[185]XXIV.
I tak dwóch chęci nieustanna sprzeczność
walczyła w ciemnej głębi mego łona,
ważąc me losy. Tam — męczarni wieczność
za jedną chwilę, w której będzie ona
moją, — tu wieczna tęsknota, zarzewiem
duszę gryząca i nieugaszona!
Straszny wyborze skazańca! W zalewie-m
tonął, a wiedział, że wznieść się li mogę,
by głębiej zapaść. I dzisiaj już nie wiem,
którą bym wybrał był katuszy drogę
i z jakich cierni zgotował posłanie
duszy, — czy żądzę zwyciężył, czy trwogę,
gdyby nie noc ta... Ach! któż dziś jest w stanie
opisać czary tej przeświętej nocy,
co rozpaliła na niebieskim łanie
[186]
gwiazdy ogromne i nadludzkiej mocy
dała mej pieśni! Ucichnął świat cały,
bogowie, zda się, posnęli wysocy
i bory cicho gdzieś na dżunglach stały
i fale rzeki zadumane, senne
płynęły, zlekka blask kołysząc biały
i lice w wodzie księżyca promienne...
W bezmiarze ciszy, w upojenia głuszy,
pod niebem, które gwiazdami brzemienne
iskier pył złoty w puch mgły sinej prószy, —
w świecie, co z głębi tajemnego łona
dał wyjść na księżyc swej zaklętej duszy,
było nas troje: pieśń — i ja — i Ona!
A nigdy gwiazdy nie były tak duże,
ani mgła kiedy, wonią przesycona,
taka srebrzysta, ni lotosów kruże
takie łez pełne, ni kiedy na fali
białe księżyca odbitego róże
tak migotliwe, — ni łyskami stali
tak się iskrzyły grzbiety fal wygięte,
ni harfa moja z pereł i korali
śpiewała pieśni tak wielkie i święte!