Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/13
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na ośm mil na zachód od Klermont, na szczycie najwyższego pagórka, widać było w owėj epoce, wielki zamek z czasów Henryka IV rozpostarty nad brzegiem obszernego parku, zapuszczający głęboko w błękit niebios małe i powabne wieżyczki.
W około téj siedziby rozlewała się atmosfera spokoju i błogosławieństwa. Wieśniacy, pracując w polu śpiewali wesoło jak ptaki i strumyki i drzewa szumiały miléj jak gdzieindziéj a brama zamkowa stała ciągle otworem, zapewniając przechodniom gościnność.
Był to zamek Rokewer, należał do margrabiego Franciszka de Chateaumorans, który zamieszkiwał go, jak to już powiedzieliśmy, ze swoją córką Odyllą.
O ojcu i córce powiemy tyle, że margrabia był człowiekiem pełnym zacności a margrabianka pełna wdzięków. Starzec przypominał dawnych patryarchów, córka podobną była do madonny Rafaela, a poczciwi mieszkańcy z Rokewer, prości i poetyczni jak Delawarzy Koopera, przezwali ją Promień-Słońca.
I w rzeczy saméj promieniała nad wszystkiém co ją otaczało. Była dobrą i wesołą, jaśniała uśmiechem. wdziękiem i młodością. Lubiła kwiaty, ptaki, starców i dzieci, szczególniéj biednych, i był to prawdziwy promień-słońca wchodzący razem z nią do chaty ubogich wieśniaków.
Wassale szanowali starca jak apostoła, wielbili dziewicę jak świętą.
Pan de Chateaumorans na równi z inną szlachtą odebrał zaproszenie od księcia de Bouillon, a jakkolwiek niechętnie opuszczał swój zamek, wszelako postanowił odbyć podróż do Klermont.
Była to sposobność pokazania Odylli cząstki splendoru dworu wielkiego króla, bo pan de Bouillon wprowadzał z sobą do Sabaudyi cały blask woni wytworności paryzkiéj, otaczającéj naówczas jeżeli nie osobę Ludwika XIV, ograniczonego chciwością Mazariniego, to przynajmniej magnatów hołdujących kardynałowi.
A książę de Bouillon zajmował wysoki stopień wśród magnatów Francyi, nie dla tego, że trzymał z Mazarinim, ale dla tego, że w czasie Frondy, nazwisko księcia jego ojca było równie popularne jak panów de Beaufort i Gondi.
Ponieważ szlachta prowincyonalna gardziła tą maryonetką, tym pulcinello italiano jak zwykle nazywano Mazariniego, zatém szanowano pana de Bouillon za usiłowania księcia jego ojca celem wygnania z Francyi Włocha intryganta, który pochwycił koronę Francyi w sypialnym pokoju sześćdziesięcioletniéj królowéj.
Pan de Chateaumorans czynił jak największe przygotowania. Dwudziesta ludzi mających mu towarzyszyć do Klermont dostali nowe, bardzo świetne ubiory. Masztalerze z obnażonémi ramionami, ze zgrzebłami w rękach czyścili konie margrabiego i w całym zamku panował nadzwyczajny ruch.
Jedna tylko osoba nie zdawała się podzielać ogólnej radości spowodowanéj podróżą do Klermont.
Był to Raul de Legarde, paź Odylli, dziecko czternastoletnie, patrząc niechętném okiem na te hałaśliwe przygotowania.
Tylko co powrócił do zamku z pękiem dzikiego ziela, które sortował z cierpliwością botanika tworzącego wspaniały zielnik.
Raul nie miał pretensyi do zupełnéj znajomości téj gałęzi nauki; nie miał nawet pojęcia o klassyfikacyi nie znał właściwych nazw greckich ani łacińskich, roślin i ziół, ale wiedział dokładnie na jakim gruncie rosną one, kiedy kwitną i jakie posiadają własności.
Z powagą twierdził, że agawa potrzebuje czterysta lat do zakwitnięcia, że wypalone karpy użyźniają ziemię, że utarty korzeń wodnego ziela leczy od wścieklizny, że z białego szczawiu dobywa się sól szczawiowa, i że róża Jerycho rośnie bez korzenia. Zatém widocznie był to chłopiec z zastanowieniem, zdolny przy pracy i nauce dojść do znakomitéj wiedzy.
Odylla równie dziecko jak Raul, nieraz wyśmiewała się z poważnych zajęć swojego towarzysza. Ale były to łagodne drwinki. Lubiła bardzo swego pazia Raula. Zresztą wiedziała, że pochodził z równego jéj stanu, i że tytuł pazia dobrowolnie piastowany nie miał najmniejszego charakteru służalstwa.
Raul był synem szlachcica Sabaudzkiego, który pomagał panu d’Harcourt do wzięcia Turynu; zubożał dla pana Richelieu, i wreszcie umarł trochę z nędzy trochę ze starości. Żona jego wkrótce po nim przeniosła się do wieczności, a Raul osierocony znalazł przytulek u margrabiego Franciszka de Chateaumorans, spokrewnionego z jego rodziną.
Zatém Raul był uważany w zamku Rokewer, za należącego do rodziny, pozostawiano mu zupełną swobodę w jego zamiłowaniu do botaniki, ale mimo namiętności która ciągnęła go w góry, za poszukiwaniem jakiegoś zioła lub rośliny, rzadko zaniedbywał służby, jako przyboczny paź Odylli.
