Margrabia d'Espinchal/Część druga/28
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani de St.-Herment zajmowała ten sam dom który opisaliśmy na początku naszej powieści. Wewnątrz, taż sama wystawność.
Jakim cudem utrzymywała się przez lat trzy?
Nie wiedziano o żadnėj intrydze miłosnėj baronowéj, zatém nie będąc modelem cnoty, uważano ją w Klermont za bardzo przyzwoitą damę.
Nie było uroczystości, większego zebrania lub balu aby jéj z przyjemnością nie oglądano. I na tych wszystkich zabawach jeżeli nie królowała pięknością i przepychem, to mogła śmiało rywalizować z najpierwszemi damami sabaudzkiemi.
Oprócz kilku starych magnatów którzy szczycili się przyjaźnią baronowėj, i którzy jedynie mogli byli wyjaśnić tajemnicę jéj dostatków, nie przyjmowała nikogo. Pan de Kamillak, człowiek o 12-stu apostołach, był jednym z najczęstszych gości Herminii, ale mówiono ogólnie, że przyjmowała go z pewną przymusową grzecznością.
Bądź co bądź, Inezilla pędem pobiegła od margrabiego do pani de St.-Herment.
— No i coż? — zapytała swéj subretki.
— Rozkochany do szaleństwa.
I opowiedziała całą scenę z margrabim, zapominając naturalnie sceny z pistolami.
Herminia oparta na poduszkach, rozmyślała.
Jest to straszny człowiek ten margrabia, jak skoro sobie coś postanowi, nie cofnie się przed niczém.
— Oh! pani, czyż mnie tu nie będzie!
— Prawda! pamiętaj być w sąsiednim pokoju i jak tylko usłyszysz, że zastukam w ścianę...
— Wchodzę, rozumie się.
— Doskonale. A teraz ubieraj mnie.
Inezilla pomogła swój pani w przywdziania pięknej toalety, poczém udała się do Oradoux, ulubionego miejsca przechadzki Klermontczyków, nawet w zimowéj porze.
Pogoda sprowadziła tego dnia znaczną liczbę spacerujących. Mimo to Herminia nie mogła dostrzedz nigdzie swego brata. Dla tego téż i Inezilla nie była w stanie ujrzéć Bigonia.
Ta nieobecność wprawiła w zły humor panią de St.-Herment i jéj pokojówkę. Wiedziały, że każdodziennie Telemak, ze swym lokajem przychodzili do tėj miejscowości, którą książę de Bouillon kupił od margrabiego d’Effiat. To téż krótko zabawiły. Wchodziły już do domu, gdy nagle ukazał się im Telemak.
— Mam z tobą do pomówienia Herminio, — rzekł do swéj siostry.
— Proszę cię do mieszkania, — odpowiedziała mu.
Telemak wszedł pierwszy i w tym samym pokoju gdzie słyszeliśmy już rozmowę brata z siostrą, usiadł na fotelu obok Herminii, dając znak pokojówce do wyjścia.
Pan de St.-Beat bardzo rzadko odwiedzał swą siostrę. To też każda jego wizyta przerażała baronowę.
— Cóż powiesz mi kochany Telemaku? zapytała.
— Nic, chciałem się tylko dowiedziéć co słychać u ciebie.
— Jak widzisz jedno w koło. Ograniczam się mojemi szczupłemi dochodami, aby wyżyć... — aby daléj...
— Winszuję ci. — A więc zamiar mój staje się bezużyteczny.
— Czy miałeś jaki zamiar?
— Tak, chciałem ci pomódz, gdybyś tego potrzebowała.
Herminia uśmiechnęła się.
— Ależ mój drogi przyjacielu — rzekła mu — w czémże chciałeś mi pomódz? powiadają, że St.Beaci to istni łazarze.
Telemak zachował zimną krew i powagę.
— Rzadko zdarza mi się żartować, a jeżeli rzeczywiście chętka mi przychodzi ku temu, to obieram mniej poważny przedmiot. Zaoszczędziłem z pensyi jaką pobieram u księcia de Bouillon od lat dwóch, 500 pistolów i takowe miałem zamiar ofiarować ci.
— Jestem bardzo wzruszoną twoim postępkiem, kochany bracie, odrzekła Herminia — ale nie mogę przyjąć od ciebie pieniędzy. Żyję; obywam się bez czyjéj bądź pomocy, tém bardziej twojéj, bo pamiętam dobrze, że przed trzema laty odmówiłeś mi w podobny sposób.
— A zatém nie mówmy już o tém. Tylko od dziś dołożę wszelkich usiłowań, aby się dowiedzieć zkąd czerpiesz owe fundusze, które wzbraniają ci przyjęcia mojéj pomocy.
Skłonił się i wyszedł. Jak tylko szelest jego kroków ucichł na schodach, Herminia podskoczyła do okna.
