Ludwik Lambert/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ludwik Lambert |
Pochodzenie | Komedya ludzka |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1924 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Nie jedziesz pani! Kochasz mnie więc! mnie, biedną, pokątną istotę. Droga Paulino moja, nie znasz potęgi spojrzenia, w które wierzę, a którem oznajmiłaś mi żeś mnie wybrała, ty, młoda, piękna, mająca świat u swoich nóg. Iżbyś zrozumiała me szczęście, trzebaby ci opowiedzieć moje życie. Gdybyś mnie odepchnęła, wszystko byłoby dla mnie skończone. Zbyt wiele cierpiałem. Tak, miłość moja, ta dobroczynna i wspaniała miłość, była ostatnim wysiłkiem ku szczęściu, ku jakiemu rwała się moja dusza, dusza już złamana daremnemi trudami, strawiona lękiem i zwątpieniem o sobie, żarta rozpaczą, która nieraz pchała mnie do śmierci. Nie, nikt w świecie nie zna grozy, jaką napełnia mnie samego moja nieszczęsna wyobraźnia. Wznosi mnie często w niebiosy, i nagle daje mi runąć na ziemię z zawrotnej wysokości. Wewnętrzne rzuty siły, niezwykłe i tajemnicze dowody osobliwego jasnowidzenia, mówią mi chwilami, że mogę wiele. Ogarniam wówczas świat myślą, urabiam go, kształtuję, przenikam; rozumiem go lub zdaje mi się że go rozumiem; ale nagle budzę się sam, w głębokiej nocy, biedny i wątły; zapominam o blaskach oglądanych przez chwilę, brak mi pomocy, brak serca zwłaszcza w które mógłbym się schronić! To nieszczęście mego moralnego życia oddziaływa również na moje fizyczne istnienie. Moja duchowa natura wydaje mnie bez obrony upojeniom szczęścia, jak i straszliwym jasnowidzeniom refleksji, która niszczy je analizując. Obdarzony tą smutną zdolnością iż widzę równie jasno szanse powodzenia i niepowodzenia, bywam — zależnie od doraźnego stanu duszy — szczęśliwy lub nieszczęśliwy. I tak, kiedy spotkałem ciebie, miałem przeczucie natury anielskiej, oddychałem powietrzem zbawczem dla mej rozpalonej piersi, usłyszałem w sobie ten głos, który nie zwodzi nigdy i który zwiastował mi szczęśliwe życie; ale, widząc zarazem wszystkie zapory które nas dzielą, odgadłem pierwszy raz przesądy świata, zrozumiałem je w całym bezmiarze ich małości, i przeszkody przeraziły mnie bardziej jeszcze niż widok szczęścia mnie upoił. Natychmiast odczułem w sobie ową straszliwą reakcję, przez jaką dusza moja, gotowa do wylania, skurczyła się w sobie; uśmiech, który zrodziłaś na mych ustach, zmienił się nagle w grymas goryczy; siliłem się zostać zimnym, gdy krew moja wrzała miotana tysiącem sprzecznych uczuć. Wreszcie poznałem to piekące wrażenie, do jakiego dwadzieścia trzy lat pełne zdławionych westchnień i zawiedzionych porywów nie przyzwyczaiły mnie jeszcze. Otóż, Paulino, spojrzenie, którem zwiastowałaś mi szczęście, ogrzało nagle moje życie i zmieniło niedole w rozkosz. Żałuję obecnie, że nie wycierpiałem więcej. Miłość moja uczuła się nagle wielką. Dusza moja była rozległym krajem, któremu zbywało dobrodziejstw słońca, a twoje spojrzenie rzuciło w nią nagle światło. Droga opatrzności! ty będziesz wszystkiem dla mnie, biednego sieroty, który nie mam innych krewnych prócz wuja. Będziesz całą mą rodziną, jak jesteś już jedynem mem bogactwem i światem całym dla mnie. Czy nie rzuciłaś mi już wszystkich skarbów ludzkich tem czystem, szczodrem, nieśmiałem spojrzeniem? Tak, dałaś