Margrabia d'Espinchal/Część druga/31
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ponieważ przytoczenie zwrotów mowy jakich użyła pani de St.-Herment, aby doprowadzić rozmowę z margrabią do pożądanéj treści, byłoby nużącém dla czytelnika, powiemy to tylko, że pan d’Espinchal kończył ją temi słowy:
— Gdybym został wdowcem, czybyś mnie poślubiła?
— Tak — odpowiedziała baronowa.
Zrobione zapytanie i dana odpowiedź, stanowiły zaród najohydniejszéj i najstraszniejszéj zbrodni. Herminia wiedziała, że pan d’Espinchal nie cofnie się przed niczém, nawet przed morderstwem; nasunęła mu przeto myśl zbrodni, bez zawahania się, bez zastanowienia nad ogromem odpowiedzialności, jaka mogła wyniknąć w następstwie.
Słysząc to zwierzenie się, Telemak poczuł, że włosy najeżyły mu się na głowie. Piekielny pomysł siostry zdawał mu się tak nadzwyczajnym, tak ohydnym, że trudno mu było uwierzyć w opowiadanie Inezilli.
Zaiste, aż nadto podejrzywał i odgadywał zamiary swéj siostry. Przeczuwał głęboką demoralizacyą, zdolną dla odzyskania utraconéj fortuny posługiwać się nikczemnością, nigdy atoli nie przypuszczał, żeby mogła stać się narzędziem i instygatorką zbrodni.
Nawet Inezilla została wzruszoną jego boleścią.
— Zresztą wszystko to nic nie znaczy. Pan d’Espinchal kocha się w pańskiéj siostrze, to prawda, ale dla niéj nie poświęci swéj żony. Nie zabija się kobiet tak łatwo, zwłaszcza z rodziny Chateaumoransów. Może ten pan d’Espinchal ma zamiar żądać od papieża rozwodu?
— Na to potrzeba przyczyny.
— Znajdzie ją. Nie ma dzieci z tego małżeństwa.
Telemak objął swą głowę obiema rękoma.
— Co robić? jak temu zapobiedz?
— Słuchaj mnie, panie Telemaku odrzekła Inezilla. Jestem złą kobietą co prawda, wiem że nie mało zawiniłam względem mego biednego Bigonia, który może być, że mnie jeszcze kocha, mam tysiąc wad i tyleż występków, ale brzydzę się zbrodnią i przysięgam panu, że pilnie śledzić będę cały stosunek baronowéj z panem d’Espinchal i o wszystkiém pana zawiadomię.
— Zrobisz to?
— Zrobię.
— A więc, jeżeli zdołasz zniweczyć całą tę intrygę, sowicie wynagrodzę cię, święcie przyrzekam.
— Pan zawsze byłeś uczciwym i honorowym człowiekiem, i dla tego téż liczę na pańską obietnicę.
— A teraz do dzieła, i zacznijmy i od najważniejszéj rzeczy — dodał kawaler.
Wyskoczył przez okno i przedostał się przez mur. Na ulicy za pomocą srebrnéj świstawki przywołał Raula i Bigonia, którzy przybiegli do niego.
— Panie Raulu — rzekł mu kawaler — pan dbasz o panią d’Espinchal.
— Rozumie się, czyż nie jest moją kuzynką?
— A zatém, bez stracenia jednéj chwili, siadaj na konia i lotem strzały wracaj pan do Massyak. W zamku, staraj się pan nie odstępować margrabiny i baczyć na wszystko.
— Ależ... jéj mąż?...
— Nade wszystko gdy ten mąż będzie w zamku.
Paź zadrżał.
— Oh! moje przeczucia! — zawołał. — Należy więc strzedz się tego człowieka?
— Każdej chwili.
— Czy pan zajmujesz się jeszcze botaniką i toxykologią?
— Więcéj jak kiedykolwiek.
— A więc przygotuj pan antidoty.
— Co pan mówisz?
— Czy pan nie pojmujesz?
— Lękam się zrozumiéć.
— Jednakże tak jest. Do widzenia!
Uścisnęli sobie ręce.
— Czy nic nie mówić Odylli? — zapytał Raul wracając jeszcze do pana de St.-Beat.
— Lepiéj niech nie wie biedna kobieta, że mąż jéj kocha inną i że może gotów dla niej poświęcić swą żonę.
Raul poczuł łzy w swoich oczach.
— Do widzenia — rzekł. — Pamiętaj o mnie panie kawalerze, jako o najwierniejszym twoim przyjacielu. Bodajbym mógł kiedykolwiek wywdzięczyć się...
— Bardzo być może, że nie zadługo będę potrzebować pańskiéj przysługi. A teraz nie trać pan czasu. Stajnia gubernatora jest do pańskiego rozporządzenia.
