<<< Dane tekstu >>>
Autor Bhawabhuti
Tytuł Malati i Madhawa
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Tretiak
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

G) Malati i Madhawa.
dramat w 10-ciu aktach Bhawabhuti’ego.
Malati i Madhawa jeszcze w dzieciństwie zostali zaręczeni przez swych ojców, ale wychowali się zdala od siebie. Obecnie, gdy już dorośli, ojciec Madhawy przysłał syna do Padmawati, niby dla nauki, w gruncie jednak rzeczy dlatego, żeby delikatnie przypomnieć przyjacielowi czas dotrzymania obietnicy. Ale Bhuriwasu, ojciec Malati, zamierza córkę swoją oddać za żonę Nandanie, faworytowi królewskiemu, gdyż swata go sam monarcha, a Bhuriwasu nie chce odmową narazić się królowi, którego jest ministrem. Tymczasem Malati, widując zdaleka Madhawę, pokochała go tak, że »jej piękne członki więdnieją z miłości«, a Madhawa, ujrzawszy dziewicę podczas uroczystości boga Kamy, rozgorzał ku niej także namiętną miłością. Jego przyjaciel Makaranda, ujrzawszy go w parku, wracającego z uroczystości, dziwi się zmianie, jaką w nim spostrzega. „Wzrok nieruchomo utkwiony w przestrzeń, krok niepewny, postawa przygnębiona i oddech ciężki.... Co to ma znaczyć?“...

Madhawa  (wchodząc, do siebie).
Mój duch tak długo poił się widokiem
Tej, której lice piękne jest jak księżyc,
Że się z trudnością teraz z nią rozstaje;
Zwyciężył wstyd, odrzucił precz przystojność
I zburzył spokój, a w sądzeniu rzeczy
Jest ociężały. A dlaczego? Nie wiem.
Rzecz dziwna. Przy niej serce me przestało
Bić ze zdumienia, wszelkich się wyrzekło
Pragnień, z radości jakby obumarło,
Jakby rozkoszny napój je odurzył.
A teraz jakby na żarzących węglach
Legło i cierpi ból.
Makaranda.  Hola! Madhawa!
Madhawa.  Co? Makaranda! Tyżeś przyjacielu!
Makaranda.  Słońce tu skwarem razi znojne czoła,
Wejdźmy na chwilę w cienie tego parku.
Madhawa.  Owszem, gdy sobie tego życzysz, druhu....
Makaranda.  Tu w cieniu drzewa, którego zapachy
Daleko wiatr roznosi na swych skrzydłach,
Spocznijmy chwilę (kładą się). Był to niebezpieczny
Dla ciebie, Madhawo, ten dzień dzisiejszy,
Bo nie bezkarnie tyś się przypatrywał
Tylu dziewicom pięknym, co tam wyszły
Doroczną przynieść ofiarę miłości.
I zdaje mi się, zbyt szybko warknęła
Strzała i w serce twoje ugodziła.
O! nie patrz tak posępnie! Cóż w tem złego,
Jeśli jej ostrze w sercu twem zostało.
Któż się miłości bóstwu oprzeć zdoła?
Moc czarodziejską jej wszyscy uznają,
Bogowie nawet wobec niej bezsilni.

Madhawa.  Tak jest, przyznaję, i opowiem wszystko:
Awalokita[1] wiodła mię do gaju,
Gdzie Kamadewy świątynia się wznosi.
Strudzony ległem u srebrnego źródła,
Pod drzewem, co w niem poiło korzenie.
Wysoko jego wznosi się korona,
Gwarzą tam pszczoły z kwiatem, by zeń słodkie
Wywabić wonie ku sobie. Ich brzękiem
Ukołysany, ległem w chłodnym cieniu
I kwiat zbierałem, co padł na murawę,
I wiłem z niego wieniec różnowzory.
Wtem patrzę — cudna stanęła dziewica.
Wspaniała wzrostem, a jednak powiewna,
Podobna była do chorągwi, którą
Miłość nad światem, u jej stóp klęczącym,
Zwycięsko wznosi. Jej orszak wskazywał
Ród znakomity. Strój miała ozdobny.
Był to piękności ołtarz: jego twórcą
Był wszechpotężny sam, był bóg miłości.
Od towarzyszek wezwana ku drzewu
Memu, z którego wonny kwiat się zwieszał,
Zbliża się ku mnie — ach, odrazum poznał
Na twarzy ślady tajemnego ognia,
Który w jej piersi, cudownem naczyniu,
Gorzał dla kogoś, dla najszczęśliwszego.
Smukła, jak krzew lotusu, czoło miała
Bielsze, niż kość słoniowa, bielsze nawet,
Niżeli srebrne promienie księżyca.
Dziecinność była i otwartość razem
W każdym jej kroku, w każdem jej spojrzeniu.
Zaledwiem ujrzał ją — już zachwyt płonął
W mem sercu; całą mą istność uczułem
Tak pociągniętą ku niej, jak pociąga
Magnes żelazo, i raz pociągnięte
Serce już przy niej na wieki zostało.
Niech co chce będzie, niech mię rozpacz czeka!
Cóż czynić z losem, który złe i dobre
Wymierza ludziom naoślep, bez wagi!...

Sprawę kochanków bierze w opiekę świątobliwa pokutnica buddyjska Kamandaki, niegdyś mamka Malati. Ułatwia ona im widywanie się i broni praw serca swojej pupilki. Bhuriwasu wszakże jest niezmiękczony i nie chce nic wiedzieć o Madhawie, nawet gdy ten wydziera jego córkę z rąk kapłanki Kapalakundali, która porwała ją i chciała zamordować jako ofiarę dla bogini Czamundy. Zbliża się chwila, w której Malati ma być poślubiona Nandanie. Wówczas Kamandaki podaje hazardowny środek zapobieżenia małżeństwu. Za jej radą Makaranda, przebrany w suknie panny młodej, zastępuje Malati przy uroczystości zaślubin i niepoznany, dostaje się do domu Nandany, gdzie może się zbliżyć do siostry oszukanego faworyta, którą kocha i namawia ją do ucieczki. Tymczasem Malati i Madhawa zostają połączeni ślubem w świątyni buddyjskiej przez opiekuńczą Kamandaki. Bhuriwasu dowiaduje się o ucieczce siostry z Makarandą i każe ścigać zbiegów. Madhawa pośpiesza na pomoc Makarandzie; obaj przyjaciele walczą tak dzielnie, że odpierają pościg i tem pozyskują łaskę króla. Ale pod nieobecność Madhawy, Kapalakundala porywa znowu Malati i ukrywa ją, niewiadomo gdzie, zanim zamorduje na ofiarę Czamundzie. Zrozpaczony, napół nieprzytomny Madhawa, szukając ukochanej wśród gór, mdleje kilkakrotnie; Makaranda nie opuszcza go ani na chwilę i rozpacza nad jego stanem. Jednakże i tym razem Malati nie ginie; czarodziejka Saudamini, uczennica Kamandaki, wydziera ją z rąk okrutnej Kapalakundali i zwraca Madhawie. Król wzruszony losami wiernych kochanków, uznaje ich małżeństwo; Nandana zgadza się na związek swej siostry z Makarandą.

(Przekład J. Tretiaka, nieco uzupełniony).




  1. Jedna z kobiet dramatu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Bhawabhuti i tłumacza: Józef Tretiak.