Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas całej wieczerzy margrabia nie spuszczał z oka swojego gościa. Im więcéj przypatrywał się jego profilowi tém bardziéj utwierdzał się w przekonaniu, że zna pewną osobę niezmiernie podobną do kawalera. Gaskończyk wzbudzał w nim prawdziwą ciekawość, to téż dolewał mu wina tak często i obficie, że pan de Saint-Beat, chociaż nader spragniony, uczuł nareszcie, że zbytnie użycie wina może spowodować nieprzyjemne następstwa.
Przy podaniu deseru kawaler zdawał się zupełnie przytomnym. Uśmiechał się do margrabiego odkrywając w ustach dwa rzędy ostrych i białych zębów przypominających zęby u rysia. Oczy miał zaiskrzone; policzki pokryte silnym rumieńcem. Margrabia i kawaler pod koniec wieczerzy zdawali się już być starymi przyjaciółmi.
Wszelako pan de Saint-Beat zachowywał milczenie. Był to przezorny człowiek, ten nasz Gaskończyk, bo przeciwności wyrobiły jego charakter umiejący w potrzebie zapanować nad rozumem i sercem.
Nie widział wszakże nic złego w chęci powiedzenia margrabiemu swojéj historyi i aby wynagrodzić go za gościnność, po chwili namysłu rozpoczął opowiadanie przyczyny i celu swéj podróży.
— Było nas dwoje, moja siostra i ja. Matka umarła nam wkrótce po przyjściu na świat siostry która naturalnie jest młodszą odemnie. Ma ona 21 lat, a ja mam 26.
Ojciec umarł przed dziesięciu laty i trudno byłoby mi powiedziéć, w jaki sposób zakończył życie. Jedni utrzymują, że będąc na polowaniu został poszarpany przez dzika. Drudzy, niby lepiéj świadomi rzeczy a szczególniéj Bigoń, mój lokaj, twierdzą, że po przegraniu w karty całego mienia, przebił się rapirem.
Najmniej wątpliwém zaś jest to, że pozostawił mnie z siostrą w wielkiéj nędzy. W siedemnastym więc roku życia mojego, jako paź wstąpiłem do służby u hrabiego d’Argèlles. Bil on mnie nielitościwie i do tego stopnia, że zniecierpliwiony, pewnego dnia nawzajem wytuzowałem pana hrabiego. Zostałem wypędzony ze służby.
Dopiéro nieco późniéj zrozumiałem, że duma jest złym poradnikiem i jakkolwiek szlachcic prześladowany od losu, nie powinienem był tak bardzo uważać na odbierane razy.
Rozgniewany pan d’Argèlles tak się mścił i prześladował nas, że lękano się w całéj okolicy udzielenia nam jałmużny z kawałka chleba.
Co począć? Powziąłem zamiar wstąpienia do służby wojskowéj, ale akurat brak mi było jednego pistola na podróż do Tuluzy, do Perpignan, lub do Bayonny, gdzie mogłem snadno wejść w stosunki z oficerami króla.
Z drugiéj strony łudziłem się nadzieją wygrania procesu, rozpoczętego przed dwudziestu laty między moją rodziną a hrabiami de Montleon.
— Gdybym był wygrał ów proces, wszedłbym w posiadanie majątku, który dozwoliłby mi drwić z pana hrabiego d’Argèlles i ze wszystkich kijów, jakie rosną w jego lasach. Niestety, stało się to co się zwykle dzieje w takim razie. Sędziowie prezydujący w Foix zażądali odemnie pieniędzy; nie miałem ich! Żaden prokurator nie chciał stanąć w mojéj obronie. Pan de Montleon, mimo swéj złéj sprawy wygrał proces. Za koszta, których nie byłem w stanie opłacić, osadzono mnie w areszcie, gdzie pozostawałem przez lat dwa.
Przez ten czas siostra moja wyrosła na bardzo piękną osobę. Dobijano się o nią. Nawet hrabia d’Argèlles kazał mi oświadczyć, że gotów łożyć na appellacyę w moim procesie do sądu w Tuluzie, bylebym upoważnił siostrę moją do rezydencyi w jego zamku w charakterze damy honorowéj panny d’Argèlles.
Odpowiedziałem panu d’Argèlles, że gdy siostra moja obywa się bez damy honorowéj, to panna d’Argèlles również może się bez niéj obyć.
Podówczas to, pewien szlachcic Sabandzki, powracając z Hiszpanii, zobaczył moją siostrę i szalenie się w niéj rozkochał.
Jak tylko dowiedział się, że pochodzi ona z rodziny de Saint-Beat, przybył do mego więzienia i prosił o jéj rękę.
Ponieważ siostra moja życzyła sobie tego związku, chętnie zgodziłem się na jego prośbę; poślubiła więc szlachcica, który téż wkrótce zawiódł ją do Klermont, przyobiecawszy wydobyć mnie ze szponów moich wierzycieli i uwolnić z więzienia.
I w rzeczy saméj przed pięciu miesiącami odebrałem od siostry summę dostateczną na zaspokojenie tych łotrów i z pozostałym mi pół pistolem wyszedłem z kozy.
Co zrobić z pół pistolem, panie margrabio? Nie mogłem pozostać w mieście, w którém mnie obito i uwięziono, ale téż nie mogłem opuścić go bez pieniędzy.
