Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Droga którą jechali stawała się coraz bardziej malowniczą. Ziemia dotychczas prawie równa, raptownie zaczęła się wznosić a drzewa rozłożone w amfiteatr zdawały się sięgać niebios swemi zielonemi wierzchołkami. Pomroka wieczorna coraz znaczniej rozpościerała się nad ziemią.
Telemak wiedział, że jego dziwaczny lokaj nie puszczał się nigdy w drogę, nie zasięgnąwszy wpierw dokładnych wiadomości o jéj przebiegu. To téż spokojny pod tym względem, zaprzestał na chwilę owego rozmyślania i zapytał Bigonia czyby nie wiedział jakich szczegółów dotyczących zamku Massyak.
— Powstrzymam się, odpowiedział dziwak.
— Co to znaczy?
— Hum! Kiedy byłem dzwonnikiem i sołtysem w Argèlles miałem zwyczaj mawiać: „kto słyszał jeden dzwon, słyszał tylko jeden ton“. Owóż tedy, wczoraj przy wieczerzy, opowiadano mi bardzo wiele margrabi Gaspardzie d’Espinchal; lękałbym się przeto wydać o nim sąd zbyt śmiały, gdybym sam osobiście nie mógł go ocenić.
Telemak uśmiechnął się z tej próżności swego lokaja.
— Więc to margrabiego Gasparda d’Espinchal wypadnie nam prosić o gościnność na dzisiejszą noc?
— Nie inaczéj.
— Zatém, zanim usłyszę głos drugiego dzwonu, czybyś nie był łaskaw dać mi usłyszéć głos pierwszego.
— Niech i tak będzie. Ale nie nakazując panu, proszę go abyś zwracał uwagę na prawo i lewo, przez czystą ostrożność; bo nie wiadomo co może się zdarzyć. Kula sztucerowa leci prędko. Wtedy żegnam was moje sześćdziesiąt!... przepraszam! Obiecałem panu, że mu już nie wspomnę o pistolach które mu pożyczyłem, przepraszam!... jest to moja słabość myśleć ciągle o tych sześć... Ale do rzeczy.
Bigoń, jak to już wiemy, miał osła, na ośle było siodło, u siodła wisiały dwa strzemiona ze sznurka, przełożył strzemię lewe do prawego, a wspierając nogi na téj podwójnéj podporze, usiadł jak siedzą na koniu kobiety, oparł jedną rękę o karb, drugą o tył swego osła i tak zaczął opowiadać:
Ci de Massyak od dawien dawna byli to bardzo śmiali pankowie. W 1209 roku z Szymonem de Montfort był jeden margrabia d’Espinchal, który podług metody tatarskiéj nadzwyczaj zręcznie ścinał by Albigensom. Waleczny ten pan został zamordowany przez pewną damę w któréj był zakochanym; ta nowa Judyt chciała w ten sposób pomścić swego ojca, brata i męża, zabitych przez margrabiego przy oblężeniu Beziers. Zdaje się, że to kobiety zatracają tę szanowną rodzinę, zupełnie tak samo jak mnie zgubiły.
Inny margrabia d’Espinchal, ognisty katolik tak jak i tamten poszedł bić Turków z Janem księciem de Nevers. W dwa dni po bitwie pod Nicopolis został zamordowany w haremie jakiegoś baszy, dokąd się zakradł, przebrany za kobietę.
Trzeci margrabia Hugo, który żył za czasów Franciszka 1-go, wstąpił do szeregów Karola piątego. Był to pan bardzo waleczny, ale zanadto namiętny. Korzystając z wzięcia do niewoli Pescara po bitwie pod Rawenną, próbował zbałamucić mu żonę, sławną Wiktoryę Colonna, ale nie mogąc przekonać ani ubłagać téj dzikiéj cnoty, wykradł ją. Ścigany i dognany w Neapolu przez powierników margrabiego Pescara, bronił się sam jeden przeciw całéj bandzie, składającéj się z trzydziestu zbirów, z których jednym wystrzałem z rusznicy zabił na miejscu margrabiego Hugona.
