Margrabia d'Espinchal/Część druga/32
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Łucznik chciał jak najakuratniéj spełnić dane mu zlecenie.
— Do licha — mruknął — zacny szlachcic wszystko mi powiedział oprócz nazwiska swego przeciwnika.
Spojrzał na list. Ale dwie rzeczy stanęły mu na przeszkodzie; najpierw, że było dość ciemno; powtóre, że nieborak nie umiał czytać.
W tak drażliwém położeniu nie wiedząc co robić, postanowił udać się o pomoc do dwóch ludzi idących ku niemu z przeciwnéj strony.
— Dobry wieczór, panom — rzekł im tym akcentem sui generis jaki gmina przekazała konstableryi, konstablerya juryzdykcyi, a ta ostatnia żandarmeryi.
Dwóch ludzi byli to kawaler de St.-Beat i poczciwy Bigoń.
— Dobry wieczór mój chłopcze — odparł majestatycznie ex-kupiec bakałarz.
— Panowie — mówił daléj łucznik — będę wam nieskończenie obowiązanym, jeżeli zechcecie przeczytać mi adres znajdujący się na tym tu liście.
I pokazał złożony papier Telemakowi, który wydawał mu się wyższego stopnia od towarzysza.
Smiały Bigoń chwycił w lot bilecik.
— Pokaż! — rzekł mu mój zacny pan nie ma zwyczaju czytać żadnego listu, któryby wpierw nie przeszedł przez moje ręce; a to z prostéj ostrożności, gdyż za pomocą takiego błahego świstka, nieprzyjaciele nasi mogliby otruć mego pana, jak to się nieraz zdarzało w historyi rzymskiéj, za czasów Juliusza Cezara i Maryi de Medicis.
Mówiąc to Bigoń rozżarzył kawałek hupki i oświecał nią z kolei każdą literę adresu:
— Do pana Margrabiego Espinchal.
— Margrabiego d’Espinchal! — zawołał z przerażeniem Telemak.
Z kolei wydarł bilecik Bigoniowi i odsłaniając swéj płaszcz:
— Czy poznajesz mnie? — zapytał łucznika.
— Tak jest kapitanie poznaję pana.
— To dobrze. Zlecenie twoje spełnileś.
I wydobył z kieszeni pól pistola, który wręczył żołnierzowi.
— A propos — zapytał jeszcze — od kogo masz ten bilecik?
— Od młodego i pięknego panicza, który przed chwilą wręczył mi go.
— Nie powiedział ci swego nazwiska?
— Nie.
— A jak on wygląda?
— Zaledwie, że mogłem przypatrzéć się jego fizyognomii; ale gdyby był miał pańskie wąsy to zdaje mi się, że byłby niezmiernie podobny do wielmożnego kapitana.
Telemak zmarszczył brwi i kazał oddalić się łucznikowi.
Gwałtowna walka zawrzała w duszy szlachetnego Gaskończyka, przewracał na wszystkie strony bilecik, jakby niezdecydowany co ma z nim zrobić.
— Przeczytać go było by to nadużyciem.
A jednak, czuł, że ten kawałeczek papieru budzi w nim najwyższą ciekawość, że treść jego zawiera coś straszliwego.
— Nie otwierasz go pan? — zapytał Bigoń.
— Czybyś ty go otworzył?
— Bezwątpienia. Podaj mi go pan, proszę; zdaje mi się, że poznałem pismo Inezilli.
— Mylisz się.
— Pokaż więc pan.
Bigoń odgadł skrupuł swego pana ale sam pożerany ciekawością, jak tylko dostał do rąk bilecik, spojrzał w około siebie i z taką gwałtownością pobiegł w drugą uliczkę, że gdy Telemak zdziwiony, namyślał się czy ma się puścić za nim w pogoń, już zupełnie znikł z oczu swojemu panu.
— Ah! łotrze! — krzyknął kawaler rozgniewany.
Szaleństwem byłoby puszczać się w pogoń za uciekającym, wpośród tego labiryntu krętych uliczek. A zresztą Telemak wiedział doskonale, że Bigoń nie zdradzi go. Wyrozumiał więc sobie, że lepiéj, że tak się stało, bo on Telemak nie byłby się zdecydował na rozpieczętowanie listu, gdy tymczasem lokaj jego nie bawiąc się w podobne skrupuły dowie się o rzeczy, która może przyczynić się do rozświetlenia całéj intrygi.
Skutkiem takiego wyrozumienia, powrócił do domu, przekonany, że wkrótce pojawi się Bigoń. Ale napróżno czekał przez noc całą. Bigoń nie powrócił.
Telemak zaniepokojony nie mógł zmrużyć oka. Nad ranem wyszedł na plac Jandy, spodziewając się spotkać zbiega. Ale zawiodła go nadzieja. Musiał więc wrócić do domu jeszcze bardziéj niespokojny i zamyślony.
