<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Lubonie
Podtytuł Powieść z X wieku
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1876
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



VII.



Pierwszego dnia Wielkiéj Nocy cesarz Otto, po nabożeństwie dawał posłuchanie zdala przybyłym posłom, panom i książętom.
Bolkowi téż czeskiemu dzień ten do złożenia hołdu był wyznaczony. Każdy z książąt szedł z pocztem swoim, który w pierwszéj izbie zwykle pozostawał. Przystęp do cesarza nie był łatwym, otaczał go dwór wielki, ogarniali proszący, skarżący się, domagający posiłków i pomocy, przybyli zdaleka. Wielu odsyłał pan do swych kanclerzy, pisarzy i starszyzny licznéj nad miarę, z niektóremi wymieniał słowo dobre, innych całkiem przypuścić nie dozwalał. Stali ci co gniew na siebie ściągnęli, po trzy dni w podwórcach, a w końcu czasem wyniesiono im odpowiedź, aby na rok następny przybyli. [1] Dla Bolka cesarz, jako świeżego sprzymierzeńca, mając w pamięci Ugrów może i Lechowe pole, łaskawszym się okazał.
Wpuszczono go dla pokłonu, a Mieszko wmięszawszy się między poczet szwagra, zdala się tylko przypatrzyć mógł majestatowi cesarskiemu. Otto siedział na złocistém krześle, okrytém poduszkami szkarłatnemi, w jedwabnéj sukni lekkiéj, perłami obszywanéj. Po za nim stał dwór cały w łańcuchach, szkarłatach, drogich futrach i pasach kamieniami sadzonych. Niedaleko tronu srebrny stół pozłocisty, na którym widać było wyryty wizerunek stolicy Byzancyum, zastawiony kubki i naczyniami złocistemi, okryty tuwalniami szytemi, błyszczał jak ołtarz kościelny. Obok starego Ottona stał syn w złotogłowie i jedwabiach, sparty na wielkim mieczu, którego pochwa iskrzyła się od szmaragdów i rubinów. Bogactwa nagromadzone dokoła zdawały się umyślnie, aby olśnić tych, co cesarzowi pokłonić się przychodzili. Wszystko, na co ówczesna sztuka grecka, handel wschodu, zręczność włochów i gallów zdobyć się mogła, otaczało cesarza. Szkarłaty, o które się tak dobijał Luitprand dla Ottona, jak o rękę Teofanii dla syna jego, rozlegały się wszędzie. Podłogę wyścielały kobierce, ściany okrywały szyte królowéj Matyldy i Edyty córki Luitgardy i Matyldy ręką, opony wzorzyste.
Wszystko to jednak najmniéj Mieszka zdumiewało, w swym skarbcu, w drewnianym dworze nad Cybiną, miał może tyleż drogiego kruszcu co Otto, zazdrościł mu nie złota i jedwabiu, ale powagi i siły, tych zjednoczonych ludów, podbitych narodów, szerokich granic i mnogości hołdowników. Zdala spojrzał na cesarza, na syna, jakby badał myśl ich i ducha... Bolka przyjął Otto łaskawie, o ojca starego zapytał o Ugrów, których posłowie przybyli, zagadnął... skinął i odprawił...
Tegoż dnia Bolka z pocztem jego przedniejszym wezwano do pańskiego stołu, i mieli cześć obiadować z niemieckiemi książęty, poglądającemi na ochrzczonych słowian jak na stworzenia, co ledwie ludźmi nazwać się mogły. Mieszko słuchał, jak się na niego odgrażano i jak mu wróżono zagładę. Napróżno Bolko oznajmił, iż wkrótce wiara chrześciańska ogłoszoną zostanie u polan, szydzono z tego i naśmiewano się.
Któryś z markgrafów ozwał się, że jeden tylko Gero chrzci skutecznie słowian, przypominając tę ucztę, na którą zaprosiwszy kilkudziesięciu wodzów słowiańskich, margraf ich wszystkich w pień wyrznąć kazał.
Już ku końcowi utrapionéj biesiady świadkami im być przyszło niespodzianego wcale wypadku.
W podwórcu wrzawliwe zaczęły się odzywać głosy, mianowicie jeden górujący zuchwale nad innemi. Poskoczyła więc pospiesznie służba cesarska, aby uśmierzyć wrzawę, gdyż Ottona brwi groźnie się marszczyć zaczynały.
