Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/18
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bigoń odszedł mocno zakłopotany.
— Do kroéset! czyby pan d’Espinchal sprzykrzył sobie moje i mego oryginalnego pana usługi? Szkoda by to była, zacząłem wcale nieźle bawić się tutaj. Don Gobelet jest wesołym kmotrem, Malseń przyswaja się a Martynka już się przyswoiła... Co więcéj, jestem właścicielem ładnego domeczku, który nazwałem: „Rozkosz przyjaźni“. Z drugiéj strony, żona moja usycha z nudów. Paskal zielenieje ze złości, słowem, że jestem najszczęśliwszy ze śmiertelników. I opuszczać to wszystko! Oh! rozpaczy!
Po chwili namysłu Bigoń rozważał daléj.
— Bah! Może to tylko spacer jaki, bo uważałem, że kawaler ma dość wesołą minę. Aha! rozumiem. Jedziemy z missyą... do Klermontu...
Obejrzał się i ujrzał w oknie Telemaka.
— Czy włożyć do walizki ceremonialne ubranie? — zapytał?
Telemak skinął głową.
— Pozwól pan sobie powiedziéć, panie kawalerze, że już jest południe.
— A więc?
— Że dziś już pewno nie staniemy na miejscu!
— Przenocujemy w Issoir a jutro w St.-Avit.
— St.-Avit?
— Czy nie podoba ci się to miejsce?
— Nie byłem tam nigdy. Ale co u djabła mamy do roboty w St.-Avit?
I potrząsnął głową jak gdyby powątpiewał o zdolnościach geograficznych swego pana.
Wszelako zrezykował jeszcze zapytać:
— Czy długo zabawiemy w drodze?
— Pięć dni odpowiedział kawaler.
Bigoń podskoczył z radości...
— Chwałaż ci Panie! jeszcze nas ztąd nie wypędzają...
Pobiegł do stajni, kazał osiodłać Hektora i Miernotkę, sam zaś poszedł do wieży Montel.
W drodze pocierał sobie ręce, ladaco.
— Godzina czasu! — rzekł do siebie — wystarczy na podrażnienie mojéj żoneczki.
Otworzył drzwi wieży, wszedł na schody i ukazał się w pokoju Inezilli.
— Dzień dobry, cnotliwa pani Bigoń! jakże zdróweczko? — zapytał.
Inezilla siedziała na krawędzi łóżka i płakała.
— Czy to nad swemi grzeszkami, ronisz pani te płynne perełki? W takim razie pragnąłbym aby ilość łez wyrównała jéj szkaradom.
— Czy margrabiego nie ma w zamku? — zapytała ze smutkiem Inezilla, nie odpowiadając na wymówki męża.
— Dla czegoż to pytanie?
— Bo od czasu jak widzę tu pana w zamku śmiertelnie się nudzę, a margrabia przyobiecał mi dostarczyć sposobności wydalenia się ztąd jak tylko tego zażądam.
— Wątpię, żeby margrabia obiecywał to pani, chyba żeś miała dla niego szczególne względy.
— A któż panu mówi żem ich nie miała?
Bigoń parsknął śmiechem.
— Margrabia nie jest tak czułym gołąbkiem, żeby miał gruchać do takiéj jak pani turkaweczki.
Inezilla rzuciła wściekłe spojrzenie na tego żartownisia bez litości.
— Potworze — krzyknęła na niego.
— Aniele — wycedził Bigoń wykrzywiając się sarkastycznie. — Wszakże mienisz się aniołem w twoim sławnym pożegnalnym liście... przypominasz sobie ten ustęp... „Jestem potworem połączonym z aniołem, węzłami śmiesznego hymenu“ Do kata co za styl! A propos, muszę pani oznajmić, że Hieronimo Paskal wraca bezzwłocznie do pana hrabiego de Foix.
— Mało mnie to obchodzi!
— Czy pani zarówno dotrzymujesz wiary swoim kochankom jak mężowi?
— Kochankom? Paskal mój kochanek? przyczepił się do mnie aby wydobyć mnie z twoich szponów. Wolałabym iść z djabłem do piekła aniżeli z tobą do raju, gdybyś nawet posiadał klucze do niego.
— Tymczasem mam klucz od tych tu drzwi. Na ten raz wystarcza mi. Co się tyczy djabła, to sądzę, że nie pani idziesz za nim, ale że on chodzi za tobą a raczéj, że cię na chwilę nie opuszcza.
— Widzę, panie Bigoń, żeś tu przyszedł jedynie po to aby obsypać mnie obelgami.
— Cóż zrobić kiedy nie mam nic innego w sercu dla pani.
Inezilla rzuciła się na łóżko.
— A teraz gadaj sobie do woli... ja będę spała.
— Spij drogi aniele! Jeżeli zdarzało mi się kiedyś przerywać ci sen, bądź spokojną, że tego więcéj nie uczynię.
— Pan nigdy nie kochałeś mnie! — rzekła Inezilla tonem tak ckliwym i namiętnym, że aż dreszcze przeszły Bigonia.