Powiedzieliśmy już, że tego dnia wydawał się bardziéj zamyślony, jak zwykle. Odylla spostrzegła to.
— To co mi sprawia przyjemność, zdaje się zasmucać cię Raulu — rzekła mu.
— Nie, kuzynko — odpowiedziało dziecko. — Ale tak rzadko wydalamy się z zamku, że to mnie dziwi, że się wydalamy...
— I ty będziesz zadowolony! zapewniam cię kuzynie. Ojciec mój przeznaczył dla ciebie ślicznego białego konika, i cały strój bogato haftowany, który będzie ci lepiej do twarzy, aniżeli ta kurtka pazia.
— Pojadę, gdzie ty pojedziesz Odyllo! Ale czy będę zadowolonym, wątpię. Co mnie obchodzi biały koń lub nowe ubranie? Będąc przy tobie, szczęśliwy jestem, tylko tobą zajmować się pragnę nie zaś samym sobą...
Odylla spojrzała na Raula zdziwionym wzrokiem; bo w szesnastym roku była już zupełnie rozwiniętą i powabną dziewicą. Przeczuwała wewnątrz siebie tajemniczy głos serca, spiéwający odwieczny hymn-młodości i wiosny, przeczuwała nawet, dzięki jakiéjś szczególnéj intuicyi, że nie powinna być tak poufalą z tém myślącém dzieckiem, którego oczy rzucały dziwnie ciekawe i głębokie wejrzenia.
Zręcznością właściwą swej płci, zmieniła tok rozmowy.
— Mój kuzynie, masz lat czternaście — rzekła mu. — Ciągłe wycieczki w góry wyrobiły ci siłę i zręczność. Powiedz mi czy zamyślasz zostać uczonym lub księdzem, co prawie na jedno wynosi. Mówiąc o koniu i stroju, sądziłam, że ci sprawię przyjemność.
— Dziękuję droga kuzynko. Bądź pewną, że wstąpię w ślady przodków moich; ale kocham cię Odyllo i gdyby przyszło rozstać się z tobą, doznałbym wielkiéj boleści...
Odylla parsknęła śmiechem.
— Potrzeba więc, chcąc abyś został wielkim wojakiem, ażebym była ciągle przy tobie, kochany Raulu?
Paź pobladł.
— Nie, Odyllo, nie — zawołał — lękałbym się o ciebie. I gdyby cośkolwiek nieszczęśliwego miało ci się wydarzyć, nie wiem coby się wówczas ze mną stało?
Mówił to z cudowną naiwnością, jak mężczyzna, nie jak czternastoletnie dziecko.
Żywy rumieniec okrył lica Odylli, i dla zachowania obojętnéj postawy, już nie względem swego pazia ale względem saméj siebie, wzięła do rąk książkę i zdawała się zagłębić w czytaniu.
Raul nieco zmieszany, wrócił do swego zielnika. Właśnie przylepiał na arkuszu papieru łodygę dzikiéj lawendy z nadpisem ręcznym: pobudza do kichania, gdy wszedł pan de Chateaumoraus.
— Co ja widzę — rzekł ze zdziwieniem margrabia. — Raul pisze! Odylla czyta! Zapomnieliście moje dzieci, że za dwie godziny ruszamy w drogę. Pamiętajcie, że chcę abyście jaśnieli pięknością. Patrzcie oto na mnie i bierzcie przykład ze starego.
W rzeczy saméj, margrabia wyglądał wspaniale. Jego wysoką postawę zdobił wybornie całkowity rynsztunek wojenny. Na szyi miał zawieszone oznaki wysokich godności, a długie białe włosy obficie spadały na silne ramiona.
Odylla i Raul podbiegli do pana de Chateaumoraus i ucałowali go.
— Moje drogie dzieci — wymówił margrabia ze łzami w oczach.
I przez chwilę patrzył na nich tym głębokim, a zarazem słodkim wzrokiem starca wspominającego przeszłość i spoziérającego w przyszłość.
Była to prześliczna i poważna gruppa złożona z sędziwego szlachcica dobiegającego kresu życia, młodéj dziewicy przeczuwającéj pierwsze bicia serca i z myślącego malca, któremu jeszcze obcemi były rzeczy tego świata.
Odylla pierwsza wyrwała się z objęć swego ojca i pobiegła przygotować się do podróży.
Pan de Chateaumorans przycisnął jeszcze raz do swej piersi Raula, i rzekł mu:
— Nie trzeba być takim dzikim, mój chlopcze! Twój ojciec był dzielnym człowiekiem. I ty musisz być takim, porzuć te kwiaty, rośliny, zioła i owady.
Chcę zrobić z ciebie tęgiego wojaka. Idź żwawo, ubieraj się.
Raul odszedł do swego pokoju. Tam znalazł przygotowany dla siebie kompletny strój, w jaki przyodziewała się ówczesna młodzież szlachecka, przywdział go z pewną radością i wkrótce można było widziéć jak na białym koniku, przejeżdżał się po dziedzińcu zamkowym, z zręcznością wytwornego jeźdźca. W istocie, był to śliczny chłopiec, pełen świetnéj przyszłości.
Starzy domownicy w Rokewer podziwiali i bardzo kochali tego młodego panicza.
Nie zadługo też ukazała się Odylla, piękniejsza od aniołów. Dosiadła młodéj i ognistéj klaczy, a pan de Chateaumorans dał znak odjazdu.