Listy O. Jana Beyzyma T. J./List XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST XIX.

Tananariwa, 13 grudnia 1900.


Wiem doskonale, że przy takim nawale pracy jaki Ojciec ma obecnie, każda minuta ma podwójną wartość i dlatego trochę nieśmiało zabierałem się do napisania tego listu, żeby nie dostać bury za zbyt może częste pisanie. Ale, pomyślałem sobie, kiedy Ojciec drogi zajmuje się misjami całego świata i wszystkim pomaga, gdzie i jak tylko może, więc na przeczytanie mojej bazgraniny beż znajdzie chwilkę — i zabrałem się zaraz do gryzmolenia.
Dowiedziałem się trochę szczegółów o etykietalnych wizytach Malgaszów, mianowicie: Malgasze mają pewne stałe formułki, których używają zawsze podczas niektórych wizyt. Cudzoziemcom nie biorą za złe, jeżeli tych formułek nie znają lub nie używają; ale Malgasz, nie umiejący i nie używający takich formułek odpowiednio do okoliczności, uważany jest przez innych za człowieka bez wychowania, nie umiejącego znaleźć się w towarzystwie.
Oto formułki:

1. Kiedy się idzie powinszować komu przyjścia dziecka na świat:
Podział ryżu. (Zob. str. 182).
Odwiedzający: Pozdrowienie wam, którym Bóg dał potomstwo!

