Margrabia d'Espinchal/Część druga/30

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabia d'Espinchal
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1877
Druk S. Lewental (Warszawa)
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz W. Rafalski
Tytuł orygin. Le Marquis d'Espinchal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


30. Nóż na gardle.

Inezilla wprowadziła margrabiego do pokoju pani de St-Herment. Sama zaś obawiając się, że nie będzie z sąsiedniego pokoju dostatecznie widziéć i słyszéć, co się dziać będzie u baronowéj, chwyciła się pomocy drabiny. Przebiegła pokojówka upewniła się tym sposobem, że nie straci żadnego poruszenia margrabiego i baronowéj i że dokładnie usłyszy każde słowo z ich rozmowy.
Dla ułatwienia czego zawczasu nie domknęła okna w pokoju swéj pani i stosownie do potrzeby ułożyła firanki.
Herminia przyjęła pana d’Espinchal bardzo ozięble.
— Siadaj pan, panie margrabio — rzekła mu.
Stał się posłusznym.
— Przyznam się panu, że dziwi mnie niezmiernie natarczywość z jaką uwziąłeś się prześladować mnie. Dla tego to postanowiłam zezwolić na dzisiejszą schadzkę, która spodziewam się, że będzie ostatniém widzeniem się naszém.
Margrabia patrzył na baronowę wzrokiem przestraszonym.
Pani de St.-Herment ciągnęła dalėj:
— Słuchaj mnie pan. Gdy przed trzema laty przyszedłeś oświadczyć mi twoją miłość, nie byłam daleką od wyznania ci uczuć przychylnych dla niego. Bo naówczas miałeś pan prawo kochać mnie; byłeś wolny, tak jak ja nią pozostałam. Gdybym była została pańską żoną miałbyś ze mnie czułą, przywiązaną i wierną towarzyszkę. Wolałeś pan gdzieindziéj szukać szczęścia. Tém lepiéj, jeżeli zdołałeś go znaléźć.
Pan d’Espinchal chciał przeczyć, ale Herminia gestem nakazała mu milczenie.
— Wiem co pan chcesz powiedziéć — mówiła daléj. — Szczęście o jakiém marzyłeś przesyciło cię prędko. Słowem, zawiodłeś się.
— Tak — odrzekł z westchnieniem pan d’Espinchal — gdyż czuję, że tylko ciebie pani prawdziwie kochałem i kocham.
— I byłabym podzielała te uczucia panie margrabio; ale czyż to moja wina? powiedz sam. Nie pragnę bynajmniéj robić panu wymówek. Margrabini jest piękną, cnotliwą i mocno by mnie bolało, gdyby z méj winy miała miéć najmniejsze zmartwienie.
— Oh! pani! wiem, że jesteś równie dobrą jak piękną.
— Bez pochlebstw, proszę panie margrabio. Sądzę, że powinniśmy dziś mówić szczerze, pozwól mi więc dokończyć, abyśmy już więcéj nie wracali do tego przedmiotu rozmowy.
Margrabia wydał ciężkie westchnienie.
Nie był to już ten sam człowiek, przed którym wszyscy drżeli. Widocznie kobieta ta miała nad nim przewagę, jakkolwiek zdołał zauważyć, że na jego przyjęcie ubrała się z wielką kokieteryą.
Pani de St.-Herment mówiła daléj:
— Wyznaję panu, że wiele cierpiałam, widząc się opuszczoną; może być nawet, że i w téj chwili odczuwam to jeszcze; ale nigdy nie żaliłam się. Dziś więc, gdy rana jest już blizką zagojenia się, dla czegóż przychodzisz pan jątrzyć ją na nowo?
— Herminio droga Herminio! ta rana daleko głębszą jest w mojém aniżeli w twojém sercu.
— Czy z pewnością?
— Ah! gdybyś mnie jeszcze kochała, nie tyle ile ja ciebie kocham, bo to jest niepodobieństwem, ale choć cokolwiek, z pewnością przezwyciężyłabyś ten błahy przesąd...
— Nie bluźnij panie margrabio! Małżeństwa nie nazywaj błahym przesądem... A przytém, za kogóż mnie pan uważasz? Gdybym nawet mogła się zapomniéć... jakiėmże okiem patrzyłbyś na mnie?
— Jak na anioła, zbawcę mojego, który przez litość wyratowałby mnie z przepaści, w jaką pogrąża mnie twoja srogość.
— Skończmy panie margrabio! Mamy odrębne pojęcia pod tym względem. Jestem z rodziny St.-Beatów... zdolna kochać na śmierć... ale nigdy zboczyć z drogi honoru...
Inezilla oparła się o framugę okna z wlepionym wzrokiem i nadstawioném uchem, nie wiedziała co ma sądzić o téj rozmowie.
— Jakie mogą być zamiary baronowej? — zapytała siebie.
Oprócz Inezilli cała rozmowa Herminii z panem d’Espinchal miała drugiego świadka. Telemak znając dokładnie rozkład pomieszkania siostry, bez najmniejszego szelestu dostał się z pokoju Inezilli na schody, a następnie do sąsiedniego pokoju przedzielonego od salonu lekkiém przepierzeniem. Przyłożywszy ucho do ściany mógł wszystko słyszéć chociaż nie widział rozmawiających.
