[156]XII.
Księżyc na falach i drugi w błękicie
coraz się jaśniej paliły przedemną,
a lotos drżący w srebrnych gwiazd rozkwicie,
co się z błękitu w toń rzucały ciemną,
między złotymi dwoma księżycami
głąb swą przewonną, świętą i tajemną
rozwarł — (tęsknotą czy pieśni dźwiękami
zaklęty — nie wiem), i pachnie i słucha
strun mych z miesiąca zmieszanych strunami
i echa, którem puszcza płacze głucha...
A ja w szeleście miesięcznych promieni
mając wtór pieśni swojej, mocą ducha
wzbudziłem echo śród gwiezdnych przestrzeni —
i gwiazdy wszystkie jęły dźwięczeć zlekka,
kwiaty i fale przeświętych strumieni;
[157]
śpiewała otchłań powietrzna i rzeka
i świat pod srebrną ulewą księżyca
i mgła na dżunglach dzwoniła daleka.
A oto miesiąc, srebrzysta różyca,
zwiększa się, rośnie, świetlaną koroną
ogni pół nieba i promienne lica
w wodzie zwierciedli, a mgły zewsząd wioną
dźwięczne, przejrzyste, błękitno-srebrnawe,
przez które gwiazdy, niby słońca, płoną
jasne, ujęte w perłową kurzawę
mgły, co nad bezkres wód się rozprzestrzenia,
jakby brylanty w srebrzystą oprawę...
Świat w kryształową jakąś baśń się zmienia:
fal roziskrzona łuska lśni się dołem —
a nad nią mgliste arkady, sklepienia,
kolumny niebo wspierające czołem,
groty z lazuru, łąki pełne czaru
ogromnej tęczy przepasane kołem...
Z pod liści złotych, z srebrnego oparu
lotos wypłynął w pełny blask księżyca —
świat cały zadrżał z rozkoszy nadmiaru:
[158]
oto spełniona wielka tajemnica! —
na jasną światła miesięcznego szarfę
z kwiatu wybuchnął z wonią duch — Dziewica!
Upadłem twarzą na złocistą harfę.