<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Lucyan
Rozdział Rozmowa VII. Okręt, albo żądania. Lycynus, Tymolaus, Samip i Adymant
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ROZMOWA VII.
Okręt, albo żądania.
Lycynus, Tymolaus, Samip i Adymant.

Lycynus. Oto się nam właśnie nadarza największy badacz z rodzaju ludzkiego : on gotów od rana do wieczora bieżeć w zawody, byle tylko ciekawość swoję nasycił. Cóż tam słychać Tymolausie?
Tymolaus. Od niejakiego czasu o niczem innem nie mówiono, tylko że miał przybyć do portu naszego jeden z tych wielkich okrętów rzymskich, które z Egiptu do Włoch zboże przywożą; miał się u portu naszego zatrzymać, a więc chciałem go widzieć; a zapewne, i wy dla tego tam idziecie.
Lycynus. Zgadłeś, mieliśmy w towarzystwie Adymanta z Mirrhyny[1], ale w tłoku gdzieś się nam podział, był jednak z nami na okręcie.
Samip. Widok pięknej osoby, którą obaczył, tak go zniewolił, iż nas opuścił oglądających skład, kształtność, i inne ciekawości. Mamyż w powrocie czekać na naszego zbiega?
Tymolaus. Bynajmniej, dogoni on nas, nasyciwszy ciekawość swoję.
Lycynus. Ale to niegrzecznie, iść z kim razem, a potem go zostawić.
Samip. Ale i to niegrzecznie opuścić towarzysze, i jakby kazać się czekać. Czy jednak nadejdzie, czyli nie, zastanówmy się nad tem cośmy widzieli. Jaki okręt! jaka jego niezmierność! jaki kształt! jaki maszt! jakie żagle! Wszystko cokolwiek się stawia ku widokowi, zadziwia. A i to niespoślednie, iż tem wszystkiem zarządza i włada Heron, którego mi pokazano, staruszek nikczemny, zgrzybiały, skurczony; który jednak przy sterze siedząc, gmach ten niezmierny jak tylko chce, z największą łatwością wzrusza i obraca.
Tymolaus. Sławnym on jest od dawnych czasów w kunszcie swoim. Nie wiem czy wiesz jak tu przyszedł, i jak prawie cudem, ci co byli na okręcie, zachowanemi zostali.
Lycynus. Nie mam w tej mierze żadnej wiadomości, racz nam to opowiedzieć.
Tymolaus. Wiem o wszystkich przypadkach i osobliwościach tej żeglugi; wyszli z portu Alexandryi od sławnego półwyspu Pharos[2]. Burza nagła przypędziła ich do Sydonu[3]. Zagnała potem aż do skalistych brzegów[4] Chelidońskich, pomimo które nie bez wielkiego niebezpieczeństwa gdy przeszli, w okrutnej burzy postrzegli wieszające się u masztu światło, które Kastor z Polluxem względne na żeglarzów bóztwa, jako znak wybawienia niekiedy skazywać zwykli. Przez 77 dni błąkając się po morzu, dnia wczorajszego tu przecież zawinęli na spoczynek i wzmożenie, po tak niebezpiecznej żegludze.
Lycynus. Dał wprawdzie dowód rzadkiej w kunszcie swoim biegłości Heron w doprowadzeniu okrętu swojego, ale widzę do nas się Adymant zbliża. Cóż ci się stało, żeś tak ponury?
Adymant. Jestem zamyślony, bo mam do tego przyczynę.
Lycynus. Czy nie możnaby się o niej dowiedzieć?
Adymant. Nie śmiem mówić, żartowalibyście albowiem ze mnie, gdybyście się o niej dowiedzieli.
Lycynus. Mów śmiało.
Adymant. Oto gdyśmy na okręt weszli, mierzyłem właśnie wielkość kotwicy. Wtenczas gdyście się oddalili, pytałem majtków : wiele ten okręt właścicielowi na rok uczynić może? rzekł, iż pospolicie 12,000 talarów. Jakbym ja był szczęśliwym, pomyślałem sobie, gdyby on był moim. Raz albowiem sam wyprawiałbym się na nim, niekiedy najmowałbym drugim, albobym na nim ludzi moich posyłał. Gdym był w tych myślach zatopiony, zdało mi się, żem dóm ojczysty przedał, a z zarobku inszy nierównie wspanialszy wystawił. Sprawiałem sobie suknie rozmaite, kształtne i kosztowne : nakupowałem niewolników : posprzęgał konie, sporządzał siodła, i właśnie wyprawując się w dalekie kraje, siadłem na mój okręt, gdyście ciąg tak miłego marzenia przerywając, mój okręt do szczętu zgruchotali, a z nim i to co miałem, i co mieć mogłem, przepadło.
