<<< Dane tekstu >>>
Autor B. Bolesławita
Tytuł Listy z ustronia
Pochodzenie Sobótka: tygodnik belletrystyczny illustrowany, rok 3

nr 23, str. 275–276

Wydawca Księgarnia M. Leitgebra
Data wyd. 3 czerwca 1871
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.
Spóźniam się na ten raz z korespondencyą nie z mojéj winy jak wiecie, najregularniejsza z poczt, poczta niemiecka, poczta pruska, poczta cesarstwa nowego... dała mojemu listowi zaginąć... okradła mnie z kilku godzin pracy... i — niemogę jéj tego darować! Niema na świecie nieznośniejszego nic nad powtórzenie z pamięci raz drugi tego co już raz się z niéj zrzuciło na papier. Na to potrzeba szczęśliwego daru Dra Stan. Tarnowskiego, profesora, (właściciela Przeglądu i Czasu z przyległościami) który napisawszy rzecz, razem się jéj na pamięć ipso facto wyucza i prawie jak pacierz. Gdybym miał pamięć taką! niestety — powiadam wam, że zmuszony pisać listów wiele, ani dziś mogę sobie przypomnieć nawet co w zaginionym było. Proszę jednak czytelników, ażeby raczyli sobie wyobrażać, iż tam były rzeczy nadzwyczaj, niezmiernie — niesłychanie, niewypowiedzianie zajmujące, a że ich tu nie będzie, to wina poznańskiego brieftregera, który nie szanuje więcéj korespondencji literackiéj nad pospolitą o powszednich katarach, zimnie i t. p. Tak, o zimnie, bo jest dnia 22 Maja, a ja w piecu palę, i sądzę iż wiele osób popełnia toż samo. Jakże dnia 22 Maja paląc w piecu, można co z sensem napisać? Anglicy, si fabula vera, strzelają sobie czasem w głowę znurzeni mgłą, nam by się nie widziało zdrożném, gdyby kto z zimna to uczynił. Zimno — to śmierć — tym czasem — o czémże chciałem mówić? (stare przysłowie). Mówmy o téj biednéj literaturze naszéj! Niezaprzeczy nikt, że jest to cechą narodów, które mają przyszłość przed sobą, że szanują przeszłość swoją, szczególniéj zabytki jéj piśmienne. Tam gdzie ginie pamięć i cena przeszłości, gdzie rwą się węzły co łączą dziadowski trud z prac, wnuków, spodziewać się można, że jak w Egypcie, trzecie pokolenie gmachy praojców, pasąc na ich gruzach trzodę, nazywać będzie dziełem — duchów, niepoczuwając się nawet do pokrewieństwa z przodkami. Zaczyna się to od obojętności, od lekceważenia, od szyderstwa, przychodzi nieuctwo, wyśmiewa się potém starannie naukę rzeczy niepraktycznych, i wnuczę wyrasta na takiego solitera, który z tém co go poprzedziło, nie ma żadnego związku, a na to co będzie, nie może mieć wpływu żadnego... Jest to ogniwo skruszonego łańcucha. Niech nas Bóg uchowa od podobnych — egzemplarzy — ale — mrówię czasem przechodzi patrząc na młode pokolenie, które z domowych rzeczy zna pono najlepiéj pieniądze, które bierze z domu. Wychowanie młodzieży ostróżne, chroniąc je od zagorzałego patryotyzmu, pozbawiło wszelkiéj nawet ciekawości i zajęcia przeszłością. Jednych moskiewska szkoła wynarodowiła, drugich popsuł uniwersytet niemiecki, panny wychowały się na pensyi zagranicznéj — w domu rodziców nie wiele było polskiego i śliczne dorastające różyczki i bławatki nasze mało co więcéj wiedzą o Polsce, jak o odległych Faraonach... Straszne to... A jednak były sposoby przypominania przeszłości, — gdyby do mnogich stowarzyszeń rozmyślających nad gnojem i uprawą kartofli przybyło parę, mających na celu zażywianie polskości i uprawę ducha. Gdyby towarzystwo interesów moralnych zająć się tém chciało? ale ono ma zbyt wiele do czynienia i musi szczepić nowe płonki — niema czasu krzesać zdziczałych. Ktokolwiek bywał po domach polskich na prowincyach naszych, wie, że na wsi u szlachcica łatwiéj o butelkę starego wina niż o jakąkolwiek książkę. Jeśli jest jedna gazeta, to już bardzo szczęśliwie, często się ona pożycza albo czyta na probostwie. Znając ten stan rzeczy jeden zacny osiemdziesięcioletni starzec, zamierzał stworzyć fundusz żelazny na tanie wydawnictwo klasyków polskich... tak tanie, aby się nikt od kupienia wymówić nie mógł. Rzecz była ułożoną, komitet do spełnienia woli staruszka mianowany... tymczasem zjadł biedny coś na wieczerzę i umarł nagle. (Historyczne) Rodzina bardzo naturalnie, woli kapitał niż klasyków i słuchać o tém niechce. Wszak praktycznie? Wola zmarłego była wprawdzie jawną, ale nigdzie prawnie zapisaną nie była — więc niema co mówić o tém. Listy zostały tylko jako pamiątka poczciwéj woli starca — i koniec.

