Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/16
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani de Saint-Herment niedbale rozparta na miękkiéj sofie, rozmawiała ze swym bratem. Brunetka jak Telemak, odziana w szaty zupełnie białe, przypominała piękny wiersz Dantego:
Długie sploty czarnych włosów odbijały się na jéj ramionach, jak fałdy czarnego aksamitu na białym marmurowym posągu. A że odzienie jakie miała na sobie, było prostym negliżem, łatwo więc można było zauważyć, że podobieństwo siostry do brata, nie posuwało się aż do zawiędłéj chudości, jaką się odznaczał Telemak.
Była to prawdziwa piękność nie podlegająca krytyce. Rysy regularne, oczy wspaniałe, usta uśmiechnięte, kolory świeże, kibić kształtnie wygięta, wszystko to uwydatniało się z pierwszego wejrzenia bez potrzeby rozbierania szczegółów.
A z resztą, po co te szczegóły?...... Oczy spozierały z ukosa, uśmiech był nieszczery, wargi nieco zacięte, słowem, jakiś wyraz zimna i srogości przebijał się na jéj twarzy.
Mimo to, Herminia mogłaby być perłą haremu; a w naszym XIX wieku, osobliwością i ozdobą salonów.......
W Klermont czuła się nie w swoim żywiole; wszelako oczekiwała. Czego? Dowiemy się niezadługo.
W téj chwili, Telemak z obawą spoglądał na Herminie, a ona patrząc nań wzrokiem litości, mówiła:
— Doprawdy, — że masz zastarzałe pojęcia, mój biédny Telemaku! Bigoń ma sto razy więcéj rozumu. Zapewne to długi pobyt w więzieniu nadał tak szczególny kierunek twoim ideom.
— Przyznam ci Herminio, że nie tylko zadziwiasz mnie, ale nawet przestraszasz.
— Czém? Moją otwartością? Dla tego, że wypowiadam ci głośno to, co inne kobiety zwykły mówić po cichu? Dla tego, że błędnie mniemałam że kochasz twoją siostrę i dbasz o twoją przyszłość? Na honor, kawalerze, jesteś tak St. Beatem, jak ja zakonnicą.
— Jakto! ganisz moje poglądy?
— Bo znajduję je niewymownie śmiesznemi.
— Nic a nic nie rozumiem cię Herminio!
— Jesteś pocieszny mój braciszku! Nie rozumiesz więc, że moje bogactwo jest tylko blichtrem; że mąż mój pozostawił mi w spadku same pozory, że tryb życia do jakiego nawykłam, wkrótce przywiedzie mnie do nędzy, i że opierając się na takich danych, wolno jest mi szukać środków ocalenia, chwytać sposobność jaka mi się nadarza, aby uniknąć przepaści. Ten środek ocalenia znalazłam, sposobność nadarzającą się, pochwyciłam, a ty miałżebyś odmówić twojéj pomocy?
— Otwartość za otwartość — ale odpowiedz minajpierw na niektóre pytania.
— Pytaj!
— Mówisz, że nie kochasz pana d’Espinchal.
— Powtarzam ci to — dodam nawet, że go nie cierpię.
— I pragniesz iść za mąż za margrabiego?
— Naturalnie.
— To właśnie, czego nie pojmuję. Niechaj będzie czém chce pan d’Espinchal, nie należy nam nadużywać dobréj wiary. Bądź co bądź, byłoby to prostém podejściem.
Oczy Herminii rzuciły podwójną błyskawicę.
— Jestem przeciwnego zdania, Telemaku — odparła ozięble — jeżeli zgadzam się pójść za niego bez miłości, któż może powiedziéć mu, że go nie kocham; ja która nie jestem zdolną kochać nikogo? Bylebym pozostała mu wierną, cóż więcéj może żądać odemnie? Z drugiéj strony, margrabia ubóstwia mnie. Wygłasza to wszystkim i wszędzie. Idąc za niego, któż z nas poświęca się?
Argument był niemałéj wagi.
Telemak zamyślił się przez chwilę. Ale, że nasz poczciwy Gaskończyk posiadał zdrowy rozsądek, a w sercu szlachetne uczucia, nie dał więc jeszcze za wygraną.
— Oto moje zdanie — rzekł nareszcie. — Małżeństwo skojarzone w ten sposób, nie jest połączeniem się dwóch serc, ale po prostu kupnem i sprzedażą. I dlatego, że nawykłaś do wygód i zbytków zapominasz tak prędko o przeszłości; dlatego, że pragniesz okrywać się jedwabiem i pić w złotych naczyniach; dlatego, że uganiasz się za pozorami szczęścia, za marnym blaskiem wielkości, chcesz tak nierozważnie, bez miłości, a może i ze wstrętem oddać się człowiekowi, którego nienawidzisz?..... Czy wiesz jak uczciwi ludzie nazywają taki postępek?
— Nie wiem i proszę cię objaśnij mi to, poczciwy człowieku.
— Nazywają podłością.
— Ach mój braciszku, cóż za straszne określenie tak błahego postępku!
Telemak oburzony mówił daléj z goryczą.
— Mówiłaś przed chwilą o naszéj rodzinie. Ojciec nasz zawinił, przyznaję to, ale namiętność gry opanowała go. I na Chrystusa, którego obraz nie wiem dlaczego zawiesiłaś w tym tu pokoju, powiadam ci siostro, że ojciec nasz słysząc taką rozmowę, pokryłby się wstydem.
