, swą sąsiadkę, Aż zacna psina, miłosierdziem zdjęta,
Własne jej na czas jakiś oddała mieszkanie.
Wraca wreszcie. «Ach, cóż się z memi dziećmi stanie! (Jęknęła Suka, lejąc łzy obłudy;) To pędractwo ledwie chodzi:
Pozwól mi jeszcze miesiąc; Bóg ci to nagrodzi.»
W miesiąc, znowu powraca właścicielka budy: Wtem, cała psiarnia zajadła, Szczerząc zęby i pazury, Na swą dobrodziejkę wpadła.
«Wypędź mnie, jeśli możesz, wrzaśnie chytra Suka, Ale ci radzę, pilnuj swojej skóry,
Bo dziatwa mi podrosła, i bronić mnie będzie.»
Jakaż z tej bajki nauka?
Niech raz przy twem ognisku obłudnik zasiędzie, A oplątany jego podstępami,
Ani się opamiętasz, jak pójdziesz z torbami.
Głodna Orlica ścigała Królika. Nieborak, pędząc do jamy, Jelonka w drodze spotyka. «Schroń się do mnie, cny sąsiedzie, Rzekł owad; przecie nie od dziś się znamy, A ja przyjaciół nie opuszczam w biedzie.» Niezbyt bezpieczne było to ukrycie,
Ale trudnoż przebierać, gdy idzie o życie;
Więc Królik wpadł do nory i przytulił uszy,
A wtem Orlica, ostre sposobiąc pazury, Uderza z góry. «Królowo ptaków! niech mój głos cię wzruszy, Rzecze Jelonek; nie gub mi sąsiada:
To mój kum i przyjaciel; miej wzgląd na nas obu, Bo gdy on życie postrada, Ja za nim pójdę do grobu.» Lecz któż z rabusiem wygrał kiedy sprawę?
Owad, trącony skrzydłem, upadł na murawę
Omdlały, ledwie żywy; a Orlica chciwa, Królika w szpony porywa.
Jelonek, rozżalony, zemstę poprzysięga; Dąży w górę szybkim lotem,
Pod niebytność Orlicy gniazda jej dosięga I wszystkie jaja gruchocze na szczęty. Dopieroż Ptak za powrotem W skargi, groźby i lamenty!
Lamenty, groźby, skargi, na nic się nie zdały:
Niszczyciel znikł bez śladu. Orlica, w rok potem,
Wije gniazdo na szczycie niedostępnej skały,
Znosi jaja: Jelonek, mszcząc zgon towarzysza,
Znów je tłucze. Pół roku, wraz z matką strapioną, Echa żałosne płakały.
Wreszcie Orlica wzywa pomocy Jowisza, Składa mu jaja na łono, Pewna, że z pod takiej straży Wziąść ich nikt się nie odważy.
Nikt ich też nie wziął: lecz, w zemście zajadły, Jelonek zcicha się skrada I Jowiszowi na kolanie siada. Bożek się wzdrygnął i otrząsnął szatę: Jaja na ziemię upadły. Orlica, zoczywszy stratę,
W płacz i w krzyk: zagroziła, że Olimp porzuci,
Że dziękuje za służbę, na puszczy osiędzie,
Jeśli tego zuchwalstwa Jowisz nie ukróci.
Bożek umilkł: któż kiedy sługę swą przegadał? Lecz, żal jej mając na względzie, Wezwał Jelonka i sprawę wybadał.
Wtedy to wyszedł na jaw niecny czyn Orlicy;
Zganił ją cały Olimp. Lecz gdy przeciwnicy
Niechcieli się pogodzić, Jowisz rzekł te słowa:
«Odtąd, Orły nieść będą jaja w takiej porze,
Gdy Jelonek, zimowe zalegając łoże,
Przed światłem słońca, w ziemię, jako kret się chowa.»
«Idźże precz, ty śmierdziucho, urodzona z kału!»
Temi słowy Lew Muchę zburczał niepomału, Co koło niego brzęczała; Ta mu też wojnę wydała:
«A cóż to? że więc jesteś królewska osoba, Przeto już ci się ma godzić Każdemu po głowie chodzić?
Wiedz, że ja żubra pędzę, gdzie mi się podoba,
Choć jest silniejszy od ciebie.»
Rzekłszy, bziknęła, niby trąbiąc ku potrzebie,
A potem, odleciawszy dla rozpędu w górę, Paf go w szyję między kłaki! Lwisko się rzuca jak waryat jaki, Drapie, szarpie własną skórę, Z ciężkiej złości piany toczy, Ryczy, iskrzą mu się oczy.