Raul jak szalony pędził przez ulice. Na rogu placu kościoła wpadł na człowieka wysokiego wzrostu okrytego płaszczem.
— Uważaj pijaku! — krzyknął nieznajomy silnym głosem.
Raul poznał margrabiego, gniewem zawrzała mu krew; chciał zatrzymać się.
— Trudno natrafić na lepszą sposobność pomyślał sobie.
Ale, namyślił się.
— Jeżeli mnie zabije, kto będzie czuwał nad Odyllą?
I nie odpowiadając pobiegł daléj.
Tymczasem Herminia zamknięta w swoim pokoju, z czołem spartém na swéj białéj rączce, rozmyślała. Co chwila zacinała usta, jak gdyby coś niepokoiło ją, jak gdyby nie zadowoloną była ze swych myśli. Nagle chwyciła za pióro, obcięła go dość grubo żeby odmienić charakter swego pisma i napisała kilkanaście słów na kartce papieru.
— Źle! nie to rzekła do siebie.
Zgniotła papier, wrzuciła go do ognia i na innym kawałku papieru zaczęła pisać na nowo:
„Gdy wyjeżdżasz na łowy do Klermont, ktoś inny poluje na twoim gruncie. Złośliwi uśmiechają się i szepczą: że margrabia odgrywa rolę pazia obok Herminii, a paź margrabiny gra rolę pana d’Espinchal przy jego małżonce.“
Odczytała ten dziwny bilecik i zdawała się być zadowoloną ze swego arcydzieła.
— Nie przypuszczam żeby mógł dorozumiéć się, że to pochodzi ode mnie. Żarcik jest przewyborny! Pan de Kamillak lepszego by nie wymyślił! Naturalnie, że powinien skutkować. Mężczyźni z natury są zazdrośni, témbardziéj więc jeżeli potrzebują być zazdrosnymi...
Nie dokończyła swéj ohydnéj myśli, ale potarła sobie rączki, poczém napisała adres. Po skończeniu zamyśliła się przez chwilę.
— Przez kogo posłać ten bilecik? Inezilla będzie ciekawą... Hum w takim razie najlepiej liczyć na samą siebie.
Czémprędzéj przyodziała się w ciepłe ubranie, i już chciała wyjść. Znała dom pana d’Espinchal, pokojówka wspominała jej o małéj furtce od uliczki; ale jeżeli podsunie bilecik pode drzwi, czy margrabia nie domyśli się, że to sprawka Inezilla?
Zły pomysł. Trzeba znaleść coś lepszego. Przesłać pocztą do Massyak, ale czy bilecik nie popadnie w ręce Odylli? Także nic dobrego. Herminia biła się dość długo z myślami nie mogąc wpaść na żądany pomysł.
— Jakaż ja nieprzytomna! — zawołała nagle.
Wydobyła z szafy kompletny ubiór męzki i przebrała się. Para czarnych wąsików i rapir przy boku dopełniały stroju i podnosiły urodę bardzo przystojnego chłopca. Z zadowoleniem popatrzyła na siebie w lustrze, poczém po cichu, na palcach, aby nie przebudzić pokojówki, wyszła z mieszkania.
Działo się to w téj saméj chwili w któréj Telemak po rozstaniu się z Raulem zmierzał w towarzystwie Bigonia do swego domu.
Herminia zbliżyła się do nich. Ale na odległość kilku kroków poznała znajomych sobie dwóch ludzi.
— A tożbym się znalazła — pomyślała sobie.
I czémprędzéj zawróciła się, w stronę przeciwną, zkąd słychać było nadchodzący nocny patrol złożony z łuczników straży ziemskiéj.
Zbliżyła się do patrolu i zapytała czyby który z łuczników za wynagrodzeniem nie zechciał oddać jéj małéj przysługi.
Na widok bogato przyodzianego szlachcica, jeden z nich odezwał się.
— Co jaśnie pan rozkaże?
— Oto wręczyć natychmiast ten bilecik adresantowi.
— Aha! — domyślam się... sprawa honorowa?
— Może być...
— Oh! to mnie wszystko jedno, pojedynkować się nie wolno, ale listy wyzywające nie są zabronione.
— Słusznie mówisz przyjacielu. Czy znasz ostatni dom na rogu placu i małéj uliczki prezydyonalnéj?
— Doskonale!
— A więc masz 2 pistole za fatygę. Idź zastukaj do drzwi i wręcz właścicielowi domu ten bilecik.
— Dobrze za dziesięć minut interes ten będzie załatwiony.
Herminia zniknęła, zadowolona, że tak się jėj dobrze udało, bez pośrednictwa pokojówki, którėj niekoniecznie pragnęła wtajemniczać we wszystkie swoje czyny.