Tym czasem sprawa wydania klasyków starszych i pisarzy nowszych, których naród przyjął i ukochał — zawsze w zawieszeniu. Między innemi których się rozpowszechnienia kraj domaga, jest Kaźmierz Brodziński. Słychać było, iż rodzina jego także zamierzała uczcić pamięć śpiewaka Wiesława — pełném i piękném wydaniem dzieł jego — i ta wieść pono przebrzmi jakoś bez skutku .. Zbierał materyały do wydania zupełniejszego P. F. S. Dmóchowski w Warszawie, stary robotnik który spocząć niemoże, czy nieumie — bo praca nałogiem. Począł on zbierać pisma niewydane Brodzińskiego, ostatnią edycyą Glücksbergowską nie objęte, i znalazło się tego dosyć. Znalazł się przedewszystkiem najciekawszy, ręką Brodzińskiego nakreślony spis wszystkich jego prac od r. 1825 do 1834, a zatém na rok przed zgonem, kiedy już, jak się zdaje, mało mógł w Dreźnie pracować. Przekonać się można z niego, że wiele cennych pamiątek po Kaźmierzu z królówki zaginęło i dotąd ich wyszukać nie było można. Tak nieznane są dotąd, z r. 1832, życie generała Sowińskiego. Dwie rewolucye. (?) Rozprawa o stanie literatury polskiéj od r. 1795 do 1825, która była złożona Towarzystwu Przyjaciół Nauk, i wiele innych dawniejszych. Pierwszemi Brodzińskiego próbami były po większéj części tłomaczenia sztuk dramatycznych, jak gdyby ku scenie i poezyi dramatycznéj czuł pociąg szczególny. Szkodliwe zwierzenie się, Nicolo, przekładał w r. 1815, potém komedyą — Lord zamyślony, potém Miltona, tekst opery Spontiniego. Były nawet dwa akty Estery Rasyna. Od r. 1820 najwięcéj już jest rozpraw o różnych literatury przedmiotach. Wiadomość nowszą o życiu i pismach Brodzińskiego, podał Dmóchowski, jeśli się nie mylemy, w bibliotece warszawskiéj. Należy do rodziny ten hołd pamięci Brodzińskiego, aby całkowity zbiór pism jego starannie i pięknie wydała. Zwlekać z tém zbyt długo się nie godzi, bo późniéj rzecz będzie do wykonania trudniejszą.
