Markiza Pompadour/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Markiza Pompadour
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Nuda królewska
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział VII.
Nuda królewska.

Kultura XVIII. wieku, zwrócona na piękno zewnętrzne, dążąca do ideału wyszukania, wdzięku, gracji, rozkochana w dworskości, stroju, etykiecie — doszła do szczytowego punktu, a teraz w epoce Ludwika XV. jakoby wyczerpana, znużona, nie znajdująca drogi dalszej, omdlewała, staczała się w dół. Sama arystokracja, wypowiedziawszy się do cna, wysiliwszy się ostatecznie, zawisła nad przepaścią — nie wiedząc o tem. Pod bawiącą oko pozłotą i blaskiem, świeciło próchno zgnilizny. Nie było już na wyżynach społecznych wiary w swoje zadania życiowe, w istotność swojej wartości; była już tylko gra obłudy, maska dostojeństwa, z pod której wyzierał uśmiech drwiny i nicującego wszystkie podstawy bytowania sceptycyzmu. Nie było grozy, bo ślepota powszechna kazała trzymać się tradycyjnych form, tańczyć na wulkanie, puszyć się szychem bogactw i etykietą tytułów, a lekkomyślność, utrwalona przez obyczaje, nie odgadywała możliwości — ba! okrutnej bliskości przewrotu.
O chorobliwości epoki świadczył jeden zatrważający objaw: narastająca nuda. Wystarcza odczytać urywki listów, pisanych przez wybitne osobistości czasu, aby odnaleźć w nich melancholijny cień pożerającej wszystkie inne uczucia nudy — bolesną prawdę wyznań poufnych poza brzękadłami publicznego wesela — ustawiczne skargi: „Zapadam się w nicość! Otuliła mnie nicość!“
Subtelni znawcy idej i nastrojów XVIII. stulecia, miłośnicy jego zalet, stanowiących zarodek przyszłości i głębocy krytycy jego wad, znamionujących upadek, bracia Goncourt, mówią o nudzie, która „rozpościerała się w tym świecie na górze i na dole, była początkiem i kresem, morowem powietrzem, zatruwającem wszystkie iluzje ludzkie i soki żywota całego narodu“. Albowiem w brutalnej formie występowała ta nuda nawet śród ludu — wyraziła się wspólnem samobójstwem dwóch żołnierzy, oświadczających, że zabijają się przez zaciekawienie wobec śmierci. A jej poziewanie było głębszem i stalszem na szczytach społecznych w miarę rang, zaszczytów, przywilejów urodzenia, bogactwa oraz rosnącej inteligencji. Jeszcze błyskotliwy dowcip, nicujący swawolą wszystko, rozdzierał mgłę nudy, ale i on był już nadużyty, podobnie jak siły fizyczne, stoczone szaleństwami rozpusty.

Tedy ów, który stał na samym wierzchołku życia, który reprezentował ówczesną ludzkość i Francję XVIII. wieku, król Ludwik XV. — oczywiście musiał być symbolem wyczerpania nerwów, znużenia najdostępniejszym właśnie jemu zbytkiem i wyrafinowaniem kultury, wzorową ofiarą wszechpożerczej nudy. Po wspaniałym bohaterskim aktorze komedji majestatu, Ludwiku XIV., zjawił się na tronie władca zobojętniały, już niemal manekin narowów absolutyzmu, człowiek, o którym opat Galiani wyraził się, że nie wyrzekł się on tylko pozornie Francji, że uprawiał pozory rządzenia, niby obrzydłe rzemiosło. Siedział na tronie raczej przez tchórzliwy egoizm, niż z przekonania, z obawy przed próżnią, z pożądania miłostek i rozrywek. Ale nuda była jego demonem, wierną towarzyszką — nudą tchnęła historja jego wielu miłostek, nuda wyzierała z kaprysów, zabaw, przesytu, wstrętu. Król pełnił obowiązki majestatu, a człowiek ziewał i gwizdał. Miał chwile okrutnej świadomości, kiedy oglądał bankructwo swojej duszy, roztrwonienie jej darów śród błyszczącej pustki dworu, niewolniczego pochlebstwa i bezmyślnych intryg swego otoczenia. Napozór jeszcze pożądliwy i lubieżny posiadał nieswoistą ciekawość śmierci. Pewnego dnia wysłał naprzykład na spacerze dworzanina na wzgórze, gdzie stał krzyż, aby sprawdził, czy to jest cmentarz; a kiedy wysłaniec powrócił z oznajmieniem, że ujrzał trzy świeże groby, król miał taką minę, iż obecna przytem młoda pani Mirepoix wyraziła się o tem; „jakby mu ślinka pociekła do ust“.
