Głodna Orlica ścigała Królika. Nieborak, pędząc do jamy, Jelonka w drodze spotyka. «Schroń się do mnie, cny sąsiedzie, Rzekł owad; przecie nie od dziś się znamy, A ja przyjaciół nie opuszczam w biedzie.» Niezbyt bezpieczne było to ukrycie,
Ale trudnoż przebierać, gdy idzie o życie;
Więc Królik wpadł do nory i przytulił uszy,
A wtem Orlica, ostre sposobiąc pazury, Uderza z góry. «Królowo ptaków! niech mój głos cię wzruszy, Rzecze Jelonek; nie gub mi sąsiada:
To mój kum i przyjaciel; miej wzgląd na nas obu, Bo gdy on życie postrada, Ja za nim pójdę do grobu.» Lecz któż z rabusiem wygrał kiedy sprawę?
Owad, trącony skrzydłem, upadł na murawę
Omdlały, ledwie żywy; a Orlica chciwa, Królika w szpony porywa.
Jelonek, rozżalony, zemstę poprzysięga; Dąży w górę szybkim lotem,
Pod niebytność Orlicy gniazda jej dosięga I wszystkie jaja gruchocze na szczęty. Dopieroż Ptak za powrotem W skargi, groźby i lamenty!
Lamenty, groźby, skargi, na nic się nie zdały:
Niszczyciel znikł bez śladu. Orlica, w rok potem,
Wije gniazdo na szczycie niedostępnej skały,
Znosi jaja: Jelonek, mszcząc zgon towarzysza,
Znów je tłucze. Pół roku, wraz z matką strapioną, Echa żałosne płakały.
Wreszcie Orlica wzywa pomocy Jowisza, Składa mu jaja na łono, Pewna, że z pod takiej straży Wziąść ich nikt się nie odważy.
Nikt ich też nie wziął: lecz, w zemście zajadły, Jelonek zcicha się skrada I Jowiszowi na kolanie siada. Bożek się wzdrygnął i otrząsnął szatę: Jaja na ziemię upadły. Orlica, zoczywszy stratę,
W płacz i w krzyk: zagroziła, że Olimp porzuci,
Że dziękuje za służbę, na puszczy osiędzie,
Jeśli tego zuchwalstwa Jowisz nie ukróci.
Bożek umilkł: któż kiedy sługę swą przegadał? Lecz, żal jej mając na względzie, Wezwał Jelonka i sprawę wybadał.
Wtedy to wyszedł na jaw niecny czyn Orlicy;
Zganił ją cały Olimp. Lecz gdy przeciwnicy
Niechcieli się pogodzić, Jowisz rzekł te słowa:
«Odtąd, Orły nieść będą jaja w takiej porze,
Gdy Jelonek, zimowe zalegając łoże,
Przed światłem słońca, w ziemię, jako kret się chowa.»