W drugiéj komnacie, do któréj drzwi były odsłonione, siedział cesarz u srebrnego stołu z córkami i synem.
Dano mu znać, iż gwałtownie i natarczywie dobijał się przypuszczenia Wigman graf Lunenburgski. Był to ten krewniak cesarski, którego Włast spotkał na zamku grafa Gozberta, niespokojny duch, któremu się zdało może, że jak Ludolf i Thankmar potrafi zmusić Ottona do dania mu jakiéj Marchii nad granicą lub księstwa wewnątrz niemiec. Znano go wszakże zbyt dobrze, aby mu zaufać miano. Wigman miewał sobie poruczone zlecenia i dowództwa, a nigdy z żadnéj sprawy nie wyszedł inaczéj, jak z waśnią i bójką. Dosyć było imienia Wigmana, by cesarzowi popsuć biesiadę i myśl wesołą, wysłał natychmiast przeciw niemu podkomorzego, czekać mu w podwórzu rozkazując.
Wigmanowi, który się mianował jakimś siostrzeńcem Ottonowym, w podwórzu między gawiedzią, wystawionemu na pośmiewisko, stać się nie chciało. Odparł więc hardo, że czekać będzie, ale nie z pachołkami, tylko w cesarskich komnatach i wszedł gwałtem prawie do pierwszéj z nich, gdzie właśnie między innemi książęty i grafami Bolko z Mieszkiem siedzieli. A że niejeden już raz kneź się z nim oko w oko w bitwach spotykał i dobrze się znali, uląkł się przeto Mieszko, aby nie był przezeń wskazanym i podparłszy się na stole, twarz sobie w części zasłonił. Gdyby Wigman go publicznie po imieniu nazwał, a podstępne przybycie na dwór cesarski odkryło się, wiedział Mieszko, iż mu to groziło niebezpieczeństwem, bo nie będąc jeszcze sprzymierzeńcem Ottona, za szpiega wypatrującego mógłby być wzięty.
Szczęściem dla niego, Wigman wszedł jeszcze cały oburzony i gniewny za doznane zrazu przyjęcie obelżywe i niewiele widział, co się wkoło niego działo. Stanąwszy naprzeciwko drzwi i stołu cesarskiego, wlepił oczy w Ottona i już ich z niego nie spuścił. Cesarz zaś, który i widział go pewnie i słyszał, i przez podkomorzego był o nim zawiadomiony, choć siedział naprzeciw, ani nań spojrzał, ani okazał, że się oń bynajmniéj troszczy. Śmiał się i rozmawiał umyślnie niby objawiając, że go to nic nie obchodzi, a przeciągał siedzenie u stołu, aby zuchwałego człowieka upokorzyć.
Wigman, któremu pewnie stało na to, aby wystąpił przed cesarzem, jak dla niego przystało, ubrał się ubogo, odarto, niemal brudno, we zbroję porwaną, w chodaki poszarpane, miecz na ladajakim pasku... aby okazał, jak krewniaka w nędzy opuszczono. Lecz mimo to duma biła mu z zasępionéj twarzy i strój jeszcze wybitniéj podnosił butę człowieka, który się równym krwią z Ottonem sądził.
Wszyscy książęta siedzący u stołu widząc, na co się tu zanosi, radzi byli doczekać końca sprawy, a spodziewać się było można, że i cesarz publicznie doznawszy napaści hałaśliwéj, która jego dostojeństwu uwłaczała, zechce ją powetować tak, aby wszyscy byli świadkami upokorzenia dumnego panka.
Gdy się to przedłużało, Mieszko ciągle twarz musiał odwracać i ukrywać, aby przypadkiem w oko nie wpaść nieprzyjacielowi.
Naostatek, gdy misy srebrne z przed cesarza zdjęto i obrusy szyte, a uczta była skończoną, wyszedł podkomorzy cesarski, dając znak, ażeby się przybliżył.
Jakby od niechcenia zwolna począł iść Wigman, niby pyszniąc się swą odartą odzieżą i we drzwiach naprzeciwko Ottona stanąwszy, ledwie głowę przed nim skłonił.
Dopiero teraz cesarz z groźném obliczem, zmierzywszy go oczyma, potarł gęstą i długą brodę i stłumionym głosem zapytał go, czego chce?