Margrabia Stefan dziadek teraźniejszego pana Gasparda, marszałek szlachty w Sabaudyi, oblegając zamek Brives, gdzie się schroniła jego żona od napadów wściekłéj zazdrości swego męża, został oblany wrzącym olejem, skutkiem czego po wielu cierpieniach Bogu ducha oddał.
Co się dotyczy ojca margrabiego Gasparda, byłego dowódcy lekkiéj jazdy księcia de Ginville, to w historyi jego życia są wydarzenia bardziej nadzwyczajne.
Prawie już od dwóch wieków rodzina d’Espinchal, pozostaje w zawistnym gniewie z rodziną Chateaumorans, o której musiałeś pan zapewne słyszéć.
Panowie de Chateaumorans mieszkali i mieszkają jeszcze w dziedzicznym zamku Rokewer, na zachodzie Clermont-Ferrand, to jest o dwa dni drogi od Massyak. Jest to uczciwa szlachta, waleczna, łagodna, kochana przez swych wassalów i dobrze widziana u dworu.
Ostatni z panów Chateaumorans, margrabia Franciszek, dziś starzec sześćdziesięcioletni żyje samotnie ze swą jedynaczką, szesnastoletnią córką Odillą. — Brat margrabiego, oddawna już umarły, a do którego należał Czarny-Kamień, sąsiadował swemi dobrami z majątkiem pana Bernarda d’Espinchal, ojca margrabiego Gasparda.
Stara nieprzyjaźń, istniejąca między témi dwiema rodzinami, rozbudziła się z większą zapalczywością, skutkiem tego sąsiedztwa. Były to niesnaski i bójki prawie bezustanne.
Jeżeli pan de Chateaumorans, pan na Czarnym-Kamieniu, polował, Bernard d’Espinchal pan na Massyaku pilnował go i naodwrót.
Biada zapalonemu strzelcowi, jeżeliby przekroczył granicę. Gdyby Bóg udzielił na chwilę mowy drzewom, otaczającym nas, opowiedziały by nam straszne historye.
Wassale ujmowali się za swymi panami i od téj chwili pozostawiano ziemię odłogiem, zamieniano pługi na pałasze i staczano prawdziwe bitwy.
Chateaumorans nie zawsze byli górą, — bo ci d’Espinchal są to wcielone djabły, silni i potężni, jak ten dziki, któremu mało że nie dałeś pan pół pistola... a on nim, jeszcze to raz przyznaję, pogardził z całą szlachetnością.
Pewnego dnia pan z Czarnego-Kamienia stal się pierwszy napastnikiem. Sarna, którą zranił, wpadła schronić się do lasu pana d’Espinchal. Margrabia Jan pobiegł za nią do lasu, pchnięty tym szalonym zapałem, jakiego ja nie rozumiem wcale, a który opanowywa tak często szalonych zwolenników myśliwstwa. Już miał dobić kozę, gdy jeden z gajowych pana d’Espinchal zrobił mu uwagę co do niestosownego postępowania. Margrabia Jan, rozgniewany, dobył noża myśliwskiego, przyskoczył do gajowego i zadał mu niebezpieczną ranę, poczém schwycił kozę i wyszedł z lasu.
Pan d’Espinchal gdy mu opowiedziano ten wypadek, nie wyrzekł słowa. Kazał tylko swojemu kapelanowi napisać do pana z Czarnego-Kamienia te trzy słowa: „Sarna za Sarnę“.
Co miały znaczyć te trzy słowa, powiem panu.
W dwa miesiące późniéj wieczorem, około siódméj godziny, gdy pan z Czarnego-Kamienia wieczerzał ze swą młodą żoną i służebnikami, giermek wpadł oznajmić, że słychać w dali tentent koni, i że widziano w okolicy znaczną liczbę zbrojnych ludzi.