Słysząc ten ryk, truchleją po dolinach trzody, Drżą nawet leśne narody; A te powszechne rozruchy Były sprawą jednej Muchy,
Która Lwa to w łeb, to w pysk, to go coraz liźnie Po uszach i po słabiźnie, Nakoniec mu w nozdrze włazi, Czem go najsrożej obrazi.
Już się też Lew natenczas rozjadł bez pamięci: Ledwie się jadem nie spali, Ogonem się w żebra wali, Pazurami w nozdrzu kręci; Zmordował się, zjuszył, spocił, Aż się nakoniec wywrócił.
Mucha, rada, że wieczna pokryła ją sława,
Jak do potyczki grała, cofanie przygrawa;
A gdy chwałą zwycięztwa zaślepiona leci, Wpada do pajęczej sieci.
Że czasem nieprzyjaciel, co się słabym zdaje, Może nam wiele dokuczyć. I to także poznać daje, Że, komu się zdarzyło Ocean przepłynąć, Może na Dunajcu zginąć.
Przez lasy, błonia, piaski, góry i wądoły,
Człowiek dwa długouche prowadził rumaki.
Jeden niósł lekkie gąbki, więc kroczył wesoły;
Drugi, na bat nie zważał i wlókł się powoli, Bowiem dźwigał ciężkie paki, Pełne soli. Tak we trzech idąc, o słońca zachodzie Nad brzegiem rzeki u brodu stanęli.
Bród był płytki; lecz Człowiek, nie żądny kąpieli,
Dosiadł Osła z gąbkami i zmierzył ku wodzie, A Osła z ładunkiem soli
Pognał przodem. Aliści, czy to ze swawoli, Czy z jakiej innej przyczyny, Osioł w bok skoczył, w sam środek głębiny
Wpadł i zniknął pod wodą. Lecz nie zginął wcale: Wszystką sól wkrótce roztopiły fale; Więc, od ciężaru zwolniony, Raźno łeb wychylił z wody, I bez przeszkody Dopłynął przeciwnej strony. Tym zachęcony przykładem, Osioł z gąbkami poszedł jego śladem:
Skoczył w toń, i po samą zanurzył się szyję;
Wnet pije gąbka wodę, Człek i Osioł pije:
Obadwaj mieli zadość. Lecz gąbka pęcznieje, Chciwie połyka ciecz zdradną,
I ciążąc coraz bardziej, obu ciągnie na dno. Już Człowiek traci ratunku nadzieję, Oburącz za kark dzierży głupie zwierzę, I widząc blizką śmierć, szepcze pacierze.
Wyciągnął go ktoś z wody. Kto? nie mówi powieść;
Lecz ów Człowiek zobaczył, że nie wszyscy mogą
Z równym skutkiem, jednaką postępować drogą: Tego właśnie chciałem dowieść.
Nie gardźmy nikim; bądźmy dla słabszych obroną:
Nieraz pomoc maluczkich przydać nam się może.
Tę prawdę, tysiącznemi przykłady stwierdzoną, Natychmiast w bajce wyłożę.
Raz, Szczurek młody i niedoświadczony, Wyskoczył niebacznie z nory, Lwu prosto w szpony.
Monarcha zwierząt, do litości skory, Nie chcąc się znęcać nad istotką małą, Wybaczył płochość i darował życie, Jako na króla przystało. W kilka dni potem, wyszedłszy na łowy, Wpadł Lew do sieci zastawionej skrycie; Ryknął: zadrżały góry i parowy;
Lecz nie mógł się wywikłać. Szczur nadbiega zdala, Zdradliwej sieci ogniwa Ostremi zęby przerywa, I króla puszczy od zguby ocala.
Gniew i siła nikogo nie zbliżą do mety:
Cierpliwość i wytrwałość, to mędrca zalety.
Gołąbek, spoczywając na strumyka brzegu, Gasił pragnienie w jasnych wód krysztale. Wtem zoczył Mrówkę, którą modre fale W bystrym unosiły biegu. Więc ptaszyna litościwa Źdźbło trawki zielonej zrywa, Rzuca na wodę, i Mrówka z powodzi Cało uchodzi.
