Margrabia d'Espinchal/Część druga/29
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W owéj epoce, tak jak i dziś jeszcze, ulice Klermontu ciasne i kręte, na ich rogach wystające kąty domów, stare walące się budynki i ciemne zaułki, znacznie utrudniały kommunikacyą. Wśród ciemnéj nocy, tylko doskonale obeznany z miejscowością mógł się zapuszczać w te kąty podobne do umyślnie najeżonych zasadzek.
Pan d’Espinchal widocznie znał je dokładnie, bo około północy i po przeczytaniu bileciku napisanego i przysłanego przez Inezillę: „Baczność, śledzą pana“ zarzucił płaszcz na ramiona, przypiął pałasz i wyszedł ze swego domku w znaną nam uliczkę.
Od razu przekonał się, że w istocie ktoś pilnuje go. Wskazywał to wyraźnie ślad na śniegu. Oburzył się okrutnie i wyrzekł:
— Oho! biada temu który ośmiela się stawiać zaporę moim zamysłom!
<poem> z uwagą rozejrzał się w około. Plac przed kościołem był zupełnie pusty. Liście na drzewach drżały od wiatru zimowego, a śnieg pruszył podczas téj ciemnéj nocy.
Margrabia znał doskonale miasto. Śmiało więc przeszedł krętą uliczkę. Ale zaledwie że z niéj wyszedł, gdy cień muru sterczącego naprzeciw jego domku, przybrał na raz ludzką formę i oderwał się od massy.
Był to Telemak. Wkrótce potém na placu Jundy wysunęły się z po za drzew dwa inne cienie i złączyły się z Telemakiem.
— Wyszedł — rzekł z cicha pan de St.-Beat.
— Chodź pan ze mną panie Raulu — szepnął Bigoń. — Jestem pewny, że za chwilę wróci on tutaj.
I wskazał drugą równoległą uliczkę. Zaledwie, że uszli kilkanaście kroków gdy nagle pan d’Espinchal stanął przed nimi. Telemak i Bigoń pomknęli naprzód. Raul zatrzymał się.
Margrabia śmiało zbliżył się do Raula, wpatrując się w niego. Paź nasunął kapelusz na czoło i otulił się płaszczem.
— Kto jesteś? — zawołał pan d’Espinchal, dobawając pałasza.
— A panu co do tego! — odparł Raul grubym głosem.
Margrabia nie łatwo ustępował z placu i nie mógł się zadowolić taką odpowiedzią; ale że nie poznał osoby, a przytém chciał koniecznie stawić się na rendez-vous:
— Masz pan słuszność — odrzekł — przepraszam.
I poszedł daléj w swoją stronę.
— Gdzie on może iść o téj porze? — zapytał z cicha paź złączywszy się z Bigoniem.
— Co prawda — odrzekł Bigoń — to trochę za późna godzina na poradę adwokacką. Ja, co się procesuję od dwóch lat, dla tego, ażeby wzbronić mojéj szacownéj połowicy szargania nazwiska bez skazy moich zacnych przodków, którém szasta w przedpokoju dość podejrzanéj damy i w laboratoryum jeszcze bardziéj podejrzanego doktora, ja Bigoń, nigdy w ciągu tych dwóch lat nie odwiedzałem mego adwokata pana Momichon, o tak późnéj porze.
— Ależ on nam zniknie — zawołał paź.
— Dopędzimy go, odpowiedział Bigoń.
W cieniu ujął za rękę Raula i poprowadził go w kierunku domu zamieszkiwanego przez panią de St.-Herment.
Czytelnik przypomina sobie, że naprzeciw drzwi tego domu znajdowała się kamienna ławka. Bigoń wlazł pod ławkę zalecając Raulowi, aby przechadzał się wzdłuż domów.
Telemak, równie jak jego służący, podejrzywał margrabiego. Wiedział od dawna, że pan d’Espinchal kocha się w jego siostrze i domyślał się że ją to odwiedzić pragnie.
Na samą myśl takiego czynu, zawrzała w nim krew i rozmyślał już o najstraszniejszéj zemście za podobną obrazę honoru.
Ale z drugiéj strony, pełen rozwagi, postanowił działać przezornie. Przedewszystkiem należało się przekonać. To téż, zamiast pozostać na zwiadach przed domem, jak Raul i Bigoń, cichaczem podsunął się pod mur ogrodu, przesadził go i wszedł do ogrodu.
