Małe niedole pożycia małżeńskiego/37

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.
Komentarz,
który objaśnia słowo „felicità“ finałów operowych

Któż nie słyszał w życiu jakiej Opery włoskiej... Musieliście zatem zauważyć muzyczne nadużywanie słowa felicità, tak obficie rzucanego przez poetę i przez chóry, wówczas gdy publiczność opuszcza czemprędzej loże i krzesła.
Straszliwy obraz życia. Opuszcza się je w chwili, gdy dochodzi się do felicità.
Czy dumaliście kiedy nad głęboką prawdą, jaka unosi się nad tem finale, w chwili gdy muzyk rzuca w powietrze ostatnią nutę, autor ostatni wiersz, gdy orkiestra daje ostatnie pociągnięcia smyczka, ostatni dech, gdy śpiewacy mówią do siebie: „chodźmy na kolację!“ gdy chórzyści wykrzykują: „co za szczęście, deszcz przestał padać!...“ Tak i w życiu! we wszystkich sytuacjach, dochodzi się do momentu gdy żart się kończy, sztukę się odegrało, gdzie wszystko jakoś się układa i każdy zaczyna śpiewać felicità na swoją rękę. Przebywszy wszystkie duety, sola, stretty, cody, ensemble, duettini, nokturny, wszystkie fazy naznaczone w tych scenkach zaczerpniętych z oceanu małżeńskiego i będące tematem warjacyj równie zrozumiałych dla człowieka rozumnego jak dla głupca (gdzie chodzi o cierpienie, wszyscy jesteśmy równi!), większość paryskich małżeństw dochodzi, w danym momencie, do następującego finału:
ŻONA do kobiety, która jest w fazie „babiego lata“. — Moja droga, jestem najszczęśliwsza pod słońcem. Adolf jest wzorem mężów, dobry, nie dokuczliwy, uprzejmy. Prawda, Ferdynandzie?
(Karolina zwraca się do kuzyna męża, młodego człowieka w ładnym krawacie, z lśniącemi włosami, w lakierowanych bucikach, fraku ostatniej mody, szapoklaku, rękawiczkach, gustownej kamizelce, pysznym wąsiku, faworytach, bródce à la Mazarin, przepełnionego niemem i głębokiem uwielbieniem dla Karoliny).
FERDYNAND. — Adolf jest szczęśliwy że ma żonę taką jak pani. Czegóż mu brakuje? Niczego.
ŻONA. — W początkach sprzeczaliśmy się bezustanku, ale teraz zgadzamy się doskonale. Adolf robi co mu się podoba, nie krępuje się; nie pytam ani dokąd idzie, ani skąd wraca. Wyrozumiałość, moja droga, to tajemnica szczęścia. Wy jeszcze jesteście w fazie sprzeczek, zazdrości, szpileczek, kłótni. Na co to wszystko? Życie, dla nas kobiet, jest tak krótkie! Cóż my mamy? Dziesięć pięknych lat! Poco je wypełniać nudą i przykrościami? I ja byłam taka jak ty; ale, pewnego dnia, poznałam panią Foullepointe, przemiłą kobietę, która rozjaśniła mi w głowie i nauczyła co trzeba robić aby uczynić mężczyznę szczęśliwym... Od tego czasu, Adolf zmienił się do niepoznania: zrobił się wprost rozkoszny. Jeśli np. mam iść do teatru, a o siódmej jeszcze jesteśmy sami, pierwszy mówi z niepokojem, przestrachem nawet: „Ferdynand ma przecie przyjść po ciebie?“ — Prawda, Ferdynandzie?
FERDYNAND. — Tak, żyjemy z sobą jak najlepsi kuzyni.
STRAPIONA MŁODA KOBIETA. — Czyżbym i ja miała dojść do tego?
FERDYNAND. — Jest pani tak ładna, że przyjdzie to pani bez trudu.
ŻONA, zirytowana. — Do widzenia zatem, moja mała. (Strapiona młoda kobieta wychodzi). Zapłacisz mi za to, Ferdynandzie.