Rodzina odpowiada: Lesie żywy, lesie poświęcony, obyście i wy mogli je mieć także!
2. Rodzinę, która uszła jakiego nieszczęścia, tak się pozdrawia:
Odwiedzający (po pożarze będącym w pobliżu): Pozdrowienie wam, od których ogień się odwrócił, żeby się cofnąć!
— (po wypadku albo nieszczęściu): Pozdrowienie wam, którzyście nie umarli, co do serca i życia!
Odwiedzani odpowiadają: Bądź wspomożonym od Boga!
Albo: Ponieważ ty pamiętasz o nas, my nie mamy już smutku!
3. Po śmierci którego z członków rodziny:
Odwiedzający: Jakżeż się macie, niestety!
Rodzina: Oto znajdujemy się smutno i nędznie.
Odwiedzający: Jeszcze to nie jest największe nieszczęście, które was spotyka.
Rodzina: Cierpimy nędznie, ale, że jesteśmy przez ciebie odwiedzeni, nasza boleść znika.
Odwiedzający: Nie miejcie nowego zmartwienia, nie miejcie innego nieszczęścia, uspokójcie waszą boleść, bo to się nam dostaje w udziale od Boga; niema bowiem nikogo, któryby uwolniony był, żeby nie iść tam.
4. Formułki używane przy podarunkach, które się zwykle robią z powodu śmierci:
a) Ofiarujemy wam to, co zastępuje sznurek (trupa przywiązują do bambusu i niosą do mogiły. Trumien Malgasze nie używają, tylko chowają zmarłych owinąwszy w lamba. Im kto bogatszy, tym to lamba kosztowniejsze.
b) Ofiarujemy wam to, co zastępuje salak (salaka czytaj salák — jest to długi kawał płótna, którym mężczyźni przepasują sobie biodra).
c) Ofiarujemy wam to, co zastępuje odzienie.
d) Ofiarujemy wam to, co zastępuje przygotowane pożywienie.
e) Ofiarujemy wam lamba, które ma iść z umarłym.
5. Odwiedzając chorego podczas choroby:
Nie miej za wiele (rozumie się tej choroby), wyzdrowiej doskonale!
Po wyzdrowieniu: Pozdrowienie tobie, jesteś wyleczony z choroby, która cię była dotknęła.
6. Przechodząc koło jakiej znacznej osoby, albo koło przyjaciela:
Proszę mi dać drogę. Panie! Albo: Proszę mi pozwolić przejść, Panie!
7. Podróż.
Odchodzącemu mówią: Bądź dobrze idąc, bądź dobrze wracając!
Powracającemu: Oto jesteś cały i nieuszkodzony.
Podróżny odchodząc: Bądźcie wspomożeni od Boga!
Podróżny wracając: Co za szczęście, że was zastaję!
8. Nowy Rok.
Odwiedzający: Pozdrowienie! rok zastaje was jeszcze!
Odwiedzani: Jednych i drugich zastał rok przy życiu!
Przyjaciołom posyła się zwykle trochę pieniędzy na Nowy Rok z formułką:
Dający: Ponieważ rok poświęcony nadszedł, przychodzimy ofiarować wam jako jaka... (jaka czytaj dzak = kolęda — jest to zwykle mięso, pieniądze, lub coś podobnego, co dają jedni drugim na Nowy Rok jako kolędę).
Te etykietalne formułki jeszcze wcale nieźle trącą dzikością, ale i sposób zachowania się, też niewiele się różni od nich. Tak np. kiedy gość je (zwykle Malgasze swoich gości częstują), a potem głośno mu się odbija, to nietylko, że nie widza w tem nic nieprzystojnego, ale przeciwnie uważanem to jest jakby za komplement, za grzeczność ze strony gościa, za pochwałę dla gospodarza domu, lub za coś w tym rodzaju. Kiedy się komu głośno odbija, to Malgasze uważają, że to wszystko jedno jakby ten ktoś powiedział gospodarzowi domu: dobrzem się u ciebie najadł, dobrześ mnie uraczył.
Nigdy sam nie byłem obecny przy takiej etykietalnej wizycie, wiem o tem od innych, ale wyobrażam sobie, jak to dziwacznie musi się wydawać nieobznajomionemu z tem wszystkiem Europejczykowi. Przychodzą goście do kogokolwiek, a że po domach Malgaszów o żadnych zgoła meblach, choćby najprostszych nawet, mowy niema, więc zasiada całe czarne towarzystwo na rozścielonej rogóżce. Po wyrecytowaniu, stosownie do okoliczności, zwykłych formułek, zaczynają się raczyć. Kiedy się szanowni gości dobrze natłoczą ryżem, maniokiem, czy czem ich tam gospodarz domu częstuje, zaczyna im się odbijać głośno, i ta orkiestra pochlebia gospodarzowi domu!? Uchodzi to za dobry ton — niedarmo zatem mówią, że co kraj, to obyczaj. Malgasze, jak wogóle wszyscy dzicy, nadzwyczaj łatwo się orjentują, mają wprawdzie w swoim języku wyrażenia prawo i lewo, ale nigdy ich nie używają, chyba czasem, jakby wyjątkowo tylko. Kierunek zawsze oznaczają słowami północ, południe, wschód i zachód. »Idź na wschód«, mówią, »połóż to na północ« i t. p. Choć oni się tym sposobem doskonale kierują i rozumieją, ale swoją drogą to nieraz porządnie dziko brzmi dla nieoswojonego z tem ucha. Tak np. jak mnie się kiedyś zdarzyło, nich Ojciec sam osądzi, czy to nie dziko.
Przysłał do mnie misjonarz z sąsiedniej stacji Malgasza stolarza (umie piłować i wie, że heblem nie rąbie się, ale gładzi drzewo, dlatego uchodzi za stolarza, podobnie jak ja za rzeźbiarza), chcącego się uczyć rzeźbić, żebym mu pokazał, jak się wycina cieniutką piłką (laubzegą). Pokazałem mu, jak rękę trzymać, jak ciąć, a potem daję mu piłkę, żeby ciął tak samo. Czarny mój uczeń wziął piłkę do ręki, popatrzył na nią i czeka. No, jazda! panie bracie, czego czekasz — powiedziałem mu — tnij, bo chcę zobaczyć, jak to pójdzie. On mi odpowiada: »Ojciec nie powiedział skąd zaczynać, z północy, czy zachodu, czy skąd«. Naturalnie, że nie zrozumiałem o co mu chodziło, więc powiedziałem: skąd chcesz zaczynaj, tylko zaczynaj, bo czasu szkoda. Zaczął ciąć z boku, ale ja po dziś dzień nie wiem, jak on ten kierunek nazywa.
Drugi, podobne tremu dziwne oznaczenie miejsca, słyszałem u moich chorych. Jeden z nich dostał ospę, dałem mu flaszeczkę oliwy do smarowania pryszczy; po kilku dniach pytam, gdzie flaszeczka, bo chciałem dolać więcej oliwy, chory (zastałem go przed izbą grzejącego się na słońcu) posyła drugiego po flaszeczkę do izby; tamten poszedł, ale po chwili mówi, że znaleźć jej nie może. »Stoi na północ« — odpowiada mu chory na ospę. To jednak powiedzenie już nieco zrozumialsze od zapytania stolarza, bo znaczyło, że stoi przy ścianie od północy.