— Czego ja chcę, miłościwy panie — ochrypłym i gniewnym tonem ozwał się Wigman — łatwo to odgadnąć spojrzawszy na mnie i przypomniawszy kto jestem. Wszyscy ci nawet, co wojowali z cesarzem i miecz na niego podnieśli, wyposażeni są, a Wigman nie ma nic... Czas, ażeby się to skończyło.
Otto słuchał nie patrząc nań.
— I Wigman — rzekł — wyposażony był przez cesarza... a wypłacił mu się nieposłuszeństwem i zdradą... niechże cierpi...
— Cesarskiemu domowi nie przynosi to zaszczytu — mruknął Wigman — gdy się krew jego wala nie mając przytułku... i jak płatny ciura służyć musi...
— Gdy krew zła, to ją z żyły puszczają — odparł Otto.
Wigman się cynicznie rozśmiał.
— Nie przyszedłem prosić o łaskę, ale o sprawiedliwość... — rzekł — na to was Bóg posadził na téj stolicy, abyście ją sprawiali...
— I pełnię ją — odparł Otto groźnie — z większém miłosierdziem niż surowością... Jeżelim zaprawdę zgrzeszył, to chyba łaskawością względem tych, którzy się nigdy opamiętać i nigdy poprawić nie umieją, nawet gdy się im czas daje do pokuty.
— Spojrzcież na mnie — począł podnosząc głos Wigman — spojrzcie, a może wyrozumiecie, iż mam słuszność przychodzić tu z żalem i skargą. Przystałoż mi tém być, czemeście mnie uczynili?
To mówiąc i śmiejąc się szydersko, pokazał na poszarpaną odzież i zbroję.
— Nie myśmy z was uczynili takiego nędzarza, ale wy sami — zawołał cesarz. — Zamiast siedzieć na waszém hrabstwie, kumaliście się ze wszystkiemi buntownikami, próbowaliście słowian zbierać przeciwko nam, wskazywaliście im drogi, chodziliście z niemi...
— Tak samo syn rodzony wasz chodził przeciw ojca, gdy mu się niesprawiedliwość stała... Prawda, szukałem obrony u słowian, nie mogąc sprawiedliwości znaleść u ciebie.
— Idźże i dziś do nich, niech ci pomogą! — odparł popędliwie Otto, wskazując ku drzwiom.
Wigman stał patrząc dumnie i szydersko.
— To ostatnie cesarskie słowo? — zapytał.
— Proście Boga, aby ono było ostatniém — zawołał Otto — bo po niém mogłoby z ust moich wyjść jeszcze inne, któreby na wieki sprawę między mną a tobą rozstrzygnęło.
Wigman posłyszawszy to nie zmienił postawy, nie uląkł się i nie ruszył.
— Dobrze jest — rzekł ponuro — iż tego wyroku, groźby i przyjęcia licznych mam świadków. Nie powiedzą ludzie, że Wigman się nie upokorzył przed swym panem, nie prosił... i że został odepchnięty.
Cesarz odwrócił twarz, syn i córki stały w milczeniu, nieco się cofnąwszy, widocznie strwożeni. Świadkowie téż mimowolni w pierwszéj izbie z zajęciem oczekiwali końca téj rozprawy, która mogła się albo więzieniem rozstrzygnąć lub wygnaniem. Otto wszakże ścierpiał tę dumę krewniaka, a gdy ten stał ciągle nieruchomy, dodał.
— Jedźcie gdzie wam nakazano być, pod rozkazy Gerona, czyńcie co on poleci... a po upływie roku, gdy nic wam do zarzucenia nie będzie, zobaczymy, co wam sprawić będziemy mogli.
— Pod rozkazy Gerona? ja? pod jego zwierzchnictwo?.. — krzyknął Wigman — jabym to ścierpiał, aby mi jeden taki prosty człek przewodził? aby mnie upokarzał i wysługiwał się?..
Cesarz nie chciał już odpowiadać, Wigman zaczekawszy i widząc, że zmiany wyprosić nie potrafi, ruszył się nareszcie.
— Niech więc się stanie co przeznaczono — rzekł. — Nie z ręki waszéj, miłościwy panie, ale z ręki Boga przyjmuję na co mnie skazujecie... będę wiedział, co mam czynić. A jakiekolwiek następstwa z tego wynikną, niech spadną na tego, co je wywołał... Wigman jest nędznym, ubogim wojakiem, niemającym przyjaciela ani sprzymierzeńca... — dodał — ale Bóg wielki... znajdą się może co go poratują i siłę mu dadzą...
