[187]XXV.
Pieśń się ma do niej rwała, a w ślad za nią
szły ręce moje, — — a fala lubieżna
o brzeg dzwoniła, wabiąc. Nad otchłanią
wód mi jej piersi róża lśniła śnieżna —
a księżyc ukuł mi ze srebra ławę,
którą tęsknota ma poszła bezbrzeżna
ku niej, włosami lotosów murawę
kwietną zmiatając... I w ślad za tęsknotą —
skrzydła mej pieśni rozwinąwszy mgławe —
na fal błyszczących płynne-m wstąpił złoto
i szedłem z pieśnią, stęsknione ramiona
podnosząc ku niej pod nieb szklaną grotą.
A każda fala blaskiem wysrebrzona
stopniem się stała i wiodła mię w górę,
na której szczycie w glorji stała — Ona!
[188]
I szedłem w pyłu miesięcznego chmurę,
w krużganki dziwne, pomiędzy filary
z lazuru wody, które słońc purpurę
za kapitele miały, w gwiazd pożary,
co w rytm mej pieśni wirowały dźwięczne,
w ogród lotosów, w gangesowe czary
i w błyskawice spokojne miesięczne,
tańczące koło jej białego czoła.
I tak mię wiodły stopnie stutysięczne
wyżej i wyżej, precz z tego padoła
cierpień, na górę wód pod niebo wzdętych, —
a pieśń nademną skrzydłami anioła
biła w załomach sklepienia z mgły krętych,
z wnętrza lotosów ogromem potwornych
ech dobywając przeczystych i świętych.
Świat w głąb gdzieś zapadł. Po grzbietach fal kornych
i po księżyca marach szedłem wyżej — — —
Przedemną dźwięków sto, zrazu niesfornych
jękło, w kaskadzie rozstrzelonych chyżej —
i nagle pieśń się zawiodła nademną
chórem ogromnym, — a coraz już bliżej
[189]
święta lotosu dusza tuż przedemną
drżała w połyskach nieuchwytnej zorzy — —
Pierś jej jak przez sen widziałem tajemną, —
w oczach jej straszny, miażdżący błysk boży,
a w ustach niebo rozkoszy bezdenne...
Jeszcze krok jeden a — raj się otworzy
mej duszy... Okrzyk szalony, — promienne
gwiazdy jak race rozprysły się z trzaskiem
i szklanym dźwiękiem drgnęły fale senne:
w ramiona-m chwycił jej kibić, — i blaskiem
pjanepijane me wargi w jej usta się wpiły — — —
Pieśń jękła ptaka ranionego wrzaskiem —
Niebo!!! — Upadłem bez ducha i siły.