Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/14
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Książę de Bouillon miał lat dwadzieścia i sześć. Jakkolwiek, w następnym roku kapelusz kardynalski miał zdobić jego głowę, a wielki Fenelon miał go zaliczyć do grona swych serdecznych przyjaciół, mimo to książę uganiał się za rozkoszami i nie małą przywiązywał wagę do wystawności światowéj.
To téż uroczystość była świetną. Przeszło dwa tysiące szlachty Sabaudzkiéj, z okolicznych prowincyj, a nawet z Paryża napłynęło do Klermontu. Zjazd był niesłychany, a kronikarz współczesny zapewnia, że w dziewięć miesięcy późniéj, wspomnienia uroczystości były tak żywe, że młode matki karmiące swe niemowlęta opowiadały jeszcze sobie o niezwykłych uprzejmościach panów bawiących podówczas w Klermont.
Bądź co bądź, i jakie tam były następstwa tych uciech, możemy tylko zapewnić: ze wesołość była ogólną, że mieszczanie dzielili ją ze szlachtą, i że od rogatki Issoire którą wjechał, pan d’Espinchal aż do rogatki Riom, którą przybył pan de Chateaumorans, wszystkie domy przystrojone były kwiatami, dywanami i trofeami. Z okien wyglądały twarze szerokie na łokieć, śmiejące się jak rozdęte dynie.
Uroczystość podzieloną została na trzy części, a raczéj na trzydniowe zabawy:
Pierwszego wielka gonitwa w połączeniu z zabawą ludową: słup, karuzele, huśtawki etc.
Drugiego maskarada, tańce publiczne, strzelanie do celu, wieczorem przedstawienie sceniczne na otwartém powietrzu, dla wprowadzenia w podziw mieszczan Klermontu.
Trzeciego dnia, wielkie polowanie w lasach Combrond i St. Valentin.
A że czytelnikom mało na tém zależy, kto z hultajów wlazł pierwszy na słup, w jaki podziw przedstawienie komedyi Don-Jafet z Armenii przez wędrowną trupę artystów wprowadziło mieszczanów Klermontu, poprosiemy go przeto na ostatnią uroczystość do lasu Combrond, gdzie spotkamy naszych znajomych.
Było samo południe. Zupełna pogoda sprzyjała polowaniu. O pierwszéj godzinie, wpośród lasu miało być dane myśliwskie śniadanie.
Po lesie rozlegały się: huk strzałów, ujadanie psów i trąbka myśliwska. Naganka ruszyła, dwóch ogromnych dzików i trzech kozłów ubili przyboczni pana de Bouillon.
Na zrobionych na prędce noszach, złożono zabitą zwierzynę i pokryto świeżym liściem. W około noszy zgromadziło się kilkunastu lokajów, między któremi Bigoń i kapelan zdawali się réj wodzić.
— Do licha! — mówił jeden z lokajów — wygląda jak kruk przy gołębicy. Ten twój kawaler, panie, panie Bigoń, jest o tyle straszny ze swą spaloną skórą o ile pani de St. Herment jest piękną kobietą.
— Hm! panowie! — wyrzekł sentymentalnie ex-bakalarz, nie przeczę wcale, ale zaręczam wam, że pan Telemak de Saint Beat, mój pan i przyjaciel może być bardzo przystojnym mężczyzną, byleby przez jakiś czas zechciał wypocząć i zająć się swoją osobą. I zakładam się o sześćdziesiąt pistolów, że ta zmiana nie zadługo nastąpi.
— Sześćdziesiąt pistolów! Niech cię morowe! panie Bigoń.
— No, no, ten twój pan de Saint-Beat musi być krezusem.
— Niech nam pokaże sześćdziesiąt pistolów zagadnął trzeci lokaj.
Bigoń wydobył z kieszeni kilkanaście sztuk złota. — Oto próbka, moi panowie — rzekł im.
— Co! ten szkielet szlachcica jest takim szczodrym panem
— Największym panem w świecie — dodał Bigoń. — Na nieszczęście, kopalnie jego nie zawsze dostarczają.
— Jego kopalnie?
— Nie inaczéj! Pan Telemak posiada w Pyreneach trzy kopalnie złota i cztery srebra. Ale rozumie się, że jeżeli one przynoszą mu znakomite dochody, potrzebuje również wielkich wydatków. W obecnéj chwili pan de Saint-Beat utrzymuje przeszło 1,500 górników w stronie Bagnères.
— Czy żywi ich wszystkich?
— A cóż myślicie, że pozwala im zebrać!
I powstał jednobrzmiący okrzyk podziwienia i zapytań.
— Opowiedz nam, panie Bigoń, jak to pracuje się w kopalniach?
— Czy pan zwiedzałeś te kopalnie, panie Bigoń?
— Czy z wydobytego złota wybijają się dukaty francuzkie czy hiszpańskie?