Ta odgróżka rozgniewała Ottona, który się zwrócił do swojego dworu.
— Dziękuj Bogu, zuchwały człecze — zawołał — iż dnia Zmartwychwstania Pańskiego, dnia tryumfu i wesela nie chcę surowością pokalać... Oddal się natychmiast!
Na drzwi powtórnie ukazał Otto.
Zaczynali się ruszać przyboczni jego i Wigman, zapewne obawiając się, aby zuchwalszy który ręki na nim nie położył, z twarzą gniewem zmienioną cofać się począł. Milczenie straszne w obu komnatach towarzyszyło temu powolnemu pochodowi. Jakby obawiając się napaści Wigman na mieczu położył dłoń i nie ma wątpliwości, że gdyby był naówczas kto przystąpił doń, bezkarnieby mu to nie uszło.
Cesarz zdala oczyma śledził każdy krok zuchwałego krewniaka, który nareszcie zwolna i jakby umyślnie mierzył kroki, doszedł do progu pierwszéj komnaty, ztąd jeszcze groźny wzrok odwrócił na cesarza, popatrzył nań wyzywająco i tak samo, nie spiesząc, aby nie okazać bojaźni, wyszedł z pałacu.
Jakkolwiek cesarz moc swą i powagę okazał, nieprzyjemne po sobie wrażenie zostawiło to spotkanie.
Nikt nie śmiał słowa rzec, ani podnieść oczów. Jeden z podkomorzych wyjrzał za odchodzącym i śledził go w dziedzińcu. Tu Wigman dosiadł konia i w towarzystwie dwóch tylko ludzi, z których jeden wiózł tarczę jego, drugi ogromny miecz jednosieczny bez pochwy, z podwórca zamkowego wyjechał.
Łacno się było domyśleć po tém rozstaniu z cesarzem, że Wigman, który już podobnego używał środka, uda się do Słowian i burzyć będzie na granicach plemiona, które najmniejszą nadzieją połechtać się dawały i nakłonić do buntu. Otto wszakże dosyć był teraz mocen na granicy, dzięki Geronowi i przymierzu z Czechami, by się warchoła jak Wigman nie lękać, mogąc raczéj spodziewać, iż Słowianie sami w końcu go pochwycą i albo wydadzą lub zamordują. Nie kazano go więc zatrzymywać, ani się go starano ułagodzić i przejednać, puszczając wolno na losy, jakie go spotkać mogły.
Mieszko w czasie téj rozmowy przysłuchiwał się jéj z nadzwyczajną uwagą, pierwszy raz słysząc cesarza, z głosu i mowy usiłował go odgadnąć. Posłużył mu Wigman więcéj do poznania Ottona, niż cały pobyt w Quedlinburgu.
Dnia tego przed wieczorem jeszcze na podwórzach młodzież rodzaj gonitwy rycerskiéj odprawiała, któréj sam cesarz z wysokiego ganku się przypatrywał, poczém z duchownymi i panami przybocznymi na radę poszedł i na niéj do późna pozostał. Niemniéj jednak podkomorzowie i stolnicy, przy ciągle zastawionych stołach, gości cesarskich przyjmowali. Tak upłynęły na nabożeństwach, turniejach, biesiadach, radach i posłuchaniach dni następne, w czasie których, ośmielony tém, iż go nikt nie poznawał, Mieszko korzystał z pobytu, aby się całemu porządkowi dworu cesarskiego i jego wspaniałościom przypatrzyć. Ciągle w orszaku Bolka, jako jego powinowaty skromnie się zachowując, sądził Mieszko, iż nań wcale oczów nie zwracano i nikt o nim wiedzieć nie mógł. Nieodstępnym będąc przy Bolku, jego o wydanie tajemnicy wcale posądzać nie myślał, ani się go obawiał.
Nadeszły wreszcie dni ostatnie, gdyż cesarz, jak zwykle, zaledwie święta odprawiwszy, w podróż się nazad do Włoch wybierał, których posiadanie więcéj go może obchodziło, niż sprawy niemieckie. Dlatego tu gotów był łagodzić, jednać i uspokajać, ażeby tam całą siłę módz obrócić.