— Do pioruna! — krzyknął margrabia, — to pewno gubernator Sabaudyi przybywa nas odwiedzić! Należy go przyjąć gościnnie“.
Powstał czémprędzej, zalecił żonie aby poszła przyodziać się w najpiękniejsze szaty, rozkazał spuścić zwodzony most i wybiegł naprzeciw gości, których mu Bóg lub szatan sprowadzał.
Nie był to wcale gubernator Sabaudyi, ani intendent prowincyi, ani téż jego eminencya biskup z Klermontu.
Był to, jak się pan łatwo domyślasz, Bernard d’Espinchal z orszakiem swoich satellitów i wszystkich łotrów, jakich mógł tylko zwerbować.
Zanim margrabia Jan mógł się rozpatrzéć i wydać rozkaz ściągnięcia mostu, Bernard wpadł do zamku a chwytając margrabiego rzekł mu:
— Chciałeś zabić mego gajowego, zaraz on ci za to zapłaci; skradłes mi sarnę, zabiorę ci za nią inną….. gdzie twoja żona?...
Margrabia nic nie odpowiedział.
— Poczekaj — mruknął d’Espinchal.
Dał znak gajowemu, który zanurzył nóż w piersi pana z Czarnego-Kamienia, sam zaś pobiegł na wieżę gdzie znajdowała się pani de Chateumorans.
Biedna kobieta klęczała, modląc się.
— Czy raczysz pani udać się za mną? — rzekł do niéj d’Espinchal.
Na ten glos, wydala śmiertelny okrzyk wołając.
— „Mój mąż zabity“.
I zemdlała.
Pani de Chateaumorans pochodziła z domu Aweńskiego, równie szlachetnego rodu, jak cesarz Niemiecki piękna jak anioł i dotychczas nie była jeszcze matką.
D’Espinchal, zemdlałą zawiózł do swego zamku Massyak, i zamknął w pysznych komnatach.
Piękność jéj odurzyła go, a że to był człowiek dla którego wszelkie środki były dobre, byle tylko zaspokoił swoje żądze, wkrótce z przymusu czy téż dobrowolnie, margrabina została jego kochanką.
Ale nieszczęsna tęskniła. Po roku powiła syna który znikł w dniu przyjścia na świat. W piętnaście dni po urodzeniu i po zniknięciu tego owocu gwałtu czy téż wiarołomstwa, znaleziono dwóch trupów w apartamentach zajmowanych przez biedną matkę.
Były to trupy margrabiego Bernarda d’Espinchal i wdowy po panu z Czarnego-Kamienia.
Ciało téj damy było fioletowe, ciało margrabiego czarne.
Posądzono margrabinę d’Espinchal o otrucie męża i jego kochanki. W kilka lat później umarła pani d’Espinchal przeżywszy te lat kilka w zupełném odosobnieniu, opuszczona przez wszystkich nawet przez służbę z wyjątkiem jednego, nazwiskiem Malseń, który powiadają, że był narzędziem jéj zemsty.
Bigoń zatrzymał się; zabrakło mu tchu.
— A to straszna rodzina, — mruknął kawaler de Saint-Beat.
— Otóż tedy! panie Telemaku, jest to prawda, tak prawdziwa, jak to, że pistol wart dziesięć liwrów, i że potrzeba 600 liwrów na złożenie 60 pistolów, że żyjący margrabia Gaspard d’Espinchal, polegając na ogólném zdaniu, jest jeszcze niebezpieczniejszym od swych zacnych przodków. To téż bądź pan ostrożnym. Nie wygadaj się czasem, że masz przy sobie pieniądze pilnuj pan żeby ci czasem nie zabrzękały. Inaczéj!... Już więcej nic nie powiem.
Oto i zamek; jestem bardzo głodny i spragniony.
Nadewszystko bądź pan uniżonym. Gdyby nas wyrzucono z zamku, moglibyśmy z głodu pozjadać się, lub co najmniéj pokaleczyć.