Wynagrodziły tę litość Niebiosy:
Szedł tamtędy człek jakiś, obdarty i bosy, Z łukiem, napiętym do strzału. Spostrzegł Gołąbka: skrada się pomału, Już łyka ślinkę, już, pewien wieczerzy, W niewinną ptaszynę mierzy, Gdy Mrówka, chytre niwecząc zamysły, Srodze ukłuła go w piętę.
Człek krzyknął, Gołąb frunął; łowy przedsięwzięte
I nadzieje wieczerzy, jako bańka prysły;
Napróżno chciwem okiem w ślad za zbiegiem goni:
I Gołąb trudna zdobycz, gdy Mrówka go broni.
Astrolog wpadł do studni. Ktoś mu na to rzecze: «O nierozsądny człowiecze! Widzisz przed sobą ledwie na trzy kroki, A z gwiazd chcesz boskie zgadywać wyroki?»
To zdarzenie dla wielu może być nauką:
Nieraz, błahą wróżbitów omamieni sztuką,
Wierzą ludzie, że można Niebiosów potędze
Wydrzeć przyszłość i czytać w Przeznaczenia księdze.
Czczy to umysł, co rzeczy zakrytych docieka,
Bo sam Stwórca wie tylko o losach człowieka.
Wróćmy do Astrologa, który mimo chęci
Zimnej użył kąpieli. Niech jego przypadek Tym pozostanie w pamięci,
Co suszą mózg nad treścią odwiecznych zagadek,
I nie widzą, jałowe piastując marzenia,
Że grozi im utrata życia albo mienia.
Szarak, co nieraz bywał w kłopotach i trwogach, Nie tracąc serca póki czuł się rączy, Teraz podupadł na nogach, Poczuł, że się źle z nim skończy.
Więc jęknął z głębi serca: «Ach! niemasz pod słońcem
Lichszego powołania, jak zostać Zającem! Co mię w dzień pies, lis, konik, kania, I wrona,
Nawet i ona, Jak chce tak gania! A w noc, gdy drzemię, oko się nie zmruża,
Bo lada komar bzyknie przez siatki pajęcze, Wnet drży me serce zajęcze, Tchórząc tchórzliwiej od tchórza.
Zbrzydło mi życie, co jest wiecznym niepokojem:
Postanowiłem dziś je skończyć samobojem.
Żegnaj więc miedzo, lat mych wiośnianych kolebko!
Wy, kochanki młodości, kapusto i rzepko,
Pożegnalnemi łzami dozwólcie się skropić!
Oznajmuję wszem w obec, że idę się topić!»
Tak z płaczem gdy do stawu zwraca kroki słabe, Po drodze stąpił na Żabę. Ta mu, jak raca, drgnąwszy z pod nóg szusła I z góry na łeb w staw plusła.
A Zając rzekł do siebie: «Niech nikt nie narzeka
Że jest tchórzem, bo cały świat na tchórzu stoi:
Każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka,
I swojego zająca, którego się boi.»
Kogut, bywalec i wyjadacz stary,
Siedział na drzewie. Chytry Lis nadchodzi:
«Braciszku, rzecze, skończmy nasze swary;
Niech się raz przecie Kogut z Lisem zgodzi. — Chcesz zgody? szczerze? — Ach! szczerze: Wieczne ślubuję przymierze
Z tobą i z całym narodem kogucim;
Krwiożerczych tchórzów zuchwalstwo ukrócim,
Ja od was kanie i sępy odstraszę, Niecne jastrzębie w ścisłe wezmę kluby, Ale tymczasem, o Kogucie luby, Znijdź z drzewa: niechaj pojednanie nasze Uścisk braterski uwieńczy; A za twą całość Lis honorem ręczy.
— Ach, Lisie! odparł Kogut, jakaż dla mnie radość,
Że mogę ciebie nazwać bratem i kolegą! Twemu żądaniu wnet uczynię zadość, Bo oto widzę, charty tutaj biegą: Założę się, że tak spieszą, Aby nam hasło pokoju zwiastować.
Zejdę więc, i będziemy mogli całą rzeszą Serdecznie się wycałować.
— Bywaj zdrów, Lis mu na to; mam daleką drogę I dłużej czekać nie mogę; Więc kiedyindziej, mój braciszku miły, Dokończę tej ważnej sprawy.»
Rzekłszy, wziął nogi za pas, czmychnął, co miał siły, I znikł w tumanie kurzawy.
A Kogut śmiał się z Lisa. Nielada to sztuka, Gdy kto oszusta oszuka.
