List Józia do Tadzia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł List Józia do Tadzia
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST JÓZIA DO TADZIA.


Drogi mój Tadziu!

Po odebraniu listu od Franciszka o śmiertelnej chorobie Bolesława, Twoje poczciwe serce musiało się gryźć i zasmucić; wiem o tem: a jednak smutniejszą wieść ci przesyłam, byś z nami przebolał stratę Bolesława; wczoraj odnieśliśmy tę trumnę na wspólnych brakach na smętarz Krakowski i z cichym smutkiem zasypali ją na zawsze. — Jęk grudek spadających na niknące wieko i łzy były jedyną pieśnią żałoby nad grobem sieroty — studenta — poety. —
Teraz powiem ci jeszcze coś. —
Kiedy odszedł od niego ksiądz z Panem Bogiem, wziął mnie za rękę i rzekł słabym głosem — wiecie czem byłem — ukrywałem się z tem, bo w dzieciństwie sierocem szyderstwo i zimno ludzi co mnie otaczali w pierwszej młodości, zamknęło mnie w sobie na zawsze — co było we mnie niech zostanie ze mną, to wiadome temu który wie wszystko. Byłem za dumny i za nieśmiały by odsłonić komukolwiek duszę moją — wam dałem serce, lecz widzieliście mnie z najsłabszej strony mojej — łzy i natchnienie moje pozostaną tajemnicą — o! jakżem szczęśliw że ich światu nie oddam! ale już koniec. — Oto poezje moje — popielnica marzeń tajnych sześcioletnich — pisanych ukradkiem w godzinach wolnych od prawa i ekonomji politycznej — na ławkach uniwersyteckich — a pisane wtedy tylko kiedy nie mogłem nie pisać — wiem że te kilka iskier i łez nikomu się nie przydadzą — w przyszłej drodze może by inaczej było — ale bądź wola Twoja! — Włóż mi to do trumny, niech to pójdzie wraz ze mną w sen długi, bym się z tem zbudził na piersi — — długo błagał mnie o to — i wyjąknąłem, obietnicę — ale nie dotrzymałem. — Wolałem przepisać te świstki hieroglifów — i tę część włożyłem — a resztę schowałem — przepisując co siły nie miałem — (może i lepiej!) chwili do spłakania przy zwłokach jego — cisza była w tym pokoiku na trzecim piętrze pod strychem — tylko w małym czerepie tlał kaganek u głowy jego — a ze ściany patrzył czarny Columbus w okowach i portret Zana. — W ręku miał ten krzyż żelazny co wisiał nad jego łożem — a w koło trumny obstawiłem mu parę wazonów z kwiatami które tak kochał i pielęgnował — pamiętasz to wszystko! Przy zwłokach klęczało tylko kilku siwych starców modląc się, i jakaś biała dziewczyna płakała po cichu. — Nie wiem zkąd przebłądził i ten młody warjat co się tuła po ulicach — długo patrzył śmiejąc się głupkowato aż podszedł, zgarnął mu z białego czoła długie włosy i odpędził muchy co piły w oczu jego ciszy i odchylił powiekę błękitnego oka, po czym krzyknął strasznie i uciekł z dzikim śmiechem. — Potem wszedł z wolna nasz profesor *** stanął — kląkł — i rozpłakał się jak dziecko — nasz nieoceniony! A jam całą noc siedział i pisał i cały ranek aż do południa — a przez otwarte okienko czarno osłonięte dzwonił ten dzwonek, pamiętasz! ten dzwonek Gródka, który na nim takie czynił wrażenie, przy którym dumał wieczorami, usypiał i budził się z rana — a dzwonek ten myśli tajemne unosił w niebo. — Ledwiem skończył już ksiądz *** przybył na ostatni obrzęd. — —
Wiem że ci ulgę przyniesie popłakać nad stratą przyjaciela którego przecie tak kochałeś, a z którym byłeś tak krótko choć z najbliższych jego sercu. — Po pogrzebie zgromadziliśmy się po raz ostatni w jego izdebce — gdzie tyle — tyle przechyliliśmy razem — teraz tak było głucho! — przeczytałem braciom kilka jego piosnek — porwali je między siebie. — Kamieniem ciążyła nam myśl że znów jeden ubył z między nas. Karol odjeżdża wkrótce. — Jaś i Staś ustępują do seminarium — a reszta, wkrótce rozproszy się po z pod murów tej świętej naszej Akademji Krakowskiej — gdzieśmy się zbiegli pacholętami i krzepili życiem — by nie zamrzeć. — W końcu ponure myśli rozwiało wino — jak dawniej stanęliśmy w koło i chórem zaśpiewali pieśń naszą:

Stańmy Bracia wraz
Ile jest tu nas. —

Śpiew ten dziwnie uciskał sercu — aż Zygmunt i Franciszek rozweselili się nieco, a drogi nasz Edward wyskoczył na stół i krzyknął: Bracia! na pamiątkę dni tych wydajmy ten zbiór poezji Bolesława — nie dla świata — ale dla studentów. — Zgoda! odrzekli — a zwłaszcza nasi literaci Krzyś i Żegota uparli się na tem — posyłam ci cały zbiór ułożony, jeźli będziesz zdania że lepiej było rzucić w świat jak grób — to wspólnie się pocieszym — gdyby był pożył dłużej — ale amen! — o mój Tadzieńku to już ostatni rok tutaj — rozwiejem się jak liście po świecie, na całe życie — aż chyba u wspólnego — zejdziem się celu.

Twój dozgonnie
JÓZEF.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.