Młyn Archipa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Młyn Archipa |
Pochodzenie | Z głuszy |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1914 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— A... a... a! — dzieciom oczy w słup stają, serca biją, jak dzwony farne.
— Aha! Osika stoi i stoi. Żeby to drzewo było, toby dawno przepadło. A ono, do końca świata ten młyn mleć będzie!
A bacz... pod osiką... bywa, że zając biega. To Archip ony do wiatru swój młyn nakręca, śmigi wypierza, nastawia dyszel. Ot, co jest!
— Czemu tak? Czemu tak? — pytają dzieci. — Czemu to osika nie osika, zając nie zając?
— Ot, czemu! Był Archip mielnikiem u świętego Mikoły, dożył starości i szczęścia synów, a niebogaty był.
Tak to żywot na wiatraku zbył, co mełł, a mełł, bo wiatry świętemu służyły. Przynosiły mu anioły zboże, a on za obowiązek miał zmleć je i rozdać, ktoby od świętego Mikoły znak miał.
Przychodziły ze znakiem baby stare, i sieroty głodne, i dziady słabe, a zimą do tego młyna, jak do śpichlerza, biegł zwierz z kniei i pola, a ptaszki, to jak ćma spadały i gospodarzyły jak u siebie.
Długo mełł Archip sprawiedliwie, choć go czasem zawiść kąsała, i ziarna nie wziął, i synom nie dał... służbę cenił! Aż tu raz kamrat młynarz do niego przyszedł i powiada tak i tak.
Skręciła mu burza wał; zawód okrutny, bo kolęda za drzwiami; troskę ma.
Tak prosi: »Kumie, użyczcie mi swego młyna. Zmielę co trzeba i miarkę wam oddam!«
A Archip nawet nie wiedział dotąd, co zacz miarka młynarska.
Pomyślawszy, złakomił się i zgodził.
Mełł młynarz, mełł! Przybyły anioły dostawcy: »nie brak ci?« — pytają. — Nie brak! — odpowiada Archip.
A co ma braknąć, kiedy on sieroty i dziady zbywa: »nie kazał wam święty dawać«, a zwierzu i ptakowi piasek i trzaski ciska. A we młynie aż dudni kradzione mlewo, a Archip, co na swojej miarce w progu siedzi, coraz wyżej się podnosi!
A potem sobie tak pomyśliwa:
— Teraz to, czego ptaszki nie rozdziobały, biedni nie wzięli, sobie przemielę. Przehandlują to syny na woły, na odzież, na ziemię!... A kto mi dowiedzie? a w końcu, com za młynarz, żebym wiek cały mełł, miarki nie biorąc? To mi się należy.
Więc skoro ów kamrat swoje ukończył, Archip już oną dumkę wziął w duszę. Owóż w ową noc, co roki dwa łączy, kosz ziarnem nasypał i młyn puścił.
A do onego czasu ów dzień i noc ludzie świętowali, więc na całym świecie tylko młyn Archipowy pracę dostał, i skrzypiał na swą krzywdę.
Pusto było i czarno! Wiatr ino śmigi podbijał, to łapał, wokoło młyna harce wyprawiając.
Szła mąka do skrzyni, biegła w worki. Archip ją coraz w dłoń brał i ważył, i kosztował, i wąchał. Taka go chciwość oplątała, jak czyrówka len plącze!
Na kominku trochę tlało, zydelek podle stał, drzwi były zamknięte. Aliści patrzy Archip — na zydelku ktoś siedzi!
Zląkł się trochę, bo nikogo się nie spodziewał, ale podchodzi.
Staruszek to był z torbami żebraczemi.
— Czego chcesz? — burczy nań Archip.
— Obdarzenia proszę! Biednych to młyn.
— Może był, ale już nie będzie. Kupił ja go, drogo zapłacił. Dla siebie mielę!
— A cóż to jest, że i w tę noc świętą mielesz?
— A któż mi zabroni! Moja wola!
— Twoja wola. Ale kiedy się tobie powiodło, mnie poratuj. Bacz, głodnym, nagi, zziębnięty. Daj po garstce z każdego worka, z twojej miarki, Bożą miarkę żebrakowi.
— Idź do djabła, stary! Mało mnie to potrzeba chleba i synom moim?
— A królestwa niebieskiego ci nie trzeba?
— Ty, stary, pytasz się, jakbyś do Pana Boga dziś w gościnę miał iść. Nu, jak zajdziesz, to powiedz, że Archip Mielnik chce codzień wiatru na swój młyn. I tyle!
— I tyle! — powtarza staruszek, głową trzęsąc.
Wstaje potem i do kosza podchodzi.
Ręce nad skrzynią wyciągnął i rzecze:
— A cóż ty mielesz, młynarzu?
Podchodzi Archip, zagląda i osłupiał.
Pełne skrzynie, ale w skrzyni piasek; pełne worki, ale w workach piasek; pełen kosz, ale i w koszu piasek!
Patrzy, aż tu w całym młynie jasno się robi, a to ów staruszek światło daje, jak sto jarzących się świec.
Chce się żegnać Archip, ale ręka jego tak tylko chodzi wkoło, jak te śmigi; chce uciekać, ale nogi go tylko w okrąg noszą, jak jego młyn się kręci.
A ów staruszek powiada:
— Mielże, Archipie, młynarzu, aż wszystek piasek całej ziemi na pytel zejdzie. — Mielże, aż wiatru na świecie zabraknie. — Mielże, aż póki ostatni złodziej na świecie nie zginie. Będzie to noc święta, coś ją zohydził, złodziejską patronką od tego czasu, szczodrą nocą się nazwie i będą w nią łotry szczęścia próbować, jak ty próbował! Wziął ty nagrodę swoją, jakiej chciał. Mielże, miel, miel!...
A gdy to mówił, zajęczało drzewo nawet, zaklęło człowieka, co je shańbił, a staruszek sakwy swe z zydelka wziął i wyszedł, po powietrzu stąpając, jak po lodzie.
Ogień też zgasł i czarność objęła młyn, i cisza ponura, ino ów piasek na kamieniu zgrzytał, i wicher po śmigach bił, jakby cepami.
Przychodzą ludzie nazajutrz, patrzą — niema młyna; przychodzą syny Archipa — niema ojca!
Puhacz na osice siedzi, i ślepe, straszne oczy w nich wlepia, a wicher wkoło drzewa śnieg w lejki skręca.
Uciekli ludzie ze strachem, rozbiegli się po świecie synowie, pomarli i prawnuki ich, a owa osika, jak stała, tak stoi.
Ani jednego listka jej nie ubyło, na zimę też ich nie zrzuca, ale poschnięte na sobie trzyma. Przez to i znać, że nieczyste to drzewo.
A wkoło ta góra piasku wciąż rośnie. Co miałby ją wicher rozwiać, to zda się jeszcze nanosi.
Ludzie wkoło już i siać przestali! A jakże piasek ma nie przybierać, jakże to drzewo ma nie stać, jakże Archip mlewo swe skończyć?
Braknież tu na świecie wichrów przeklętych, braknież złodziei, braknie piachu bezpłodnego?
Przestoi Archipów młyn, co dobre, nie przestoi złego, aż razem ze światem.
Ot, czemu, dziatki, osika, nie osika, zając nie zając!