Czekałem więc nowej pomocy od siostry, żyjąc tymczasowo z jałmużny. Pewnego dnia odebrałem bilecik, zawierający te słowa:
„Jestem wdową, jestem bogatą, przybywaj do Klermontu“.
Ale widocznie bogactwo, czy téż owdowienie, pozbawiły przytomności moją siostrę; bowiem oddawca oprócz bileciku nie miał nic innego do wręczenia mi. Jednakże patrz, panie margrabio, jak nieraz Opatrzność kieruje sprawami ludzkiemi i nadaje im niechybny popęd.
W owym czasie mieszkał w Argèlles człowiek, którego rodzina oddawna służyła mojéj rodzinie. W chwili naszego upadku, człowiek ten opuścił u nas służbę i z pomocą zaoszczędzonego kapitaliku założył w Argèlles sklep korzenny, który w krótkim czasie zaczął znakomicie prosperować.
Człowiek ten, winienem panu dodać, jest obecnie moim lokajem i nazywa się Bigoń. Przywiązał się do mnie, ale jest on nieznośnym gadułą, obrzydliwym chciwcem i sknerą, tchórzem jakiego jeszcze święta ziemia nie nosiła.
Bigoń prowadził należycie swoje interesa. Handlował z Hiszpanami i dość prędko zbogacił się. Poczciwcy w Argèlles zazdrościli mu i poczęli nazywać go panem Bigoń.
Muszę tu wyznać, że tylko dzięki Bigoniowi uniknąłem śmierci głodowéj. Co chwila odwiedzałem go, i zawsze znalazłem u niego chleb, trochę wina i nocleg, a jakkolwiek nieraz poufałość jego przechodziła wszelkie granice cierpliwości, to jednakże będę mu na zawsze wdzięcznym za to, co dla mnie uczynił.
Na nieszczęście sobie Bigoú uprzykrzył stan kawalerski. Pewnego poranku, opowiedział mi, że bardzo podobała mu się pewna młoda panienka w Argèlles, i że postanowił oddać swéj bogini serce, rękę i sklep.
Wyjawił mi nazwisko przyszłéj pani Bigoń. Wiedziałem, że ta osoba jest nadzwyczaj płochą panienką, bardzo przebiegłą, zalotną, słowem, strasznie niebezpieczną żoną dla takiego męża jak Bigoń.
Starałem się odwieść go od zamysłu poślubienia téj donzelli. — W słowach moich dopatrywał tylko egoizm. Wyobrażał sobie, że jedynie z obawy postradania przytułku, jaki miałem u niego, stawałem się przeciwnym jego ożenieniu.
Przymówka była zbyt obrażającą, abym mógł dłużéj pozostać pod gościnnym dotąd dla mnie dachem. Opuściłem Argelles, schroniłem się w sąsiednie lasy, postanawiając żyć jak pustelnik w nadziei lepszych dni.
W razie jednakże, gdyby siostra moja potrzebowała odnaleźć mnie, wskazałem Bigoniowi miejsce mojego przyszłego pobytu.
Przez dwa miesiące nie słyszałem nic o Bożym świecie. Dopiéro pewnego wieczoru, gdy wchodziłem do lepianki którą zamieszkiwałem, ujrzałem osła przywiązanego do okna a przy nim człowieka czekającego mego przybycia.
— Był to Bigon. Rzucił mi się do szyi, całował, płakał, śmiał się, wreszcie powiedział:
— „Ach! jakże miałeś pan słuszność panie Telemaku“.
Domyślałem się o co szło, ale nie potrzebowałem pytać Bigorria, aby utwierdzić się w moich domysłach.
Wyobraź pan sobie, że jestem człowiekiem zrujnowanym.
— Bah!
— Nie inaczej. — I mogę zaręczyć panu, że nie z własnéj winy. Inezilla, moja żona, jest pierwszorzędną łotrzycą! — Ach! gdybyś pan wiedział o wszystkiém, panie Telemaku! Żmija! padalec! smok! bazyliszek! Nie chciałem pana słuchać! powinieném był przewidziéć. Jestem ukarany! jestem durniem! jestem świnią! jestem jeszcze coś więcéj...
Po tém wynurzeniu się, Bigoń wyrwał sobie kilka kosmyków z głowy i opowiedział mi jak jego sklep korzenny stopniał w rękach Inezilly.
— Lubila ludzi zbrojnych, nieszczęśliwa! I to mnie zgubiło. Co dzień to inny przychodził. Byli-to brat, to jakiś krewny, to siostrzeniec, to szwagier, to chrześniak. Obdarowywała ich pieszczotami i łakociami ku wielkiéj mojéj rozpaczy. Kobieta ta ma kuzynów we wszystkich armiach europejskich. Są to Francuzi, Hiszpanie, Baskowie, Włosi, Flamandczycy, Anglicy i Bóg wie jakiéj narodowości. Wszystko to jadło, piło a przechodnie patrząc śmieli się ze mnie. Z czego się śmieli, dowiedziałem się doraźnie wczoraj wieczorem. Łotrzyca uciekła, zabrawszy wszystkie pieniądze i pozostawiając pusty sklep.
— I Bigoń przeczytał mi list który jego zbiegła połowica napisała przed swoim odjazdem.
„Muszę ci wyznać, że zapach korzeni chwyta mnie za gardło i dusi.“