[360]
Lipiec
Znów słońcu się oddała. Maja cudzołóstwa
Znany uśmiech rozkoszy kołysze na ustach.
Samiec chodzi oślepły, próbuje, czy uda
Kolanem chudych postów wcisnąć się w jej uda?
Ale jakby taranem wyważał wierzeje,
Skoro stoją otwarte. Więc nie on bierze je.
Dzika zazdrość wydmowa. Z piaskiem toczyć bitwy,
Kułakami okładać wrzaskliwe rybitwy?
Szeptać coś, konstruować, posuwać umizgi,
Poważniej stać bez łyżki — głodnemu — u miski?
Tak z sewrskiej filiżanki uszczknąć łyczek słoń chce,
Jak on rozwalić rywala, którym Febus — słońce.
Toż go zna z pierworództwa. Nim w grzech się oblekła
Znała gorąc żarliwszy od męskiego ciepła,
On tylko promień jeden. Tu promieni mrowie
Wysokich warg dotyka, w dolnym zgęszcza mrowie.
Kto z wrażliwych, co piersią otarł się o pożar,
Łopatkuje w kominku wciąż gasnącym po żar?