Widziała jak Telemak zamyślony udał się prosto w kierunku swego mieszkania.
— Inezilla! — zawołała baronowa.
— Pokojówka nadbiegła.
— Co pani rozkaże?
— Trzeba koniecznie dowiedziéć, się kto odwiedził dziś mojego brata.
— Dla czego?
— Dla tego, że chce mnie szpiegować i że do tego musi być podmówionym przez kogoś.
— Więc cóż mam zrobić?
— Rób co chcesz, wypytuj się... uwiedź twego męża... bylebyś koniecznie dowiedziała się prawdy.
Inezilla pokręciła głową.
— Bodaj czy to nie z Massyak ta niespodzianka.
— Od margrabiego?
— Nie koniecznie, ale może od margrabini.
— Od téj skromnisi, od téj pieszczotki?
— Prosta rzecz, rozkochana w swym mężu, musi być zazdrosną.
— Zawsze przeszkody! — mruknęła — Czyż wy mnie wiecznie prześladować będziecie? I po chwili namysłu, zapytała: — Czy ta margrabina d’Espinchal ma przy sobie jakiego powiernika?
— Swego pazia!
— Jakiego pazia?
— Pięknego ośmnastoletniego chłopca... swego kuzyna...
— Ach! kuzyna ośmnastoletniego...
I baronowa uśmiechnęła się złowrogo. Poczém zwracając się do pokojówki.
— W każdym razie, dowiedz się... może być że się mylimy...
Inezilla wybiegła. Wszelako zauważyła ten uśmiech pani de St.-Herment.
— Oj! moja pani baronowo! chociaż nie zwierzasz mi się ze wszystkiém, odgaduję jednakże twoje zamiary...
Okryła się hiszpańską mantylką, raczéj dla swobodnego rozmyślenia aniżeli dla spełnienia zlecenia swéj pani, zaczęła błądzić po ulicach Klermontu.
Ale, że już wieczór zbliżał się, a zimno dokuczliwie dawało się czuć, weszła więc do kościoła gdzie widziała wchodzących kilkanaście osób.
Dziwna scena przedstawiła się jėj oczom.
Ze dwunastu zbirów, uzbrojonych od stóp do głowy otaczało trumnę, przy którėj ksiądz odprawiał nabożeństwo. Wpośród zgromadzonych ludzi zauważyła starca wysokiéj postawy z dzikiém wejrzeniem i z białą brodą, zakrywającą mu piersi.
Poznała w tym starcu margrabiego de Kamillak, człowieka o dwunastu apostołach. Z cicha zbliżyła się do filaru przy którym dwóch ludzi rozmawiało stłumionym głosem.
— Nie wiadomo na pewno, jak to się stało — mówił jeden z nich. — Trudno było nawet rozpoznać zamordowanego Bez-Wiare. Uderzenie w głowę maczugą było tak silne, że twarz jego przedstawiała tylko massę krwi i potłuczonych kości.
— Straszna rzecz — odparł słuchający.
— To téż pan de Kamillak jest rozwścieczony. Przypisuje on to morderstwo wieśniakom i poprzysiągł pomścić Bez-Wiarę w okrutny sposób, tém bardziéj, że był on jego ulubionym apostołem.
Inezilla nie zbyt wyraźnie słyszała; chciała przybliżyć się, ale w téj chwili, opowiadający zadrżał i ciągnąc swego towarzysza, usunął się z nim w najciemniejszy kąt kościoła.
— Wychodź pan czémprędzéj — panie Raulu! — zawołał. — Moja żona podsłuchiwała nas. Nie sądzę aby pana poznała, ale lepiéj będzie, jeżeli unikniesz jéj spotkania.
— Czyż ona zna mnie?
— Ona zna cały świat.
Inezilla poznała Bigonia, ale nie mogła dostrzedz młodego pazia z powodu ciemności panującéj w kościele.
Widząc jednakże jak Bigoń wyprawiał swego towarzysza z kościoła, wymknęła się przez zakrystyę w zamiarze obejścia mu drogi. Pomysł był nie zły i musiał się udać, zwłaszcza, że o téj porze prawie nikogo nie było na ulicy.
W kilka téż sekund przesunął się Raul koło Inezilli, ale nie dość szybko, aby szczwana pokojówka nie zmierzyła go od stóp do głowy. A że była mistrzynią w swoich obserwacyach, zauważyła jednym rzutem oka, że młodzieniec ten był bardzo przystojny, bardzo zręczny, i wydawał się, że jest bardzo silnym.
— Hum! — pomyślala sobie — ten młody paź powinien by dać nieco do myślenia panu d’Espinchal... Ale ci mężowie!... wszyscy jednakowi!..
I czémprędzéj zwróciła się do domu.