— Sza! sza! — fuknął Gaskończyk. — Skrzeczycie wszyscy naraz jak żaby w błocie. Zapewne, że znam te kopalnie; pracują tam oskardami, a prochem wysadzają części skaliste. Na dukatach odbija się z jednéj strony popiersie władzcy Francyi a z drugiéj króla Hiszpanii, z zasady, że Pyrenee należą w połowie do Francyi a w połowie do półwyspu, mimo protestacyi biskupa z Urgel, który twierdzi, że te góry są jego własnością, bo posiada w nich chałupinę pokrytą dyamentowym dachem.
— Dyamentowym dachem?
— A co! myślicie, że kłamię?
— Pan Bigoń świętą prawdę mówi — wtrącił kapelan. — Czytałem o téj osobliwości w łacińskim języku... w świętėj księdze... zdaje mi się w Nowym Testamencie.
I Bóg wié coby dalej Bigoń opowiadał a kapelan stwierdzał, gdyby zbliżający się hałas nie przerwał dalszéj rozmowy.
Gałęzie łamały się z trzaskiem, cwał koni zbliżał się coraz bardziéj. Nagle don Gobelet, Bigoń i ich towarzysze usłyszeli rżenie przestrachu, a potém ujrzeli rozbieganą klacz; pędziła ona skokiem zranionėj sarny, unosząc na swym grzbiecie młodą dziewicę z rozpuszczonemi na wiatr włosami, trzymającą się rękami za siodło. Młody chłopiec na małym białym koniku pędził za nią z całéj siły, wołając pomocy.
Przez chwilę klacz biegła przez drogę, nagle skręciła w bok zapuszczając się w głąb lasu. Naówczas rozległ się strzał. Po strzale zwierz rzucił się konwulsyjnie kilka jeszcze kroków naprzód, poczém padł bez życia. W téjże saméj chwili, mężczyzna wysokiego wzrostu poskoczył do młodėj dziewczyny uniósł ją z siodła zanim jeszcze klacz upaść zdołała i złożył w bezpieczném miejscu.
Odylla, ona to była bowiem, wzruszona tém nadzwyczajném wydarzeniem, piękna w swojém przerażeniu drżąca z przelęknięcia, wyrwała się z silnych objęć które ocaliły jéj życie i obdarzając swego wybawcę anielskim uśmiechem, wyrzekła:
— Dziękuję panu.
I nagle zemdlała.
Młody chłopiec nadbiegł w téj chwili.
— Odyllo! Odyllo! — wołał zeskakują z konia.
— Czyś umarła? — pytał z przerażeniem! — Ach biedny Raulu! biedny panie de Chateaumorans!
Słysząc to nazwisko, pan d’Espinchal, on to był bowiem, nasunął na czoło kapelusz, starając się o ile można zasłonić twarz swoją.
— Ona żyje, nic jéj się nie stało rzekł do pazia. Zmaczaj tylko chustkę w wodzie, zwilż nią czoło téj młodéj dziewicy, a wkrótce odzyska przytomność.
Mówiąc to, margrabia z wyrazem dziwnego uczucia pochłaniał oczyma, że tak powiem, piękną postać Odylli.
— Ach! panie! ileż wdzięczności — mówił chłopczyna! — Jakże wielką oddałeś pan nam przysługę. Odyllo! Odyllo! powiedz-że nam pan swoje nazwisko!...
Nie słysząc odpowiedzi, paź Odylli podniósł głowę do góry.
Margrabiego już nie było.
Raul pobiegł zmoczyć chustkę w poblizkiém źródle, poczém oblał czoło i skronie zemdlonėj. Odylla wkrótce odzyskała przytomność i otworzyła oczy.
— To ty Raulu? — zapytała z pewném zdziwieniem?
— Tak, to ja! — szepnął chłopiec ze łzami w oczach.
— A ten pan... ten, który mi życie ocalił...
— Znikł.
— Czy wiesz, kto on jest?
— Nie powiedział mi tego.
Odylla powstając rzuciła okiem na swoją klacz, zwierz przestał oddychać; kula przebiła mu oko rażąc go jak piorunem.
— Mój Boże! gdyby nie on! coby się ze mną stało? — zawołała panna de Chateaumorans.
Raul opuścił głowę. Wyobrażał sobie, że oddawać pochwały nieznajomemu, wyrównywało to własnemu poniżeniu.
— Oto mój mały konik biały — rzekł ze smutkiem do Odylli. — Siadaj na niego, kuzynko, a ja pieszo podążę za tobą do pana de Chateaumorans.
Odylla nie miała dosyć czasu do namysłu, bo w téjże chwili ukazał się pan de Chateaumorans w towarzystwie swoich ludzi biegnących na miejsce wypadku.
Córka opowiedziała ojcu całe wydarzenie, prosząc go zarazem o rychły powrót do domu.
— Bez podziękowania temu zacnemu szlachcicowi, który ci życie ocalił? — zawołał starzec.
— Wymówił się od wszelkich podzięk, i nie wiemy jego nazwiska — wtrącił Raul.
— Czyś go widział przynajmniéj?
— Nie — odpowiedział paź.
— A ty Odyllo?
Oblicze dziewicy pokrył żywy rumieniec.
— Ujrzałam go — rzekła; — ale nie przypominam go sobie, pierwszy to raz dopiéro kłamstwo przedostało się przez usta Odylli.