Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/17
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Osm dni upłynęło. Telemak, stał się nieodstępnym towarzyszem pana d’Espinchal. Margrabia zamianował szlachetnego Gaskończyka głównym dowódcą całéj siły zbrojnéj i gubernatorem zamku Massyak.
Gaspard, powierzył panu de Saint-Beat klucze od wieży Montel, a kawaler mógł się przekonać de visu, że seraj margrabiego stanowiła jedynie Inezilla, przysięgająca, ktoby chciał jéj uwierzyć, że ani margrabia, ani kawaler, nie zostali uszczęśliwieni jéj względami.
Wyznała również Telemakowi, że porzuciła Bigonia dla jego skąpstwa i zazdrości, czując do niego nieprzezwyciężony wstręt.
Margrabia odmienił się do niepoznania. Czy to że polegał zupełnie na czynności kawalera, czy téż, że głęboki smutek opanował nim, ale zamknięty w swoich pokojach, rzadko się ukazywał i to jeszcze z czołem zachmurzoném i szorstką mową.
Don Gobelet, Malsen i Bigon, korzystając z posępności margrabiego, dopuszczali się najdziwaczniejszych wybryków. Dla uniknienia podejrzeń nowego władcy zamkowego, przenieśli się do małego domku w pobliżu wioski, kupionego w tym celu przez Bigonia.
Martynka zarządzała w nim, a Bigoń patrząc na Martynkę, pocieszał się z wiarołomstwa Inezilli.
Eulogiusz nie pokazywał się. Wszystko więc zdawało się być w jak największym spokoju.
Jednakże w owym czasie głuche wzburzenie panowało w Massyak. Minęła już owa epoka, kiedy wassale uchylali głowy pod jarzmem tyraństwa swoich panów.
Richelieu, od lat piętnastu, silne zadawał ciosy władzy feodalnéj. Wojny Frondy, ośmieszyły wszechwładztwo szlachty, a duch municypalny, że tak powiemy, powstawał na ruinach zapadającego się systemu.
Morderstwo Szandorata, sprawiło silne oburzenie wśród mieszkańców Massyaku i mówiono o podanéj skardze na pana d’Espinchal, jako domniemanego sprawcy téj zbrodni, do prezydyum w Riom. Wysłano nawet deputacyę do margrabiego de Saillans wielce popularnego magnata; ale pan de Saillans odpowiedział, że wie o co rzecz idzie, że słyszał jakoby jego ludzie napadli na margrabiego d’Espinchal i że wielu z nich pomiędzy którymi i Szandorat, znaleźli śmierć, a to jako zasłużoną karę za przewinienia jakiego się dopuścili. Dodawał następnie, że jemu samemu należy wytłómaczyć się przed panem na Massyaku, czego też uczynić nie omieszka.
W rzeczy saméj, pan d’Espinchal odebrał od pana de Saillans, list bardzo długi i pełen zręcznych wykrętów, a którym wypiérał się wszelkiego udziału w zasadzce przy moście d’Alangon, zapraszając wreszcie margrabiego do zamku de Saillans, na wesele swéj córki z panem Gastonem de Kamillak, siostrzeńcem człowieka o dwunastu apostołach.
Pan d’Espinchal, uśmiechnął się znacząco na te weselne zaprosiny. Odpisał wszelako margrabiemu de Saillans, że jest bardzo cierpiącym i że przyjąć zaproszenia nie jest w stanie, nad czém mocno ubolewa, załączając przytém zapewnienie swéj przyjaźni i życzliwości dla całéj jego rodziny.
Ta mała komedyjka nie miała dalszych następstw, bo margrabia d’Espinchal, zdawał się już zaniechać wszelkiéj zemsty. Dziwna rzecz! Ani razu nie mówił z Telemakiem o pani de St. Herment, a Gaskończyk cieszył się w duszy z tego zapomnienia, jakkolwiek przypuszczał, że melancholia margrabiego zrodziła się skutkiem odmowy Herminii przyjęcia u siebie pana d’Espinchal, podczas jego pobytu w Klermont.
Telemak był w błędzie. Obraz zemdlonėj Odylli nie przestawał snuć się przed oczyma margrabiego. Od czasu jak ujrzał tę piękną i łagodną dziewicę, prawie że zupełnie zapomniał o Herminii, przemyśliwając jedynie o sposobie zbliżenia się do przedmiotu swojéj nowej miłości.
Wieczna walka namiętności w zapasach z wrodzoną dumą, obrała sobie za siedlisko serce margrabiego i ta głucha i ciężka walka pożerała to serce.
Panowie Massyak i Chateaumorans cenili się podług osobistej wartości. Gaspard rozumiał, że miłość dla Odylli stała się źródłem nieszczęść całego jego życia, bo wiedział, że margrabia de Chateaumorans jest niezłomnego charakteru i że on margrabia d’Espinchal nie nagnie dość nizko swėj dumy przed tym starcem, aby otrzymać rękę Odylli.
Ale mimo wszelkich rozumowań, nie postępował na krok w miłości. Pożerała ona mu duszę i serce; wmawiał w siebie, że niewidziéć Odylli, jest piekłem i że samobójstwo pozostaje dlań jedynym punktem wyjścia z tak rozpaczliwego położenia.
Nakoniec, po długiéj wewnętrznėj walce postanowił: Ujrzéć ją!.... gdyby nawet przyszło opłacić życiem taką nierozwagę... chociażby umrzéć pod strasznym ciosem pogardy....