Lycynus. Wyznaję winę moję, powinienbyś mnie do sądu pozwać, jak zbójcę. Ale nie trwóż sobą. Sowicie com wziął nagrodzę, gdy ci daję pięć okrętów nierównie i większych i kształtniejszych, i ładowniejszych, niż ten, któryśmy oglądali. Żaden z nich rozbić się nie będzie mógł, a pięć razy do roku przywozić ci będą obfite korzyści. Płyńże teraz szczęsny żeglarzu, a my siedząc u portu, wypytywać się będziem przybywających, gdzie się obracasz, i co poczynasz.
Adymant. Wszak zgadłem, iż przyjdę na pośmiewisko. Bądźcie zdrowi, wolę ja z mojemi majtkami przestawać, którzy mnie szanują, niż z wami, co się ze mnie śmiejecie.
Lycynus. Nie opuszczaj nas przyjacielu! pozwól wnijść na twój okręt!
Adymant. Każę odbić od lądu, żebyście nie weszli.
Lycynus. Wpław cię dogonimy.
Adymant. Siadajcież więc, kiedy się was, jak widzę, pozbyć nie można.
Lycynus. Kiedy nas niechętnie przyjmujesz, wolimy zostać. Bój się jednak kary za twoję nieludzkość : kiedy więc nas nie chcesz, przywieź nam za powrotem ciekawości jakowe z krajów, które odwiedzać będziesz.
Tymolaus. Nażartowaliśmy się do woli. Czas do domu powracać; aże podróż daleka, podzielimy ją na cztery części takowym sposobem. Jest nas czterech, niech każdy w przeciągu wyznaczonego na część swoję chodu, opowiada nam żądania swoje, jakie mu się zamarzą. Nie kładźmy granic żądaniom i przekonajmy się, iż każde z nich uiszczonem zostanie. Powieść takowa będzie nam snem wdzięcznym na jawie, i czyli w opowiedzeniu, czyli w słuchaniu, podróży przykrość osłodzi się i skróci.
Adymant. Kto z nas ma zacząć?
Lycynus. Ty, co nas zagadnąłeś; po tobie Samip; po nim Tymolaus; ja najmniejszą część podróży na siebie biorę, bo moje żądania są skromne.
Adymant. A ja nie wychodząc z okrętu mojego, przydam tylko jeszcze cokolwiek do tego, com był już marzyć zaczął. Merkuryuszu! bóztwo handlu, potwierdź czego żądam! żądam być panem okrętu, okrętów, i tego wszystkiego, co się tylko na nim, albo na nich znajdować może; i to tylko dodaję do żądań moich, aby każde źdźbło żyta, pszenicy, jęczmienia, zgoła każdego rodzaju ziarna zbożowego, które się na moim statku znajdować będzie, przemieniło się w złoty pieniądz.
Lycynus. Co mówisz! a wzdyć pod tak nieznośnym ciężarem okręt zatonie.
Adymant. Aleja chcę, żeby utonąć nie mógł. A tobie przestrzegaczu powiadam, iż kiedy ja mam wolność chcieć, co mi się podoba, ty przeciwko mojemu przywilejowi nie powstawaj. Wolno tobie mieć będzie góry złote, kiedy będzie twoja kolej, ale teraz przeciw moim ziarnom nic nie mów.
Lycynus. Przepraszam, jeżelim cię uraził : bojąc się o twój okręt, przerwałem powieść, a gdyś nam pozwolił żeglować z tobą, szło o nas, żebyśmy dla zbytniego ciężaru, nie utonęli.
Adymant. Próżny był twój strach, miałem ja na pogotowiu Delfinów, któreby i nas, i skarby nasze uniosły, gdyby mimo chcenie moje, okręt mógł być w jakiemkolwiek niebezpieczeństwie.
Lycynus. A nie lepiejżbyto było znaleźć wór złota, i używać bez pracy dobrych czasów?
Adymant. Jakto wór złota? korcami go będę mierzył, a naówczas kupować będę nie wsi, ale miasta i powiaty; pałace i gmachy takie stawiać, o jakich przedtem nie słyszano. A że srebro niedość szacowny kruszec, pod złotem będą się gięły stoły moje, a każdy kubek przynajmniej będzie ważył pięćdziesiąt grzywien.
Lycynus. Taką rzeczą olbrzyma mieć będziesz za podczaszego, bo któż czaszę złota o pięćdziesiąt grzywnach uniesie?
Adymant. A ty widzę uwziąłeś się na to, abyś się sprzeciwiał. Zle czynisz bracie gniewając pany.
Lycynus. Dobrze, żeś mi to przypomniał; ale się już twój wydział kończy, a zatem i państwo, teraz kolej na Samipa.