Widząc, jak Orzeł porywał barany, Kruk, choć mniej silny, ale rabuś znany, Chciał królewskiego ptaka naśladować. Nuż krążyć dokoła stada, Nuż podglądać i myszkować. A był tam baran nielada;
Z rodu tych, co szły niegdyś Bogom na daniny: Wielki, jak ciołak półroczny,
Tłusty, jak połeć słoniny. Więc Kruk żarłoczny, Chciwe zwróciwszy nań oko:
«Nie wiem, rzecze, zkąd wziąłeś tak wspaniałą tuszę,
Lecz to wiem, że dziś jeszcze schrustać ciebie muszę.» I na wzór Orła wzbiwszy się wysoko, Jak kamień z góry spada na barana;
Ale baran to nie ser; łapami obiema
Szarpie, dźwiga: ani rusz! A wełna splątana Jakby broda Polifema, Tak mu uwikłała szpony, Że uwiązł w runie, jako ryba w sieci.
Przybiegł pasterz, wziął Kruka: srodze zawstydzony
Poszedł rabuś do klatki na zabawkę dzieci.
I między ludźmi nieinaczej bywa,
Skoro łotrzyk chce łotra oceniać się miarą: Bąk pajęczynę przerywa, A mucha pada ofiarą.
Paw skarżył się Junonie: «Wszechwładna Bogini!
Nakłoń ucho i rozważ moje słuszne żale: Głos, co mi przypadł w udziale, Wszystkich mię ptaków pośmiewiskiem czyni;
Czemuż słowik, gdy ziemię noc pokryje głucha, Tak cudnie śpiewa, że przed jego głosem Gaj cały milknie i słucha? — Jak śmiesz nad swoim ubolewać losem?
Z gniewem Junona odpowie; Czyliż nie nosisz korony na głowie? Czyliż twej giętkiej szyi nie okala Pierze wzorzyste i lśniące?
A twój ogon, jak tęcza, jak dyamentów fala, Czyż nie odbija cudnych barw tysiące?
Zdajesz się posypany kamieńmi drogiemi;
Słowem, równego sobie nie znajdziesz na ziemi.
I ty skargi podnosisz? Niebios wola święta
Równo rozdziela dary pomiędzy zwierzęta:
Sokół otrzymał lekkość; orzeł, ostre szpony;
Szpak, przebiegłość; a słowik, godność króla wiosny.
Każdy ze swego losu jest zadowolony,
Ty jeden tylko sarkasz, bogaczu zazdrosny.
Poskrom chciwość; lub taką zyskasz skarg odpłatę,
Że tę, którą się chełpisz, odbiorę ci szatę.»
Człowiek miał Kotkę, miluchne stworzenie, Zwinną, lekką, jak śnieg białą; Więc też kochał ją szalenie:
Gdy zamiauczała, to mu się zdawało, Że słowika słyszy pienie; Same widział w niej przymioty, Same wdzięki, same cnoty;
Słowem, tak się rozmiłował, Że już na piękne waryował: Bogów przyzywał i składał ofiary, Jęczał i płakał, wzdychał bez ustanku, Aż przez łzy, prośby, zaklęcia i czary
Zyskał to, czego pragnął: pewnego poranku
Jowisz piękną Koteczkę w kobietę przemienił, A zaślepiony Człek, w tę samą chwilę Z nią się ożenił. Koteczka wdzięczy się mile, Mąż już nie pomni, czem była przed chwilką, A widząc tylko Urok i powab niewieści, Całuje, ściska i pieści. Nagle, wśród ciszy, Rozległ się chrobot: «Mężu! myszy, myszy!» I wnet żoneczka skacze na podłogę, Dalejże gonić niebogę! Ale spóźniła się trochę, I mysz zawczasu umknęła. Jednak, po chwili, znów stworzenie płoche Wyłazi z dziury. Kobieta uszkiem strzygnęła, I wyciągnąwszy palce, jak pazury, Dalej do dzieła! Schwytała biedną. Próżno mąż zaklinał, Prosił, błagał, napominał, I innych niewiast wskazywał przykłady:
Kiedy dmie głupi, śmiech wzgardą zyska.
Wziął raz Lew Osła do stanowiska I okrył liściem, Żeby za przyjściem Zwierzęta go nie poznały, A gdy ryknie, uciekały.
A Lew je miał brać wówczas utajony. Co miał czynić, nauczony,
Jak jął śpiewać po swojemu, Taki dał połów Lwu obżartemu, Iż mu za to podziękował.