A że miłość potrzebuje powiernika, postanowił więc zwierzyć się komuś. Udał się do Telemaka i wyjawił mu we wszystkich szczegółach gorącą miłość dla Odylli i powody nienawiści rozdzielającéj obie rodziny.
— Kawalerze! radź co mam czynić — proszę cię, zaklinam!.... — Nic bardziéj nie mogło trafić do przekonania poważnego Gaskończyka, jak wyznanie miłości, któréj przedmiotem nie była jego siostra.
Zawiści rodzinne — odpowiedział — są barbarzyństwem. Wasi ojcowie nienawidzili się, to prawda, czyż dla tego i wy macie czynić tak samo? Margrabia de Chateaumorans nie wyrządził panu żadnéj krzywdy. Należy więc śmiało udać się do niego i powiedziéć mu: Margrabio! przodkowie nasi nienawidzili się; kochajmy się! Sądzę, że pan de Chateaumorans poda panu dłoń, bo o ile słyszałem, ma to być człowiek zacny, rozumny, pełen honoru i sumienia.
Pan d’Espinchal poruszył głową:
— Nigdy pan de Chateaumorans nie zechce przyjąć mnie za swego zięcia.
— Dla czego pan tak twierdzisz?
— Jestem przekonany.
— Jakież są powody pańskiego przekonania?
— Nie ma najmniejszych. Margrabia Franciszek jest katolikiem, nawet dobrym katolikiem, ale i człowiekiem zastarzałych pojęć. Jest-to rodzaj Tytana pod względem fizycznym i moralnym. Tak jak jego wieżyce, zbudowany z granitu; nie wyjmuj z nich cząstki kamienia. Nienawiść jego dla mojéj rodziny jest sklepieniem, oderwij je, a cały gmach runie.
— Trudno mniemać — jednakże, aby pan de Chateaumorans miał być niezłomny, jeżeli będzie widział, że pan czynisz pierwsze kroki do szczerego pojednania się.
— Pierwsze kroki! — zapewne, mogę to zrobić! Ale niech się nie spodziewa żadnego z méj strony poniżenia.
— Czy pan uważasz za poniżenie, jeżeli pierwszy ukorzysz się przed człowiekiem, dwa razy starszym od ciebie, mówiąc mu: „panie margrabio! pojednajmy się“.
Pan d’Espinchal przygryzał sobie usta i schylając głowę: — Nie, to nie byłoby poniżeniem się — wymówił. — Może w ten sposób pojednamy się; może nawet nie zapomni o mnie w swoich modlitwach; ale jestem pewny, że nie odda mi swéj córki.
— Muszą więc istnieć inne powody?
— Czyż brak zawsze powodów? — Nie wydarzy się zbrodnia, żeby mnie jéj nie przypisano! Mówią o przestępcach d’Espinchalach, tak jak o Trymalionach i Heliogobalach, jak o wściekłych tygrysach. Utrzymuję seraj, głosi jeden; więzi kobiety, powiada drugi. Jednakże, żadna z moich kochanek, nigdy nie żaliła się na mnie. Co zaś do moich zbrodni, jakież są one?... Zabiłem pana de Baux, w obronie własnego życia, kiedy na mnie jednego napadł we trzech, jak zbójca; zraniłem pana de Kandat za to, że zamordował mi człowieka. Szandorata, którego śmierć również mnie przypisują, nie ja zabiłem; — nie chciałem nawet jego śmierci ale fatalność wmięszała się..... Wiem zresztą że nie jestem bez grzechów..... Ale nazywam się d’Espinchal i to coby było prostém zboczeniem dla kogo innego, dla mnie staje się nieprzebaczonym występkiem, a potwarz szerząc się ze wszech stron, tak dobrze mnie obsłużyła, że nie gorzéj uważany jestem od wcielonego Belzebuba. I zwykle to u pana de Chateaumorans, jawnego mojego nieprzyjaciela, wyradzają się te wszystkie potwarze. Tak, mój kochany kawalerze, widzisz więc, że nie ma człowieka nieszczęśliwszego odemnie.
I tym razem, szczere łzy zwilżyły powieki margrabiego.
Telemak czuł się wzruszony.
— Czy ufasz pan mojej przyjaźni? — zapytał pana d’Espinchal.
— Kawalerze jesteś jedynym moim przyjacielem — odparł Gaspard.
— A więc, powierz w moje ręce twoją sprawę.
— Z radością. Rób jak uważasz za najlepsze, a jeżeli dopniesz celu....
— Nic nie obiecuję, kochany margrabio, — ale zaręczam ci, że dołożę wszelkich usiłowań.
Kawaler otworzył okno i zawołał:
— Hola! Bigon!
— Co pan rozkaże, panie Telemaku? — zapytał ex-kupiec-bakałarz, z wypchaną gębą i serwetą w ręku.
— Każ osiodłać Hektora i Miernotkę.
— Mojego i pańskiego konia..... chciałem po wiedziéć: pańskiego i mojego.
— Tak.
Bigoń o mało się nie udławił.
— Czy rozpoczynamy podróżować? — zapytał.
— Może.
— Daleko?
— Zobaczysz.
— Ah! panie Telemaku, umiéram z ciekawości i z rozpaczy! Czy przynajmniéj wolno mi będzie zabrać klucz od wieży?
— Możesz nawet zabrać z sobą Inezillę — wtrącił margrabia.
— Bądź gotów za godzinę dodał kawaler.