Ostatniego dnia uroczyście żegnali przybyli cesarza i każdy, wedle stopnia i stanu swojego był obdarzony. Dary te składały się z kosztownych naczyń, pasów i mieczów rycerskich dla przedniejszych osób, bogatych futer i płaszczów jedwabnych, a dla pośledniejszych z sukien wełnianych, futer zwykłych i odzieży rozmaitéj. Wymagał tego i obyczaj i cześć cesarza, aby nikt ztąd nie odszedł z próżnemi rękami. Na to ostatnie posłuchanie dopuszczano każdy poczet i każdego z książąt i panów osobno, aby cesarz mógł ustnie wypowiedzieć im, czego nadal po nich wymagał. Niektórym z nich dawał zlecenia poufne, które na osobności powierzone być musiały. Przyszła więc koléj na Bolka, a temu téż baczność na Ugrów poleconą być miała, i szedł on do cesarza, gdy Mieszko, który podarku chciał uwłaczającego sobie uniknąć, zażądał, aby mu dał zostać.
Działo się to w obecności podkomorzego cesarskiego i Mieszko na ucho się zwierzał z żądaniem swém szwagrowi, który nie wiedział co począć, gdy urzędnik znać się domyślając może, o co szło, wyraził życzenie cesarza, by Bolko swoich towarzyszów poprowadził, nie odpuszczając. Nie chcąc podejrzenia wzbudzić jakiegoś, Mieszko przodem puściwszy Sławnika, szedł starając się jak najmniéj być na widoku.
Otto przyjmował wszystkich siedząc na krześle tronowém, takiém jakie wprzódy stało w kościele. Miał téż na sobie płaszcz purpurowy i sandały szkarłatne ze złotem. Gdy wchodzący pokłonili mu się, a Bolko przystąpił naprzód, wielce to zmięszało Mieszka, iż Otto zamiast na czechów zwrócić uwagę, pilno mu się przypatrywać zaczął. Kilką słowy potém pozdrowić kazawszy starego Bolesława, podać kazał cesarz kubek złoty, roboty misternéj, sadzony perłami i kamieniami, i prosił, by na pamiątkę go przyjął. Innym téż dostały się szuby i płaszcze, i Mieszko już się bezpiecznym sądził, gdy cesarz znowu nań pilno bardzo wzrok skierował. Szepnął coś do ucha podskarbiemu swojemu, a ten mu przyniósł miecz z pasem nadzwyczaj wytwornéj roboty a ceny wysokiéj. Poglądali wszyscy zdziwieni, komuby go cesarz chciał dać, gdyż już nikogo tak dostojnego nie było, aby tak drogocenna rzecz dostać mu się mogła.
Ująwszy miecz w rękę, Otto skinął ku Mieszkowi i odezwał się z uśmiechem.
— Nie znam was, miły kneziu... nie wiem nawet kto jesteście... Dosyć mi tego, że ze sprzymierzeńcem moim i dobrym przyjacielem przybywacie... Chciałbym, abyście i wy téż byli mi przyjaznym, przyjmijcie ten miecz z życzeniem, abyście go nigdy przeciwko mnie nie podnieśli, a raczéj z nim w pomoc mi przyszli w potrzebie, tak jak ja gotów będę was wesprzéć, gdybyście żądali...
Mieszko nie mógł nie przyjąć cesarskiego daru, lecz zarazem uląkł się mocno domyślając, że był poznanym i zdradzonym. Na twarzy Ottona malowało się raczéj zadowolnienie i radość, niż gniew lub podejrzenie. Bolko pobladł w obawie, by nie został posądzonym o wydanie tajemnicy. Nastąpiło krótkie milczenie, a cesarz dodał jeszcze uśmiechając się.
— Na mieczu tym krzyż jest wyryty... niech wam przypomni, iż on jedynie jest znamieniem zwycięztwa... i że tam, gdzie on nie panuje, ani pokój ni szczęście panować nigdy nie mogą...
Wszyscy zatém jeszcze raz się pokłoniwszy cesarzowi odchodzili, a Mieszko, który miecz swój niósł, nie mogąc go ani przypasać, ani ukryć, ściągnął na siebie oczy całego dworu. Oczywistą było rzeczą, iż Otto w nim poznał, lub był uwiadomionym o księciu polańskim. Inni domyślali się jeszcze więcéj i inaczéj niż było. Szeptano spoglądając ciekawie na obdarzonego.