Zbiory pism innych znanych współczesnych autorów zapowiadają się w mniéj więcéj popularnych i tanich wydaniach. S. Loewenthal drukuje tak wszystkie pisma Korzeniowskiego, których już wyszedł tom pierwszy. A że, jak się zdaje prenumeratorowie Kłosów i Tygodnika, w dość znacznéj liczbie korzystają z dogodnych warunków nabycia — będzie mógł p. Loewenthal bez straty dla siebie, wydać i rozpowszechnić w tomach dziesięciu, to co w kilkudziesięciu cztéry lub pięć razy tyle kosztowało. Zapowiadają téż bardzo pożądany zbiór całkowity pism hr. Aleksandra Fredry, o który napróżno dotąd się upominano. Wiadomo że w tece znakomitego naszego poety jest jeszcze kilkadziesiąt sztuk nieznanych, które on, zrażony krytyką zamknął i niedał się nigdy uprosić aby to postanowienie przełamał. Panowie Gebethner i Wolff wydadzą tylko to co naprzód we Lwowie wyszło i wyczerpaném zostało, a potém powtórzone w wydaniu bez zezwolenia autora dokonanem, niepoprawném i obciętém. Wydanie ma być staranne i tanie. Jeśli się nie mylemy cztéry czy pięć tomów. Naostatek sędziwy autor Mohorta Wincenty Pol, myśli także zebrać sam zupełne dzieła swoje, poezye, rozprawy naukowe, rzecz o jeografii Polski i t. p. Przygotować to wydanie dla autora, przy jego nieszczęśliwém ociemnieniu, nie będzie łatwém, a że pisma są rozproszone, liczne, wydawane w różnych miejscach, bodaj żeby nie potrzebował radzić się p. Estreicher’a. Dzienniki, pamiętniki towarzystw, noworoczniki, albumy mieszczą tę spuściznę poety rozwianą po świecie, którą koniecznie czas zgromadzić, nie zdając tego na ręce obce. Wydanie rozdzielić się téż będzie musiało, ze względów cenzuralnych na dwoje, bo nie wszystko ma paszport za kordon. I — wierzcie lub nie — to co za kordon nie pójdzie, tego nie można drukować tak wiele, bo w Poznańskiem czyta się po francuzku znowu z polecenia konsystorza, dla uniknienia zarazy jaka tkwi w literaturze polskiéj, a w Galicyi czyta się po niemiecku lub — nie czyta. Zresztą tu i tam umysły tak zajęte walką religijną, wyborową, — praktycznemi i niepraktycznemi rożnemi przedmiotami, że — literatura musi u drzwi zostać — panowie nie przyjmują, zajęci — jeden z agronomem, drugi ze spowiednikiem.
Po trosze więc przedrukowujemy, ale za mało, za mało... należałoby się posunąć głębiéj, przedrukowywać porządnie rzeczy dobre a zapomniane z XVI — z XVII — nawet z końca XVIII w.; tylko nie dorywczo i z naukowém przygotowaniem ku temu. Mieliśmy przedruków, klasyków, bibliotek, zbiorów dosyć dużo, a dobrego nie mamy nic dotąd. Czemże tradycye porwane zwiążemy? Z XVI, z XVII, z XVIII w. wiele pism dziś by się odczytać i dla języka przydało i dla ducha. Zaszkodziłożby to gdyby kto Anatomię Garczyńskiego, o któréj tak piękną wiadomość podał w Roczniku nowym Przyjaciół Nauk p. L. Wegner — wydał na nowo? A listy litewskie Niemcewicza, a teatr Krasickiego, a Trębecki? który mimo tylu wydań, już jest rzadki; że o innych a mnogich nie wspomnę. Turowskiego biblioteka rozpełzła się niekompletna, wydawana bez ładu, i znaku po niéj nie zostało... Zbywa nam na tém, zbywa téż na dobrych przekładach dzieł obcych klasycznych. Shakespeara począł Kefaliński, począł Komierowski, począł Koźmian, przekładał Paszkowski, a całego niemamy dotąd. Czyżby się na zbiorowego przynajmniéj zebrać już nie można junctis viribus, gdyby u nas cokolwiek kiedy połączyć się dało... Niestety! w téj chwili, wszyscy jak najpilniéj starają się nas porozpraszać, po wydzielać, rozedrzeć.