Wiedział aż nadto dobrze, że nie troska o honor rodzinny powoduje głównie postępkami Herminii, domyślał się więc, tak jak Inezilla, że jakiś skryty projekt musiała sobie ułożyć baronowa.
Ale, że rozmowa zbliżała się już ku końcowi, uważał więc za stosowne oddalić się, żeby nie został spostrzeżonym. A zresztą, sam nabrał postanowienia, które chciał w czyn wprowadzić.
Oddalił się cichaczem, zszedł po schodach i wrócił do pokoju Inezilli. Czekał już przeszło kwadrans, a pokojówka nie wracała. Spojrzał na ogród: pani Bigoń stała ciągle na drabinie i z całą uwagą wpatrywała się w okno pokoju baronowéj.
Jaki obrót przybrała rozmowa po jego odejściu? Co mogło zajść? Telemak przeklinał swoją porywczość, drżąc z niecierpliwości i gniewu.
Nagle otworzyło się okno i Inezilla wpadła do pokoju; kawaler ledwie że zdążył ukryć się za łóżko.
Pokojówka zapaliła lampę. W téjze chwili dało się słyszéć stąpanie margrabiego po schodach.
Pani de St.-Herment odprowadzała go ze świecą w ręku. Weszli do pokoju Inezilli. Telemak dostrzegł, że złowieszczy uśmiech promieniał na ustach jego siostry; że margrabia był bardzo blady, i że Inezilla równie blada, dziwnie spozierała na swoją panią.
Pan d’Espinchal pocałował rękę baronowéj, i wyszedł tą samą drogą, którą był przyszedł. Po jego odejściu Inezilla zapytała pani de St.-Herment.
— Wszak pani nie przywoływała mnie, nieprawdaż?
— Nie było potrzeby. Tygrys zamienił się w baranka.
— A kiedyż powróci?
— Oho! zanadto jesteś ciekawą. Dowiesz się jutro. Tymczasem czy jesteś pewną, że paź margrabiny jest w mieście?
— Widziałam go.
— To dobrze... Nic nie mówiłam margrabiemu, ale jutro z rana...
Baronowa kiwnęła głową dokończając tym ruchem swego zdania, poczém odeszła do swoich pokojów.
— Czy mam panią rozebrać? — zapytała jeszcze pokojówka.
— Nie potrzeba.
I znikła. Inezilla zamknęła drzwi Z wewnątrz a następnie zbliżyła się do okna również dla zamknięcia go.
— ha! moja pani! — rzekła do siebie; — zaczynam ja pojmować twoje zamysły! chcesz się taić przede mną... szczęściem żem podsłuchała i podejrzała, czego się nikt nie domyśla...
— Mylisz się najdroższa! — odezwał się męzki głos.
Inezilla przerażona odwróciła się. Chciała krzyknąć; ale Telemak przykładając jej sztylet do gardła, dodał:
— Ani słowa albo śmierć!
Inezilla upadła na krzesło.
— A teraz pomówmy spokojnie — rzekł kawaler. — Znasz mnie, wiesz, że nie wyrządzę ci nic złego i że pomimo wszelkich twoich niegodziwości jest coś, co przemawia do mego serca za tobą: to coś nazywa się wspomnieniem naszych rodzinnych stron.
— Ale powiedzże mi pan, kochany panie de St.-Beat, zkąd się tu wziąłeś?
— Wiesz dobrze, że w ogrodzie znajdują się drabiny, i że jeżeli kobiety mogą po nich łazić dla czegóżby mężczyzna nie mógł tego uczynić.
Inezilla z bladéj zamieniła się w purpurową.
— Wszakże — ciągnął dalej kawaler — nie o to rzecz idzie. Chciéj mnie posłuchać... tak jakeś przed chwilą podsłuchiwała.
Młoda kobieta, jak to już wiemy, posiadała czelność w wysokim stopniu. Po pierwszém odurzeniu prędko oprzytomniała; postanowiła więc miéć się na baczności.
— W rzeczy saméj, podsłuchiwałam; ale okno było tak szczelnie zamknięte, że nie podobna mi było pochwycić choćby jednego słówka.
— Zanadto jesteś przebiegłą... trudno zatém wierzyć temu, co mówisz, przeciwnie, jestem przekonany, że ani jedno słówko z rozmowy margrabiego z moją siostrą nie uszło twojej uwagi.
— Dla czego pan tak mniemasz?
— Dla tego, że sam znajdowałem się w daleko gorszém miejscu od twojego a jednak słyszałem wszystko, zacząwszy od patetycznéj mówki baronowéj o honorze i cnocie....
Inezilla spuściła głowę. Pan de St.-Beat usiadł przy niéj i kładąc sztylet na stoliku, dodał:
— Słyszałem wszystko co prawda, ale mogłem czegoś zapomnićé. Dla tego, proszę cię odświeżyć moją pamięć opowiedzeniem mi we wszystkich szczegółach tego, coś słyszała. W razie gdybyś chciała kłamać, daję ci słowo honoru szlachcica, że ten sztylet przetnie ci gardło. Decyduj się į oszczędź mi wyrzutu a sobie życia.
Tnezilla zrozumiała, że trzeba mówić, zaczęła więc swoje opowiadanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.