— Ja! ja! oh pani! posiadasz czelność w wysokim stopniu. Należałoby ci jeszcze powiedziéć, żem nie uczciwie z tobą postępował!
— Ja téż tak utrzymuję.
— Ah! to przechodzi pojęcie. Wytłómacz się pani a raczej tłómacz się uwięziona!
— Uwięziona!
— Nie inaczéj! no tłumacz się.
— Nie! Już nic więcéj nie powiem. Pan jesteś bez serca.
— Nic dziwnego. Przez trzy miesiące wykrajałaś mi go po kawałeczku.
— Pan go nigdy nie miałeś!
— Przeciwnie pani, aż zanadto.
— Gdyby tak było, mój drogi Bigoniu czyż byś mi już dotychczas nie przebaczył? Więcej ucierpiałam aniżeli na to zasłużyłam! Niedoświadczenie...
— Jakto niedoświadczenie! przeciwnie! znalazłem cię zanadto doświadczoną.
Inezilla łkała.
— Cóż chcesz, drogi mężu, sierota, bez opieki, czyż mogłam rozróżnić dobre od złego. Oto patrz! płaczę... czyż to cię nie przekonywa o moim żalu za grzechy.
— Do djabła! żal pani zanadto prędko zakwitł, ażeby mógł miéć głębokie korzenie.
— Ah! jesteś bez litości, widzę to.
I uklękła na łóżku wyciągając swe pulchne i białe ramiona w stronę Bigonia, który na prawdę uczuł się wzruszonym.
— Bez litości! — powtórzyła. — Bo i czegóż żądam od ciebie? przebaczenia błędów młodości, nic więcéj. Nie pragnę abyś powrócił na moje łono, nie byłoby to wstydem dla ciebie i dla mnie. Oh nie!... Pomóż mi jedynie wydostać się ztąd...
wstąpię do klasztoru... aby tam skończyć resztę dni tego życia, które twoja zatwardziałość czyni tak obmierzłem.
Poczciwy Bigoń słysząc ten czuły lament dostał lekkiego drżenia; machinalnie wsunął rękę do kieszeni jakby chciał z niéj wydobyć kilka pistolów.
Inezilla zwyciężyła.
Widząc naówczas wzruszenie męża, parsknęła śmiechem a twarz jéj przybrała wyraz takiéj szyderczéj radości, że nareszcie Bigoń spostrzegł, że to były kpiny.
— Czy chcesz pistola? — zapytał.
Inezilla wyszczerzyła nań zęby.
— Aha! dawny grymasik powraca — zawołał Bigoń z miną tryumfującą. A to ze mnie cymbał. O mało żem się na prawdę nie rozczulił. Ale nie, halt! Bigoń zawsze Bigoniem. Jeszcze tym razem nie udało się pani.
I zaczął się niemiłosiernie śmiać.
Inezilla skoczyła z łóżka i z wściekłością rzuciła się na Bigonia jak gdyby chciała go udusić.
Bigoń chwycił jéj rączki w swoją silną dłoń, z powagą pocałował w czoło, a następnie wyszedł zamykając za sobą drzwi na dwa potężne spusty.
— Do widzenia drogi aniele! — wołał przeze drzwi. — Przyślę pani butelkę wody pomarańczowéj, jest to arcy skuteczny środek na uspokojenie nerwów.
I po tych słowach zszedł na dziedziniec zamkowy.
Don Gobelet przechadzał się po nim, a że margrabia ukazał się w oknie, świątobliwy człowieczek jął udawać, że czyta z wielką uwagą w brewiarzu, żegnając się co chwila.
— Słówko! — szepnął Bigoń.
— Dziesięć! — odrzekł mnich.
— Oto klucz od wieży. Przyrzeknij, że go nie wypuścisz z rąk, aż do mojego powrotu.
— Daj — rzekł kapelan.
— Wiesz, że Inezilla jest pod kluczem.
— Wiem.
— I że nie chcę, aby się wymknęła.
— Ba! a to dla czego?
— Niech odpokutuje za grzechy, a zwłaszcza niechaj nie popada w nowe.
— Jest to wprawna grzesznica.
— Wprawna, masz racyę.
— Więc chcesz?
— Żeby jéj nikt nie odwiedzał... prócz ciebie...
— Prócz mnie?...
— Zapewne. Będziesz jéj nosił jeść... raz na dzień tylko zrana...
— Dobrze.
— Przysięgasz?
— Przyrzekam! Jeżeli nawet chcesz to mogę jej prawić morały. Jest to moje rzemiosło; a zwykle też zrana bywam bardzo wymowny.
— Postępuj z nią jak chcesz... Ale nie dowierzaj nikomu, nawet Malseniowi, bo to moja żoneczka, to niebezpieczna syrena.
— Bądź spokojnym!
— A teraz bądź zdrów świątobliwy mnichu — rzekł Bigoń odchodząc dla dokończenia przygotowań do podróży.
O drugiéj godzinie po południu wyjeżdżał już z Massyak w towarzystwie swego pana.