Około pierwszéj godziny po południu, w chwili, gdy na nowo zamierzał wyjść na ulicę, jakiś rodzaj straszydła, z obliczem opuchniętém i posiniałém stanęło przed nim.
— Ah! panie kawalerze — zawołało straszy
— Poznał głos nadęty i nieco nosowy swego lokaja.
— Bigon! — krzyknął ze zdziwieniem.
— On sam, zacny mój panie.
— Ty! w takim stanie?
— Tak, ja nielitościwie kijami obłożony.
— Kijami obłożony?
— Ah! widzisz to panie, a ja jeszcze czuję.
— Przez kogóż?
— Stary de Kamillak i jego jedenastu apostołów.
— Opowiedz, że mi...
— Najpierw lampkę wina, błagam cię panie. Aj! aj!
Telemak dobył butelkę wina madery i nalał pełną szklankę nieszczęśliwemu Bigoniowi.
— Oto cała historya! — rzekł Gaskończyk zwilżywszy swe gardło.— Chciałem koniecznie przeczytać ów nieszczęsny bilecik a że spodziewałem się, że mi pan zechcesz przeszkodzić, drapnąłem...
— I przeczytałeś go?
— Tak straszna rzecz! W istocie, brzydka rzecz, niedelikatność...
— Aha! pan uważasz to za niedelikatność. Ja nazywam to morderstwem.
— Nie rozumiemy się. Wszakże mowa o niedelikatności w przeczytaniu bileciku?
— Pal djabli niedelikatność. Ja panu mówię o tém co było napisane w bileciku.
I Bigoń powtórzył całą treść listu Herminii do pana d’Espinchal.
— Zkąd mogło powstać to nikczemne oskarżenie?
— Nie wiem, ponieważ nie było żadnego podpisu.
Kawaler wpadł na myśl, że autorką tego paszkwilu mogła być jedynie jego siostra.
— Muszę koniecznie przekonać się — rzekł do siebie.
I dodał głośno.
— Musisz mieć jeszcze ten bilecik?
— Zapewne.
— I mówisz, że cię obito.
— Jak nieboskie stworzenie. Podczas, gdym czytał najspokojniej w sąsiedniéj uliczce ten sławny anonim, jakieś ręce chwyciły mnie za ramiona. Zaledwiem zdążył wsunąć papier w prawą kieszeń mojego kaftana, gdy uczułem, że mnie pochwycono i zaniesiono do ciemnéj sali, gdzie przy blasku lampy, spostrzegłem starego Kamillaka z jego dziką miną i siwą brodą.
— Nazywasz się Bigoń? — zapytał mnie.
— Odpowiedziałem, że tak.
— Służyłeś u margrabiego d’Espinchal?
— Nie, od kilku wieków służę u pana de St.-Beat.
— Przebywałeś w zamku Massyak?
— Tak.
— Znasz Eulogiusza?
— Zaledwie.
— Łżesz.
— Rzadko mi się to zdarza.
— Jeżeli w téj chwili nie doprowadzisz mnie do jego kryjówki, jesteś człowiekiem straconym.
Nadaremnie wykręcałem się, łgałem, nic nie pomagało, musiałem stać się posłusznym. Kazano mi wsiąść na konia, a że widziano Eulogiusza tegoż rana u stóp pagórka Klermontu w lesie dotykającym Issoir, wjechaliśmy więc do lasu Issoir.
Dla pozbycia się moich napastników, wskazałem im opuszczoną chałupę. Zbliżyliśmy się do niéj, a że nie znaleziono w niéj nikogo, obito mnie w najniegodziwszy sposób. Ale to najmniejsza rzecz, gdyż mam nadzieję, że wkrótce odpłacę się jednemu z nich, to jest Szubienicznikowi, temu pijakowi pierwszéj próby, który najsumienniéj okładał mnie kijem.
Bigoń opowiedział następnie kawalerowi, że pan de Kamillak przypisywał Eulogiuszowi morderstwo Bez-Wiary swego najlepszego apostoła i że stary magnat pałał ku niemu straszną zemstą.
Ale mało obchodziło Telemaka opowiadanie Bigonia.
Umysł jego zajmowały inne myśli. Przypomniał sobie, że Inezilla przyrzekła być mu pomocną. Ona więc będzie mogła powiedziéć mu czy należy lub nie podejrzywać Herminię o autorstwo tego anonimu.
Postanowił więc przyzwać ją do siebie jak tylko oddali pod jakim bądź pozorem Bigonia, który nie bardzo rad spotykał się ze swoją kapryśną połowicą.
— Daj mi ten bilecik — rzekł do Bigonia.
Bigoń zaczął szukać po wszystkich kieszeniach, ale nadaremnie; nie mógł go odnaleźć.
— Czyżbym go zgubił?
I na nowo przetrząsł wszystkie kieszenie; próżne szukanie, ani śladu bileciku.
— Biada więc nam — zawołał Telemak. — Biada niewinnemu Raulowi.— Biada téj nieszczęśliwéj kobiecie!