«I masz za co, rzekł Osioł, bom ja sam polował.
— Żebyś nie był tak głupi, nie byłbyś zuchwały, Rzekł zwierz wspaniały.
Zażyłem cię dlatego, iż jesteś straszydło, Skryłem postać obrzydłą; A żeś jest hardy, z tego teraz wniosłem, Iż Osioł, choć z Lwem, przecie zawsze Osłem.»
Ezop, wsławiony przygody licznemi, Był wyrocznią greckiej ziemi;
Bo więcej pono miał oleju w głowie, Niż wszyscy filozofowie
I cały Areopag. Może tego dowieść Następująca opowieść.
Człek bogaty i już stary
Miał trzy córki, młode, ładne,
Lecz szpeciły je przywary
W każdej inne, a szkaradne.
Jedna stroić się lubiła
I kosztowne zmieniać szaty,
Druga, skąpa, wciąż liczyła
Tylko grosze i dukaty,
A trzecia — rzecz nad pojęcie! —
Trzecia... piła na frasunek.
Stary zmarł, i w testamencie
Taki położył warunek:
«Córkom mienie zapisuję;
Każda trzecią część dostanie.
Ale przytem nakazuję
I o matce mieć staranie;
Nakaz ten mając na względzie,
Każda, gdy już mieć nie będzie
Spadku, niechaj matce wtedy
Spłaci trzecią część swej schedy.»
Gdy testament ogłoszono,
Cały lud wielce się zdumiał;
Nie dziw: i sam Solon pono
Tych słów byłby nie zrozumiał.
«To testament! niech go kaci!...
(Wykrzyknęli adwokaci;)
Gdy córka swą część postrada,
Jakże matkę spłacić zdoła?»
Radzą więc, lecz trudna rada:
Gryzą palce i trą czoła,
Suszą mózgi; rzecz daremna!
Więc, obtarłszy z potu lice,
Wygłosili rzecz takową:
«Ta zawiłość zbyt jest ciemna;
Muru nie przebijem głową:
Zatem, wszystkie trzy siostrzyce
Niech przystąpią do podziału,
Poczem każda, na rzecz wdowy,
Akt podpisze, tej osnowy:
Że matce, od kapitału
Wypłacać będzie procenta
Do ostatniego obola,
Zanim się wyjaśni święta
Ojca nieboszczyka wola.»
Tak skończywszy trudną sprawę,
Dzielić spadek rozpoczęto:
Złotą do biesiad zastawę,
Z pradziada winem nietkniętą,
Zamurowaną piwnicę,
Obszerne sady, winnice,
I kucharzy-niewolników,
I szafarki i kluczników,
Czyli, najkrótszemi słowy,
Wszystkie łakomstwa przybory
Zamieszczono w pierwszym dziale.
W drugim: pałac marmurowy,
Drogi sprzęt, wykwintne sale,
I klejnoty i bisiory,
Pokojówki i modniarki,
Szwaczki, praczki i hafciarki.
W trzecim: stajnie i stodoły,
Pola, łąki, wozy, pługi,
Rącze konie, tuczne woły
I parobków szereg długi.
Chwali się ze swego dzieła
Mądrych adwokatów rada,
Bowiem każda z sióstr to wzięła,
Co do smaku jej przypada.
«Ateńczycy! Ezop rzecze,
Czyliż nikt z was nie przenika
Tajnych celów nieboszczyka?
Czyliż żaden nie dociecze,
Jaka była jego wola?
Testamentu ceniąc władzę,
Tak rozdzielić spadek radzę:
Skąpej oddajcie bisiory,
Łakomej, łąki i pola,
Strojnisi, pełne gąsiory.
Zanim jedno minie lato,
Sprzykrzy im się taka scheda,
I każda z nich, ręczę za to,
Cały swój dział wkrótce sprzeda;
Zatem już go mieć nie będzie,
I matka swą część posiędzie.
Córki zaś, choć mają wady,
Lecz mają posag i wdzięki;
I zalotników gromady
Będą pożądać ich ręki.
Wyjdą za mąż piękne panie,
A gdy mąż majątek złowi,
Testatora warunkowi
We wszystkiem zadość się stanie,
Bo już żadna córka wtedy
Mieć nie będzie swojej schedy.»
Skończył Ezop, a wśród tłumu
Ktoś się ozwał temi słowy:
«Ten człek więcej ma rozumu
Niż wszystkie ateńskie głowy.»