W tej nudzie tkwi zagadka cudownej mocy markizy Pompadour, która podjęła bohaterski wysiłek galwanizacji króla-trupa i w ciągu 20 lat wykonywała go z maestrją i poświęceniem, które śmiertelnie znużoną doprowadziły do wczesnej mogiły. Ale nie uprzedzajmy wypadków...

∗             ∗

Pewnej nocy — północ wybiła już dawno — Ludwik XV. nie mógł zasnąć. Posłał zdumionego kamerdynera po panią Mailly, dawną swoją i najmniej kochaną faworytę, o ile wogóle ten smakosz miłości kochać potrafił. Obudzona z twardego snu, zdumiona kaprysem królewskim, odziała się śpiesznie i przeszła za kamerdynerem poprzez drzemiące warty, puste galerje, tajne drzwi i kurytarze. Znalazła Ludwika w jego sypialni na fotelu prawie w bieliźnie, z cerą pożółkłą, płaczliwemi oczyma i kwaśnym uśmiechem. Ozwał się tonem skargi do niej:
„Pani Mailly! Musisz mnie uważać na szaleńca, żem cię wezwał o tej godzinie. Nieprawdaż?“
„Nie! Najjaśniejszy panie, uważam cię zawsze za króla, którego rozkazom należy być posłuszną.“
„Ach! machnął rozpaczliwie ręką — porzuć pani tego ,Najjaśniejszego Pana‘. Przecie jesteśmy tylko we dwoje... Sami... Czy pani zgaduje, po co ją wezwałem?“
„Nie domyślam się...“
Zarumieniła się mimowoli i zażenowana cofnęła się nieco ze swoim fotelem na kółkach. Jako faworyta królewska — wycofana z obiegu — niezbyt ponętna wogóle, obecnie posunięta w latach, raczej zawsze skłonna do porywów myśli, niż do wybuchów temperamentu, uczuciowsza znacznie od wielu współczesnych, rażących suchością serca i wyrachowaniem umysłu, niż zmysłowa naprzekór niezdrowej ciekawości zmysłów arystokratycznego otoczenia — zachowała w zanadrzach duszy lekki wstręt fizyczny do Ludwika, niechęć ex-kochanki przy pobłażliwości przyjaciółki wobec króla.
Ludwik XV. spojrzał na nią z ukosa i zrozumiał jej odruch.
„Ach! rzekł napół figlarnie, machnąwszy ręką, nie lękaj się pani. To nie do wiary, żeśmy oboje kiedyś... robili te głupstwa...“
Utopił głowę w dłoniach i po dłuższem milczeniu jął mówić zbolałym głosem:
„Wezwałem panią, żeby się wyskarżyć. Nudzę się — nudzę śmiertelnie... Nie widzę przed sobą nic i... za sobą nie widzę nic. Korona królewska jest drwiną, skoro Opatrzność nie zagwarantowała monarchów przed nudą. Co pani myśli o uczuciu nu—dy?“
Była zakłopotana, ale spryt jej znalazł odpowiedź.
„Jest to uczucie par excellence królewskie. Dowodzi ono, że król posiada wszystko... aż do zbytku, aż do przesytu.“
„To komplement. Skoro wezwałem panią na powiernicę nocy bezsennej, to nie racz mnie zdawkowemi komplementami. Mów ze mną, jak z człowiekiem — jeżeli król może nim być. Przecie pani chyba wiesz najlepiej (uśmiechnął się z lekkim cynizmem), że nie zawsze chodzę w koronie i purpurze, siedzę na tronie i berło trzymam w ręku... Wygląda się inaczej także!...“
Milczała. Mówił dalej żałośnie:
„Ja wiem sam dobrze o tem, że jestem czemś trochę powyżej ludzi i poniżej Boga. Mieć w ręku prawo śmierci nad każdym ze swoich poddanych, to jest olbrzymia wysokość. I skoro w nią wierzą miljony, to i ja mam prawo wierzyć. Widzę siebie w zwierciedle opinji ludzkiej, w pryzmacie poglądów świata. Ale przychodzi ta przeklęta nuda — nie daje mi spać, zdziera ze mnie wielkość i purpurę obraca w łachmany. Król przewracający się na łożu w noc bezsenną jest nędzarzem. A cuchnący chłop, śpiący twardym snem po pracy na mierzwie w polu — jest więcej, niż monarchą... jest szczęśliwcem. Nie! nie! pani Mailly — nuda nie jest najwyższem uczuciem — jest chorobą. I chciałem zapytać panią, czy nie znajdziesz na nią lekarstwa, bo co do moich medyków, to są fuszerzy... którzy doradzą mi puszczenie krwi, cięte bańki, serengę i proszki... fe!“
„Wiel—ka mi—łość!“ rzekła mocno akcentując oba wyrazy.