MĄŻ, na bulwarze. — Mój drogi (przytrzymuje pana de Fischtaminel za guzik), ty sobie jeszcze wyobrażasz, że małżeństwo opiera się na miłości. Kobieta może ostatecznie kochać jednego mężczyznę, ale my!... Mój Boże, społeczeństwo nie pokona natury. Ot, widzisz, najlepsze w małżeństwie jest, aby jedna strona miała dla drugiej absolutną wyrozumiałość, pod warunkiem oczywiście zachowania pozorów. Ja jestem mężem najszczęśliwszym w świecie. Karolina jest mi oddaną przyjaciółką, poświęciłaby dla mnie wszystko, nawet mego kuzyna Ferdynanda, gdyby było trzeba... tak, śmiej się, a ja ci mówię że ona wszystko zrobi dla mnie. Ty jeszcze się szamotasz w komicznych pojęciach o godności, honorze, cnocie, porządku społecznym. Życia nie powtarza się dwa razy, trzeba z niego wycisnąć co się da. Oto mija dwa lata, jak między mną a Karoliną nie padło ani jedno cierpkie słowo. Mam w niej towarzyszkę, której się mogę ze wszystkiego zwierzyć i która umiałaby mnie pocieszyć w krytycznej sytuacji. Niema między nami żadnego oszukaństwa i wiemy co o sobie sądzić wzajem. Nasze zbliżenia to są chwile zemsty, rozumiesz? Zmieniliśmy w ten sposób obowiązek na przyjemność. Ona powiada nieraz: „Jestem wściekła dzisiaj, zostaw mnie, idź sobie“. Burza spada na kuzyna. Karolina nie robi już min ofiary, wyraża się o mnie jak najlepiej. Cieszy się mojemi przyjemnościami. A że to jest bardzo uczciwa kobieta, okazuje największą delikatność we wszystkich sprawach majątkowych. Dom prowadzony jest wzorowo. Żona pozwala mi rozporządzać moją rezerwą bez cienia kontroli. Oto masz życie. My napuszczamy koła oliwą, ty, mój drogi, wkładasz pod nie kamienie. Trzeba się zdecydować: albo, albo; albo nóż weneckiego murzyna, albo dłuto poczciwego Józefa. Kostjum Otella, mój drogi, jest bardzo niewygodny, wygląda dziś zbyt karnawałowo; ja, jako dobry katolik, wolę być skromnym cieślą.
CHÓR, w salonie, na balu. — Pani Karolina jest czarująca.
DAMA W TURBANIE. — Tak, pełna godności, poczucia form.
ŻONA, KTÓRA MA SIEDMIORO DZIECI. — Ach, tak, ta umiała sobie dać rady z mężem.
PRZYJACIEL FERDYNANDA. — Ależ ona bardzo kocha męża. Adolf to zresztą człowiek bardzo miły, znający świat.
PRZYJACIÓŁKA PANI DE FISCHTAMINEL. — Ubóstwia żonę. U nich w domu, cóż za swoboda, bawią się wszyscy doskonale.
PAN FOULLEPOINTE. — Tak, to dom bardzo miły.
KOBIETA, O KTÓREJ MÓWIĄ DUŻO ZŁEGO. — Karolina jest dobra, przychylna, o nikim źle nie mówi.
DAMA TAŃCZĄCA, która wraca na swoje miejsce. — Czy pamiętacie, jaka ona była nudna, kiedy bywała jeszcze u państwa Deschars?
PANI DE FISCHTAMINEL. — Ach, u tych! Ona i jej mąż, istne dwie pokrzywy... ciągłe kłótnie (pani de Fischtaminel odchodzi).
ARTYSTA. — Ale bo też pan Deschars puszcza się na dobre, bywa za kulisami; zdaje się, że żona sprzedawała mu wkońcu zbyt drogo swą cnotę.
DAMA Z MIASTA, przestraszona ze względu na córkę obrotem rozmowy. — Pani de Fischtaminel wygląda dziś zachwycająco.
DAMA CZTERDZIESTOLETNIA z rodzaju nieużytków. — Pan Adolf wydaje się równie szczęśliwy jak jego żona.
MŁODA OSOBA. — Jaki on przystojny, ten pan Ferdynand. (Matka trąca ją nieznacznie nogą). Czego chcesz, mamo?
MATKA spogląda na córkę znacząco. — Tak mówi się, moja droga, tylko o narzeczonym; pan Ferdynand nie jest do wzięcia.
DAMA wydelkotowana do drugiej nie mniej wydelkotowanej. — Wiesz, moja droga, jaki z tego morał? Oto, że szczęśliwe są jedynie małżeństwa we czworo.
PRZYJACIEL, do którego autor lekkomyślnie zwrócił się o zdanie. — To wierutny fałsz.
AUTOR. — A, tak pan sądzi?
PRZYJACIEL, który świeżo się ożenił. — Zużywasz morze atramentu, aby zohydzić podstawy życia społecznego i to pod pretekstem oświecenia nas!... Ech, mój drogi, bywają małżeństwa sto razy, tysiąc razy szczęśliwsze, niż te zachwalane przez ciebie małżeństwa we czworo.
AUTOR. — Więc co? Trzeba zatem oszukiwać ludzi mających się dopiero żenić? mamy wykreślić to zdanie?
PRZYJACIEL. — Nie, może zostać jako koncept.
AUTOR. — Także sposób, aby nie mijać się z prawdą.
PRZYJACIEL, który nie chce dać za wygraną. — Tak, prawdą, która przemija.
AUTOR, chcąc mieć ostatnie słowo. — Cóż nie przemija? Gdy twoja żona będzie miała o dwanaście lat więcej, dokończymy rozmowy. Może wówczas będziecie szczęśliwi już tylko we troje.
PRZYJACIEL. — Mścisz się krwawo za to, że nie możesz napisać historji małżeństw szczęśliwych.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.