[183]XXIII.
Któż pojmie walkę, która w mojem łonie
w tym dniu zawrzała, prądy woli sprzeczne
ścierając z sobą? Co wieczór nad tonie
szedłem, gotowy już męczarnie wieczne
wziąć na swą duszę za rozkoszy chwilę;
lecz gdy zjawisko już nad fale rzeczne
wzeszło, a pieśń ma swe skrzydła, motyle
naprzód — a z orlim następnie szelestem
bijące w srebrnym dżdżów miesięcznych pyle,
do barków moich przypięła: protestem
strasznym ma dusza wzbierała — i znowu
czując, że ciemnym świętokradzcą jestem,
co z niesytego pożądań narowu
chce dotknąć tego, co jest nieujęte,
i łowi szczęście, by wynieść z połowu
[184]
zabitą świętość, — swej pieśni rozpięte
skrzydła zwijałem i stopę, co miała
wieść mię przez ścieżki księżycowe kręte
skróś fal ogrodu tam, gdzie w blaskach pała
skroń jej, cofałem — i łkanie jedynie
moje szło do niej i ma dusza cała!
O! bo gdym myślał, że mi ona zginie
raz tknięta usty i nie wróci więcej,
w czarnej przestrachu tonąłem głębinie — —
a pożądałem jej co dnia goręcej!...