Samip. Jak wiecie, jestem rodem z Mantynei w Arkadyi, a więc daleki od morza; nie pragnę okrętów, złota nie żądam : a gdy pewen z nas każdy według wspólnej umowy, iż to otrzyma, czego będzie żądał; ja chcę być królem, a zatem jestem, ale nie takim jak to drudzy, co spadkiem po rodzicach korony biorą; ja cnocie, pracy, i waleczności mojej będę ją winien.
Lycynus. Dobrześ zaczął; jakoż gdy idzie wybrać, czemu nie być królem. Proszę więc waszej królewskiej mości, iżbyś nam wielkie swoje dzieła opowiedział.
Samip. Z początku byłem rozbojnikiem.
Lycynus. Najjaśniejszy panie, to niepięknie.
Samip. Tam się zaprawiwszy w odwagę, zostałem wodzem współtowarzyszów; pomału wzmagaliśmy się, nakoniec wstępnym bojem zawojowałem państwo moje. A na oznaczenie tobie względów moich pańskich, czynię cię przełożonym nad 5,000 jazdy wojska mojego.
Lycynus. Jam takiej łaski niegodzien, bo przyznać się muszę ze wstydem, iż na koniu jeździć nie umiem.
Samip. To cię nad piechotą przełożę.
Lycynus. Chodzić nie lubię.
Samip. Powiedz prawdę, nie masz serca. Żal mi cię nieboże, nie będziesz miał u mnie miejsca. Słuchaj więc, a nie przerywaj mojej powieści. Urządziwszy wewnątrz państwo, wpadam na Korynt, i posiadam go; płynę morzem, i przybywszy do Azyi, podbiłem Syryą, Licyą, Pamfdią, Cylicyą i t. d.
Lycynus. A nie chciałbyś mi powierzyć rządów jakiego państwa?
Samip. Jużem ci powiedział, iż mi się do niczego nie zdasz, i teraz mimo mój zakaz, zatrzymałeś mię wśród zwycięztwa. Gdzieżeśmy byli?
Lycynus. Nie powiem, kiedy mi nic dać nie chcesz.
Samip. Mało to dla mnie, posiadać nadbrzeżne Azyi kraje, idę w głąb, i przebywszy Eufrat, pomykam się aż do Indów i Garamantów. Co mi dalej czynić radzisz Lycynusie?
Lycynus. Oto siąść przy drodze, bo słońce dopieka, a mamy cień pod drzewem. Uszliśmy też prawie połowę drogi do Aten.
Samip. Co ty nam prawisz o Atenach, wszakżeśmy pod Babilonem.
Lycynus. Jam zapomniał, że my śpimy; ale jednakowo trzeba odpocząć, jużeś się też dość nawojował. Teraz kolej na Tymolausa. Cóż też on nam nowego powie?
Tymolaus. Nie pragnę ja, ani kubków o pięćdziesiąt grzywnach, ani pieniędzy korcami, ani wojska i rozszerzonego po świecie panowania. Wszystkie te rzeczy spokojności wewnętrznej, a zatem prawdziwego szczęścia nie nadają. Powściągam więc żądania, i tego chciałbym, iżby mi Merkuryusz użyczył kilka pierścieni, z którychby pierwszy miał takową dzielność, iżbym zawsze był zdrowym i czerstwym, i niepodległym żadnemu niebezpieczeństwu. Drugi, iżbym wszystko widział, a widzianym być nie mógł. Trzeci, iżby mi moc takową, nadał, jakiej żaden z ludzi nie miał, i mieć nie może. Czwarty, aby każdego któregobym tylko chciał tak usypiał, iżby do mojej woli obudzonym być nie mógł. Piąty, aby był taki, iżbym, skoro go na palec włożę, każdemu się podobał. Mnie się zdaje, iż to jest dosyć dla umiarkowanego w żądzach człowieka; teraz na ciebie kolej Lycynusie.
Lycynus. Nim zacznę, ostrzegam cię, żeś jeszcze o jednym pierścieniu zapomniał. Trzebaby ci takiego, któryby ci te wszystkie niby umiarkowane żądze z głowy wybił. Już się zbliżamy do bram miejskich : marzenia wasze mnie zabawiły, i żądam tylko dla siebie, abym się codzień tak naśmiał, jak dziś z was mi się śmiać przychodzi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.
  1. Mirrhyna miasteczko w Attyce.
  2. Pharos wyspa portu Alexandryi, złączona sypaną i podmurowaną groblą z tem miastem; na niej była sławna owa wieża, na której szczycie w latarniach był ogień dla oświecenia okrętów w żegludze. Gmach ten liczono między cuda świata.
  3. Sydon miasto sławne i port Fenicyi niedaleko Palestyny i gór Libanu.
  4. Trzy skały nadbrzeżne zakryte w morzu, brzeg ten czyniły wielce niebezpiecznym.