Herminia wzruszyła ramionami.
— Pozwól mi pani dokończyć, — ciągnął dalėj Telemak tonem uroczystym. — Nie znasz bowiem tak jak ja znam historyę rodziny o któréj mówisz. Matka nasza była świętą kobietą. Jako anioł stróż pracowała i pilnowała domu. Jedyném jéj szczęściem była troska o wychowanie dzieci; nie miała jedwabnych kotar u łóżka swojego, ale téż nie miała w sercu uczuć podobnych do twoich. W owym czasie serca były złote, nie naczynia. Spytaj zresztą Bigonia, tego samoluba i materyalistę, a opowie ci dokładnie jaką była kobietą matka nasza.
Herminia przerwała dalsze słowa.
— Ależ nieszczęsny kaznodziejo — krzyknęła głosem szyderczéj groźby — chcesz abyśmy poddali się głodowéj śmierci.
— Czy śmierć głodowa hańbę przynosi? Ach! ona już nieraz zaglądała mi w oczy, a jednak nie przeraziła mnie i nie ugięła wrodzonéj mi dumy.
— To gorzéj jak hańba — to szaleństwo!
— Widzę, że nie możemy zrozumiéć się, kochana siostro i że jestem zbyteczny w tym domu. — Postaram się jak najprędzéj opuścić go. Ach! Herminio zawiodłaś moje oczekiwania! Z radością podzielałbym twój dostatek, bo rozkoszną jest rzeczą być bogatym, ale sądziłem, że potrafisz zarówno pogodzić się z niedolą; zawiodłem się. Żegnam cię. Może Bigoń pożyczy mi znowu swoich pistolów i przyodzieję się w mój wytarty ubiór. Nie chcę nic od ciebie Herminio. Nie sądź jednakże, abym miał stracić cię z oczu! Twoje zwierzenie się jest dla mnie świętą tajemnicą, nie wspomnę ani słowa margrabiemu, ale od téj chwili dołożę wszelkich starań, aby go odwieść od ciebie. Bo zauważ to, siostro, że jestem starszym bratem twoim. Jestem głową tej rodziny, któréj szacowne imię, ten skarb mój jedyny, chcesz rzucić na pastwę szyderstwa i okryć sromotną hańbą. Ale czuwać nad nim będę z taką pieczą, jaką dawni Rzymianie otaczali swe domowe bóstwa, a jeżeli przeznaczeniem mojém jest pozostać w wiecznéj nędzy, wolę go raczéj zagrzebać w moim barłogu, aniżeli w kałuży twoich bogactw.
I z powagą skłonił głowę.
Herminia, przerażona wybuchem uczciwego gniewu, może téż czując w duszy chwilowo rozbudzone poczucie honoru, a szczególniéj z obawy niebezpiecznego i nieprzyjaznego stosunku z bratem, podbiegła ku niemu z płaczem i pocałunkami.
— Złośniku! — mówiła mu, — okrutny złośniku! dla czego ranisz mi serce, tak przykremi słowami? Cóżem zawiniła? czyż ja potrafię rozróżnić złe od dobrego. Tyle już przecierpiałam biedy, nic więc dziwnego że ona mnie przeraża. Mój Boże! ja niewiedziałam, że to jest zbrodnią poślubić człowieka którego się nie kocha. Wydarza się to jednakże dość często, a ludzie tylko się z tego śmieją. Oh! przebacz mi, kochany bracie, wszakże prosiłam cię o radę, a ty obrzuciłeś mnie wyrzutami i grozisz rozstaniem.
— Tak niestety — musimy się rozstać, ― bo nie mogę być dla ciebie ciężarem, skoro sama nie masz na utrzymanie. Ale będę czuwał nad tobą, przyjmuję służbę u pana d’Espinchal, który sądzę, że mnie polubił i należycie ocenił.
Herminia zadrżała.
— U pana d’Espinchal, — zapytała z ukrytą radością?
— Tak, — ale nie lękaj się. — Zapomnij..... ja także zapomnę. — Pani de Saint-Herment rzuciła się powtórnie na szyję swego brata.
— Jesteś dobrym i zacnym człowiekiem Telemaku.
W téj chwili zastukano we drzwi.
— Proszę wejść — rzekła baronowa.
Zwinna i hoża subretka, ukazała się w progu.
— Pan margrabia d’Espinchal, pragnie pomówić z panem kawalerem.
— Co za szczęśliwa sposobność! — pomyślał Telemak.
— Prosić margrabiego do salonu — wyrzekła Herminia.
I przymilając się do Telemaka, szepnęła mu do ucha:
— Obiecałeś mi zachować tajemnicę, nieprawda?
— Tak, — odpowiedział Telemak — po czém wszedł do salonu, gdzie oczekiwał na niego margrabia.
Jak tylko Herminia pozostała sama, czémprędzéj zamknęła drzwi na klucz i zapowiedziała subretce:
— Nie jestem widzialną dla margrabiego — a otwierając głęboką szafę, weszła w nią i przyłożyła ucho do ściany.
Ani jedno słowo z rozmowy margrabiego z kawalerem, nie mogło być stracone dla podsłuchującéj w kryjówce.