Mówmy o czém inném. Na czele rzeczy nowych stawię Encyklopedyą krajoznawstwa Galicyi A. Schneider’a. Niewiem z pewnością czym o niéj w przeszłym liście nie wspomniał, ale gdyby i tak było, nie wahałbym się powtórzyć zalecając tego cennego materyału do krajoznawstwa dawnéj Polski. Ramy obszerne, zbieranina żmudna, praca olbrzymia. Tom pierwszy zawiera — literę A!! Dotąd żadna z prowincyi Polski niema takiéj encyklopedyi, a choćby w niéj nieuchronnych opuszczeń i myłek się cóś znalazło — czyż ich niema w każdém dziele podobnem? Skarbiec to szacowny — nie tylko dla Galicyi — ale dla przeszłości Polski... A gdy mowa o nadpełtwiańskim kraju... powiedźmyż iż — bądź co bądź, coś tam się rusza, coś tam żyje, coś pracuje. Nie idzie to łacno, ale dobrze że choć tak coś się robi. — Zaledwie Dziennik literacki umarł od ukąszenia Mrówki, na jego miejsce zwiastuje się Wola, i tylko co nie widać, Gazety literackiéj. Tylko to bieda że przy najlepszych chęciach Galicya nie doszła do tego bardzo prostego, elementarnego pojęcia, iż wszelkie wydawnictwo składa się nietylko z ducha ale i z ciała, że więc każdemu potrzebny jest taki opasły Unger lub Loewenthal, lub jakikolwiek człowiek z krédką i kieszenią. Wydawnictwa poczynają się jak gra w loteryę... a nuż... prenumeratorowie! Żadne wydawnictwo w świecie jałmużną żyć nie może, kredytem nie żyje długo, a nie mogąc opłacić pracy, a przetrwać nowicyatu, ginie najczęściéj u brzegu. Tymczasem co poczyna u nas wychodzić, zawsze niemal tak, jak po staroświecku gospodarowano. Byle folwark... bez kapitału, bez koni, uprzęży, bez wszystkiego się obchodziło... A nuż urodzi? a nuż cena w Gdańsku? My tak teraz wydajemy dzienniki, i regularnie wszystkie tak wydawane muszą konać — krótko pożywszy. Ale któż się kiedy nauczył cudzém doświadczeniem? — Chociaż Sobótka wychodzi w Poznaniu, mogę jéj donieść o wyjściu tomu szóstego Rocznika Towarzystwa Przyjaciół Nauk, który pełen jest zajmujących artykułów. Szczególniéj dział historyczny piękny, prace P. L. Wegnera, K. Jarochowskiego, Kętrzyńskiego, Dr. Libelta czytają się z wielkiem zajęciem. Co za wyborna monografia Garczyńskiego, autora Anatomii Rzeczypospolitéj, jaki to cenny materyał do historyi obyczajów... Samo życie tego człowieka ma tu szczegóły dotąd nieznane. Równie pociągający epizod z kościuszkowskiéj wojny — ostatni akt tragedyi dziejowéj, poważnie i z wielkim spokojem ducha opisany... o który dotykając tych lat okrutnéj pamięci — tak trudno. P. Kaźm. Jarochowski odkrywa nam ze źródeł archiwalnych nową stronę tragedyi Toruńskiéj. Zrazu machiawelstwo téj polityki jest tak odstręczające, tak oburzające, iż się w tyle przewrotności wierzyć nie chce — lecz dowody są przekonywające. Spiskowano na Polskę... a jéj właśni panujący byli w spisku... Rozebranie, rozszarpanie od Jana Kaźmierza, który je przepowiadał, groziło ciągle, wisiało jak miecz Damoklesa. August II chciał korzystać z tego co się zapowiadało, chciał katastrofę przyspieszyć... Cały ten tom Rocznika bardzo szczęśliwie złożony. Wiadomość o Stan. Górskim i Tomicyanach Dr. Kętrzyńskiego, wypracowana z dokładnością niemiecką, ale przyznaję się — przeraziła mnie... Kiedyż my się doczekamy wydania takiemi najeżonego trudnościami! Tom dziewiąty zniszczony!! I ta apostrofa do hr. Działyńskiego ażeby matematykę wydawać zaniechał, a do historyi ojcowskiéj powrócił... straszy doprawdy? Czas tak drogi! jutro tak niepewne, Tomicyany tak ogromne... Polska tak się dopomina purpury swojéj przeszłości na łachman dzisiejszy — panie hrabio — kończ Tomicyany! naród ci wdzieczen będzie za nie...

B. Bolesławita.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.