Przez szpary okiennic przedzierało się na dole światło. Ostrożnie więc zbliżył się aż do okiennicy, przyłożył do niéj oko i ujrzał Inezillę ciągnącą coś ciężkiego do okna.
— Do licha co ona robi? — pomyślał sobie.
Następnie ujrzał jak sięgnęła ręką, aby otworzyć okno a potém okiennicę. Czémprędzéj odsunął się i pochwą pałasza rozproszył cofając się ślad swoich kroków na śniegu.
Inezilla wychyliła się przez okno i bacznie rozejrzała do koła. Nie widząc nikogo, wskoczyła do ogrodu ciągnąc za sobą drabinę, którą skryła u stóp muru.
Ciekawość Telemaka wzrastała, lecz nagle struchlał na myśl:
— Czyby to za pośrednictwem téj bezwstydnicy, margrabia ułatwiał sobie wejście do mojéj siostry?
Sądził, że nie mogąc przezwyciężyć oporu Herminii pan d’Espinchal przekupił Inezillę, która miała go tą drogą wprowadzić do pokoju baronowéj. Podejrzenie témbardziéj zdawało się prawdopodobném, że było, jak to dobrze wiedział, zgodne z charakterem i postępkami pana d’Espinchal.
— Cierpliwości! — rzekł sobie — zobaczę! ale wtedy, biada ci panie margrabio.
Wydobył pistolet z za pasa, obejrzał go i czekał.
Inezilla wróciła do swego pokoju; ale mimo dokuczliwego zimna, czekała także, oparta w otwartém oknie.
Wybiła północ. Pan d’Espinchal mniemając że stracono jego ślad, lub zaniechano szpiegostwa, zbliżył się do muru ogrodu w chwili gdy ostatnie uderzenia zegaru ginęły w oddaleniu. Obejrzał się raz jeszcze po za sobie. Następnie zatykając sztylet w szczerbę muru, postawił na nim nogę i chwycił się rękoma za wierzchołek muru ogrodowego.
Telemak dostrzegł tę czarną postać odbijającą się na ciemném tle nieba. Stłumił okrzyk zgrozy, gotowy przedrzéć się przez jego gardło.
Margrabia wskoczył do ogrodu. Tu czuł się zupełnie bezpiecznym. Kawaler widział jak pewnym krokiem podszedł pod okno Inezilli.
— Czy to pan, panie margrabio? — zapytała z cicha pokojówka.
— A któż inny u licha mógłby znajdować się tutaj o téj porze? — odpowiedział margrabia.
Telemak zbliżył się do okna, aby łatwiéj mógł słyszeć całą rozmowę. Poznał głos margrabiego i czuł, że ręce konwulsyjnie chwytały mu za broń.
— Czy pan odebrałeś mój bilecik?
— Odebrałem.
— Nikt pana nie śledził?
— Spotkałem jakiegoś nieznajomego, ale ten mnie nawet nie zaczepił.
— Tém lepiéj! Lękałam się, aby pana nie szpiegowano.
— Nie bój się! odpłacę ja temu hultajowi.
Kawaler słysząc te słowa zacisnął wargi i tylko wstrzymując oddech, zaczajony jak tygrys chcący rzucić się na swą zdobycz, czekał.
Margrabia tymczasem oparłszy się o framugę okna wskoczył do pokoju Inezilli. Gaskończyk zdumiał, nie wiedział co to ma znaczyć i co myśléć.
Podsunął się pod same okno, aby zajrzéć wewnątrz. W pokoju Inezilli nie było już światła.
Telemak uśmiechnął się szyderczo, i już miał wycofać się ze swego stanowiska, gdy nagle, uchylono jedną połowę okna. Czémprędzéj rzucił się na ziemię. Inezilla, lekka i zwinna jak kotka, skoczyła do ogrodu, chwyciła za drabinę, i przystawiła ją do okna pierwszego piętra, zaledwie oświeconego, i wlazła na ostatni szczebel.
Telemak widział jak przyłożyła twarz do szyby, wpatrując się we wnętrze pokoju. Z cicha powstał, poszedł aż do saméj drabiny, i odpasał się.
— Jeżeli mnie spostrzeże lub usłyszy — pomyślał sobie — krzyknie, naówczas wszystko stracone.
Trzeba postąpić inaczéj.