mi ufność, odwagę, wręcz niepojęte. Mogę się teraz ważyć na wszystko. Wróciłem do Blois zniechęcony. Pięć lat studjów w Paryżu ukazały mi świat niby więzienie. Poczynałem w sobie całe nauki i nie śmiałem o nich mówić. Sława zdawała mi się kuglarstwem, do którego dusza naprawdę wielka nie powinna się zniżać. Myśli moje mogły tedy przeniknąć jedynie przy poparciu człowieka dość odważnego, aby wstąpić na scenkę prasy i przemówić donośnym głosem do głupców, którymi gardzi. Tej odwagi brakło mi. Szedłem, zmiażdżony wyrokami tej ciżby, zwątpiwszy abym kiedykolwiek zyskał jej posłuch. Byłem i zbyt nisko i zbyt wysoko! Łykałem swoje myśli, jak inni łykają upokorzenia. Doszedłem do tego, iż wzgardziłem wiedzą, wyrzucając jej, iż nic nie może sprawić dla osobistego szczęścia. Ale od wczoraj wszystko zmieniło się we mnie. Dla ciebie pożądam palm chwały i wszystkich tryumfów talentu. Pragnę, składając głowę na twych kolanach, ściągnąć ku nim spojrzenia świata, tak jak chcę włożyć w mą miłość wszystkie moje myśli, wszystkie moce! Bezmiar sławy, to skarb, którego nie zdoła stworzyć żadna potęga, oprócz potęgi genjuszu. Otóż ja mogę, jeżeli zechcę, usłać ci łoże z wawrzynów. Ale, gdyby spokojne tryumfy wiedzy ci nie wystarczyły, ja noszę w sobie miecz słowa, potrafię pognać w szranki zaszczytów i ambicji, tak jak inni w nie pełzają! Przemów, Paulino, a będę wszystkiem czem chcesz abym był. Moja żelazna wola może wszystko. Ty mnie kochasz! Zbrojny tą myślą, czyż mężczyzna nie powinien wszystkiemu kazać się ugiąć przed sobą? Wszystko może ten, kto chce wszystkiego. Bądź ty nagrodą zwycięstwa, a jutro wstępuję w szranki. Aby uzyskać spojrzenie, podobne temu jakie mi rzuciłaś, przebyłbym najgłębszą przepaść. Dzięki tobie zrozumiałem bajeczne wyprawy wieków rycerstwa, najkapryśniejsze baśnie z Tysiąca i jednej nocy. Dziś wierzę w najfantastyczniejsze przesady miłości i w powodzenie wszystkiego co podejmują więźniowie aby odzyskać wolność. Obudziłaś tysiąc cnót uśpionych w mojem jestestwie: cierpliwość, poddanie, wszystkie siły serca, wszystkie moce duszy. Żyję przez ciebie, i — o myśli rozkoszna! — dla ciebie. Teraz wszystko ma sens dla mnie w tem życiu. Rozumiem wszystko, nawet próżności bogactwa. Chwytam się na tem, iż sypię wszystkie perły Indyj pod twoje stopy; rad widzę cię spoczywającą albo wśród najpiękniejszych kwiatów, albo na najbardziej puszystych tkaninach; wszystkie przepychy ziemi ledwie mi się zdają godne ciebie, dla której chciałbym rozrządzać wszystkiemi akordami i światłami, jakie wydają harfy serafinów i gwiazdy niebios. O biedny ja poeta! słowa moje ofiarują ci skarby, których nie posiadam, gdy mogę ci dać jedynie moje serce, w którem panować będziesz zawsze. Tam są wszystkie moje bogactwa. Ale czyż nie istnieją skarby w wiekuistej wdzięczności, w uśmiechu, którego wyraz będzie się nieustannie mienił od trwałego szczęścia, w ustannej baczności, z jaką miłość moja będzie się siliła zgadnąć życzenia twej kochającej duszy? Niebiańskie spojrzenie czyż nam nie powiedziało, że zawsze będziemy mogli się zrozumieć? Mam tedy modlitwę, którą mogę co wieczór zasyłać do Boga, modlitwę pełną ciebie: „Spraw, aby moja Paulina była szczęśliwa!“ Ale czyż ty nie wypełnisz moich dni, jak już wypełniasz serce? Bądź zdrowa, mogę cię powierzyć jedynie Bogu!“