Zaledwie w podwórze wyszli, gdy Bolko się zwrócił do szwagra, poprzysięgając mu, iż nie zdradził on, ani żaden z jego ludzi, ale inny ktoś chyba poznać i ukazać go musiał. Mieszko łatwo temu uwierzył, chociaż niepojętém się to zdawało, a podarunek miecza tak bogatego omyłką żadną być nie mógł.
Tém prędzéj teraz, obawiając się, aby wieść o nim się nie rozeszła, Mieszko chciał odjeżdżać; posłano po ks. Jordana, który przez cały ten czas u księży przy kościele św. Wiperta bawił. Padało nań podejrzenie najmocniejsze, że on przed duchownymi mógł się wydać z tajemnicą, a jeden z nich do cesarza ją zaniósł. Ks. Jordan jednak nie przyznawał się do tego.
Natychmiast obóz zwijać poczęto i do drogi się sposobić. Inni téż goście wyjeżdżali każdy w swą stronę, kupcy z bud i szałasów towary na wozy pakowali, ruszając daléj w głąb kraju. Okolica miasta ludna i życia pełna, co godzina puściejszą się stawała. Cesarz wkrótce także Quedlinburg miał opuścić i wojsko towarzyszące mu już stało pogotowiu.
Nie wszyscy równie wesoło opuszczali gród cesarski, wielu jak Wigman groźbami odprawionych zostało, inni czego chcieli nie dopięli, duchowieństwo tylko całe pobożnością i dobroczynnością pana wzruszone, opiewało chwałę jego.
Część drogi mając razem ze szwagrem odbywać, Bolko starał się wyrozumieć z niego, jakie dwór cesarski i potęga jego uczyniła na nim wrażenie, nie potrafił jednak dobyć zeń nic jasnego. Mieszko uśmiechał się, dobréj był myśli, rad z podróży, potakiwał bratu, ale tego co czuł, nie wydawał.
Rozstali się ku granicy już, tam gdzie się wprzódy spotkali i Mieszko z małym orszakiem swoim puścił się ku Poznaniowi. Następnego dnia o Wigmanie dostał języka Chotek, który towarzyszył kneziowi, jakoby z Wolinami się związał i coś na pograniczu zamierzał, lub przeciwko polanom, albo nawet Ottonowi, lub obojgu razem. Tém téż spieszniéj ku domowi dążyć było potrzeba. Chotek wyprawiony został, aby miał oko na swoich i w razie potrzeby z Mieszkiem się łączył.
Domyślano się, że Wigman lub cesarzowi się chcąc zasłużyć, rzuci się do podbojów za Odrę, albo — bo i to być mogło, obrócić się przeciw niemu, ze Słowian sobie groźny zastęp tworząc, by go zastraszył i wyjednał sobie czego pragnął. Na jednéj i drugiéj stronie widywano już tego człowieka, który się łatwo przerzucał, gdzie widział korzyść swą lub rozgłos mógł zyskać.
Jeszcze z nim trzymali nieraz nadgraniczni markgrafowie, gdy już na nich wiązał się z nieprzyjacioły. Dla Słowian taki człowiek jak on był pożądanym sprzymierzeńcem, gdyż wojować umiał, odwagę miał, niemców znał dobrze, a nigdy nieuspokojonego ducha, ciągle coś knuł nowego, nie spoczywając na chwilę.
Tak jak był nocą i niemal pokryjomu z grodu swojego zniknął Mieszko, jednéj znowu wiosennéj nocy, gdy go się nie spodziewano, zjawił się tu po cichu i poszedł Dubrawkę powitać.
Nie powiedział jéj kędy był, przywiózł tylko pozdrowienie od brata i podarek, co do myślenia dawało, że w Czechach mógł bawić, bo Dubrawka o podróży Bolka nie wiedziała.
Tegoż samego dnia do Sydbóra posłano do Gniezna, aby wojska miał pogotowiu i na dany znak ściągał z niemi.
Na zamku ruch się wziął wielki, posłańcy i szpiegi wyprawiono na granicę, ludzi zewsząd spędzano i w przyborach tych do wojny na czatach stojąc niemal, Mieszko pogodniejszéj doczekał się wiosny.








  1. Ditmar.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.