List Katarzyny Kossakowskiej do Ignacego Potockiego z dnia 24 lipca 1802
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy p. K. Kossakowskiej |
Pochodzenie | Archiwum Wróblewieckie. Zeszyt III Listy p. K. Kossakowskiej |
Redaktor | Władysław Tarnowski |
Wydawca | Karol Wild |
Data wyd. | 1878 |
Druk | K. Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Serdecznie kochany synowcze ubolewam, że sama pospieszyć nie mogę na dzień imienin JW. Pana, ale się przyznaję, że ledwie chodzić mogę. Listownie tedy zasyłam powinszowanie moje z tem wyrażeniem, żebyś mi żył jak najdłużej i żebyś zdrów był zawsze; co pomyślności, ani dla siebie ani dla JW. Pana nie wiem kiedy się doczekamy.
Lwowskie awantury, z których śmiać się trzeba, komunikuję JW. Panu i dla jego zabawy przyłączam.
JWW. Państwo Stanisławowstwo nie wiem czy będą się znajdować w Klementowicach, dla tego do nich nie piszę, ale pan Stanisław bardzo by mi był potrzebny dla ułożenia się ze mną. Upraszam łaski JW. Pana, abyś im serdecznie się kłaniał i to powiedział. Ja zaś serdecznie ścisnąwszy, zostaję JW. Pana z serca kochającą ciotką i najniższą sługą.
P. S. Wstydzę się pisać co posyłam, to jest serwisik na okrągły stolik dość wygodny; gorzałki flaszek dwanaście; flaneli łokci sześć na piersi; pończoch zimowych par 2. To przeczytawszy i odebrawszy, proszę to podrzeć, bo to śliczne rzeczy.
Widziałam ową panienkę, o której JW. Pan Dobr. odemnie relacji żądasz. Z tej relacji i tych, którzy o niej wiadomość mają, nazywa się Sowińska. Matka jej Wiszniowiecka, była za Michałem Radziwiłłem. Po śmierci pierwszego męża poszła za plenipotenta swego Sowińskiego i w połogu pierwszym w niedziel kilka umarła, wydawszy na świat ową panienkę Karolinę Sowińską, która teraz jest u Benedyktynek. Ciało matki leży w Zielonej Dąbrowie w tamtej Galicji[1], i jak powiada owa panienka, pod ołtarzem św. Klary. Ojciec kupił sobie rangę pułkownikowską. Podczas rewolucji r. 1794 był w Warszawie; powróciwszy z Warszawy umarł i oddał ją w opiekę Tatarzynowi, niejakiemu K. Ten chciał jej majątek sobie przywłaszczyć, religię jej odmienić i za swego syna wydać. Nakoniec widząc ją przeciwną, umyślił ją życia pozbawić. Popodrzynał jej żyły u lewej i prawej ręki. Na żyłach są widoczne znaki, czemu doktorowie się dziwowali, że żyć owa panienka może. Wrzucona i więziona w piwnicy, uleczyła się burakami, przykładając to na rany żyły. I po części tymi burakami, kapustą i kwaśną śmietaną w piwnicy żyła. Ztamtąd pod niebytność opiekuna przez jednego stangreta wydobyta i do Lublina czterema końma odwieziona, do jednej Węgierki dostała się, która ją do Węgier zawiozła. Ztamtąd w rok od niej uciekła i w górach Karpackich w jaskini kryła się. Tu jej relacja więcej bajeczna się być zdaje, niżeli to co wyżej powiedziano, bo powiada, że w zimie węże na niej leżały i tak nimi przykryta od mrozów wolna była; że staruszek z obłoków się spuszczał i jej korzonki przynosił, któremi żyła, że ją dwie małpy atakowały, przed któremi na koniec się skryła, założywszy jaskinię kamieniem. Nakoniec bawiąc w górach przez półpięta roku, odkrytą została przez pastuchów, którzy owiec szukając zbłąkanych, na nią natrafili; dali znać biskupowi, który wyjechawszy na polowanie, złapał ją, odesłał palatynowi, palatyn do Wiednia, stamtąd tu do Lwowa do Benedyktynek przez gubernjum[2] oddaną została. Tu u Benedyktynek je tylko jagody i sałatę. Przed kilku dniami wypiła filiżankę kawy i chorowała. Teraz kazano wyjąć metrykę i jej rodziców. Mnie się zdaje, że ktoś używa jej za instrument szachrajstwa i że się to pokaże z czasem. Mówi bardzo szybko i nie dobrze po polsku; innego języka nie umie. Chce często na spacer jeździć i to sama. Jakiś kasztelanic pozwala jej swoich koni. Może nakoniec kiedy zniknąć, w czem ostrzegłam niektóre urzędowe osoby, aby jej samej z klasztoru nie puszczano.