Wspomniałem o ospie i przypomniałem sobie, co mi jeden z naszych Ojców, będący tu już oddawna na misji, opowiadał o kurowaniu i zapobieganiu, żeby się ospa nie szerzyła. Otóż przedtem, nim jeszcze Francuzi zajęli wyspę, za rządów malgaszkich istniało prawo, że jak tylko kto zachorował na ospę, to bez wszystkiego żywcem go zakopywano do ziemi, żeby przeciąć epidemię. Środek barbarzyński, to prawda, ale wcale mi dziwnym się nie wydawał. Kidy ten facet, o którym Ojcu dawniej pisałem, niby cywilizowany, Polak, zatem prawdopodobnie katolik, ntrzymuje, że najpraktyczniej byłoby wystrzelać wszystkich trędowatych, żeby przeciąć zarazę i, gdyby to tylko było w jego mocy, kto wie, czyby tego nie uskutecznił, cóż więc dziwnego, że król dziki, poganin, wydał takie prawo co do ospy. Wie Ojciec, że tego faceta, chcącego wystrzelać trędowatych, ani zapomnieć, ani strawić nie mogę. Zabijać chorych dla uratowania zdrowych, mogących się zarazić!? Chory to już chyba nie człowiek!? no, no, prawdziwie »powiedział, co wiedział« jak to mówią. U mnie, dzięki Bogu, ospa skończyła się na jednym tylko wypadku, nie rozeszła się między innych, a i ten jeden wyzdrowiał z niej.
Ten rok na Madagaskarze wyjątkowy. Deszcze zwykle zaczynają się tutaj już w listopadzie na dobre, a teraz jeszcze nie było wcale deszczu. Ryż nie rośnie inaczej, jak w bagnie, mając najmniej za 1 ctm. wody. Obecnie ryż zasiany zeszedł, ale ryżowiska wyschły kompletnie, tak że gdzie było rzadkie błoto przedtem, tam teraz twarda popękana ziemia.
O. Beyzym karmi trędowate dzieci.

Malgasze dobrze skrobią się po głowie, bo jeżeli jeszcze nieprędko zacznie się deszczowa pora, to grozi głód, albo co najmniej niesłychana drożyzna. Może sobie drogi Ojciec łatwo wystawić, jakim ja okiem spoglądam w przyszłość, mając tyle zgłodniałych zawsze piskląt do wyżywienia. Cha, dziej się wola Boża! staram się myśleć nawet o tem (nie udaje się mi to jednak) niech Najśw. Matka radzi o swojej chorej czeladzi. Ona łatwo zapobiegnie złemu, Panią jest wszechwładną i najmiłosierniejszą zarazem, więc i o moich biedakach nie zapomni, ja tylko ciągle Jej się o to naprzykrzam.

Z prawdziwą wdzięcznością i ukontentowaniem zarazem widziałem wykaz ofiar dla moich chorych w »Rocznikach Rozkrzewiania Wiary«. — Wszystkim ofiarodawcom naszym, ja razem z mojemi czarnemi pisklętami pokornie dziękujemy za łaskawą jałmużnę, a Matka Najśw. stokrotnie im to wynagrodzi; codziennie prosimy Ją o to, modląc się za naszych dobroczyńców. Jeszcze wprawdzie bardzo wiele mi brakuje, ale, jak tak pójdzie nadal z jałmużną jak teraz, może już niezadługo będę mógł zaczynać budowę upragnionego i niezbędnego schroniska.
Pisząc ten list, musiałem często przerywać dla załatwienia różnych spraw, z któremi do mnie się odwoływano; chciałem skończyć już, ale, myślę sobie, tyle razy przestawałeś pisać i znowu zaczynałeś, więc lepiej zobacz nim zakończysz, czy wszystko w porządku. Przejrzałem list i wie Ojciec com spostrzegł — to, że zupełnie przypadkowo chyba sprawdziło się przysłowie: »choć bieda w kamienicy, hop na ulicy«. Czytając, mógłby Ojciec pomyśleć, że u mnie już znacznie lepiej się dzieje, kiedy w liście nie było żadnej jeremiady, jak to zwykle przedtem bywało. Gdzietam, wcale jeszcze nie lepiej, ani trochę, nędza zawsze taż sama, co i przedtem, ale stało się, niema jeremiady, to niech i nie będzie. Miałbym o niejednej rzeczy, tyczącej się moich chorych, dość do powiedzenia, to prawda, jednak kiedy tak przypadkowo sprawdziło się jedno przysłowie, niech umyślnie sprawdzi się drugi, że »co się odwlecze, to nie uciecze«.
Jak Bóg pozwoli znowu do Ojca napisać, to będę miał jeszcze aż nadto obfitą materję do użalania się na nasze kłopoty i kłopociki. Nich tan list idzie (bodaj czy to nie pierwszy bez żalów) bez jeremiady. Tylko, mój Ojcze, proszę nie zapominać co dopiero powiedziałem, że to się stało zupełnie przypadkowo. Nich Ojciec zatem nie przestaje dla mnie żebrać, gdzie tylko się da. Korci mnie bardzo, żeby Ojcu o niejednej rzeczy bodaj natrącić nawiasowo, ale trudna rada, verbum nobile debet esse stabile — powiedziałem, że nie, więc nie. Jednak w przyszłym liście zobaczy Ojciec, że ja bardzo potrzebuję wsparcia i dlatego jeszcze raz proszę, żeby Ojciec był łaskaw dalej tak samo żebrać, jak dotychczas. Czekając niecierpliwie na list od Ojca, na który już dobrze zasłużyłem przez tak długie a napróżne wyczekiwanie, wszystkich Was polecam opiece Matki Najświętszej, a moje czarne pisklęta i moją niegodność Waszym modlitwom.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.