Lis młody, lecz w chytrości równy już staremu,
Ujrzał pierwszy raz w życiu Konia na pastwisku;
Rzekł więc swemu koledze, Wilczkowi głupiemu:
«Bratku, chcę cię przypuścić do wspólnego zysku;
Nastręcza nam się zdobycz, ale to nie lada!
— No? Jakaż? — Ja sam nie wiem jak się on nazywa
Ten zwierz piękny i duży. — Poznać go wypada.
— To też pójdź ze mną, on tu za krzakiem spoczywa.
— Opisz mi go. — Nie umiem. — No, to idźmyż wreszcie.» Pos zliPoszli; więc Lis do Konia: «Któż waszeć jesteście?
Ten pan życzy was poznać. — Jakże się Waść zowie?»
Zagapiony Wilk spyta. «Na tylnem kopycie,
Odeprze Koń, możecie przeczytać panowie,
Co kowal sam napisał, a wnet się dowiecie.
— Ja, Lis rzeknie, przeczytać nie umiem biedaczek;
Mój rodzic był to chudy, ubogi prostaczek,
Nie miał na mnie zkąd łożyć; ale ty, kolego, Ty miałeś przecie ojca uczonego,
Ty zapewne przeczytasz?» Wilk, próżnością zdjęty,
Zawoła więc na Konia: «Podnieśno Wać pięty,
My to tam przeczytamy.» Tego Koń chciał właśnie, Jak wierzgnie nogą, jak w paszczę go trzaśnie,
Aż mu wybił sześć zębów. Wtedy Lis zawoła: «O zgrozo! ten łotr bez czoła
Tak cię w łeb zamalował! Ale bo też bracie,
Znać ztąd, że mądrych książek niewiele czytacie;
Wszakże tam napisano więcej od pół wieka:
Że z nieznajomym, zawsze lepiej być zdaleka.»