Mąż, wyżej uszu w Żonie zakochany, Choć cel swych pragnień posiadał, Narzekał przecie i biadał: «Żeby choć raz, dla odmiany, Uśmiech lub wyraz pieszczony Dał mi poznać, co się dzieje W sercu mej Żony! Żebym miał chociaż nadzieję,
Choć iskierkę nadziei, chociaż cień dowodu Że dzieli moje zapały:
Nic i nic! istny kamień, albo bryła lodu!»
Nie dziwię się tym skargom. Na nic się nie zdały
Prawa hymenu, jeśli blaskiem swych płomieni Miłość ich nie rozpromieni. Kiedy raz, w nocy, Mąż rozwodził żale, Że go Małżonka nie kocha nic wcale,
Złodziej przerwał dysputę. Żona, wystraszona, Pada Mężowi w ramiona: «Ach, mój najmilszy! ratuj, ja się boję!...
— Dobrodzieju, Mąż rzecze, niech się waść nie płoszy:
Po raz pierwszy prawdziwej doznaję rozkoszy
Dzięki tobie; w nagrodę, bierz co chcesz, jak swoje.» Tego złodziejom nie mówić dwa razy: Z ochotą spełnił rozkazy Uszczęśliwionego Męża; A ja zaś wnoszę z niniejszej powieści, Że obojętność, nawet wstręt niewieści Trwoga zwycięża.