„Ba! ba! skąd ją wziąć?... Nie robi się jej dowolnie...
Przez myśl jego przemknęły obrazy hrabiny de Vintimille, księżnej Lauraguais, markizy de la Tournelle, księżnej de Châteauroux.
„Czy kobiety dworu mogą kochać człowieka, spotykając króla?... I czy król, który może każdej chwili zmienić przedmiot pożądania, potrafi zamknąć się w łańcuchu stałości?... Są miłostki — niema miłości...“
„To za surowe!“
Podniósł głowę nagłym rzutem. Na twarz jego wybił wyraz niezwykłej boleści.
„Nie! nie! jestem niesprawiedliwy. Biedna pani de Châteauroux umiała mnie kochać... i krzesała ze mnie najlepsze porywy. Ale dlaczegoż umarła?!
Sięgnął ręką do szkatułki japońskiej, wyjął z niej list i jął czytać urywki zdań:
„Nie byłbyś królem, gdybyś nie zasługiwał, abyś był kochanym dla własnej wnętrznej istoty...“
„Król winien być pierwszym stróżem mocy, którą innym powierza...“
„O ile piękniejszem jest położenie króla, jeżeli jest otoczony przez szczęśliwych...“
„Gdy proponuję ci, Najjaśniejszy Panie, abyś stanął osobiście na czele armji — nie myślę narażać Twego życia. Ono należy do Państwa — jako życie ojca należy do jego dzieci — winienieś je zachować. Ale musisz być obecnym w wojsku, aby je zagrzać do zwycięstw, zyskać serca żołnierzy. Wybacz mi śmiałość moją. Nie możesz mi poczytać za zbrodnię, że chcę Twojej sławy.“
„Gdybym nie mówiła ci prawdy w oczy, nie kochałabym Cię dość... Gdybym...“
Głos mu się załamał. Odłożył list.
„Widzisz pani sama, że po... śmierci mojej biednej Marji-Anny... nie mogę myśleć o żadnej innej kobiecie...“
Poprzez palce, którymi przykrył lekko łzawiące się oczy, dojrzał jej uśmiech. I dodał:
„...po — waż — nie myśleć! Co zatem mam czynić, pani de Mailly?“
Zadała pytanie dla zbadania głębin jego duszy, chwilowo skłonnej do samouświadomień, acz wikłającej się w sprzecznościach chwiejnej natury.
„A czy Wasza Królewska Mość nie mógłby się pogodzić z... małżonką?...“
Aż żachnął się.
„Próbowałem! Próbowałem! Czy podobna?... Marja... Leszczyńska (zaakcentował panieńskie nazwisko żony z niechęcią) jest istotą z innego bieguna, niż królowie Francji. Nie przeczę, że miała piękne talenty, doskonałe wychowanie... lubiłem niegdyś jej grę na gitarze i na klawicymbale... Ale ona sama zapomniała o swoich dawnych muzykalnych zajęciach... Mniejsza o to, że nie odznaczała się nigdy pięknością... Ale jest nudna — nudna — nudniejsza, niż ja... Wydaje się jej, że wydawszy na świat delfina i księżniczki, spełniła wszystkie obowiązki królewskiej małżonki. Zresztą pani sama wiesz najlepiej, co muszę o niej trzymać...“
Pani Mailly zaryzykowała rzec prawdę królowi:
„Wasza Królewska Mość pamięta, że królowa miała powody do uraz... do bólów... Ja sama (dodała ciszej) ponoszę winy wobec niej...“
„Ach, Marja pogodziła się z tem dawno... Jej wystarcza haft — dzieła dobroczynności i nudne konwersacje...“
„Królu! Nie raczysz pamiętać, żeś jej nieraz sprawił przykrość... Lubiłeś być złośliwym wobec niej... Jakże długo przetrzymywałeś stojącą, nim rzekłeś jej: ,Usiądź, pani!...‘ To ją odtrąciło od Ciebie.“
Ludwik XV. popatrzył ze zdumieniem na panią Mailly. I naraz roześmiał się:
„Oho! Pani zaczynasz mi rznąć prawdę w oczy... Doskonale!... upoważniłem cię do tego. Ale oddaj-że mi sprawiedliwość. Jeszcze przed paru dniami — podobnej nocy bezsennej — zapragnąłem odmodlić moje przewiny — zapomnieć nawet, że mnie poróżniła nieco z dziećmi i nasyłała na mnie ulubionych swoich klechów z kazaniami o moralności... polsko-katolickiej! Ale bacz pani... Nie uprzedzając o mojej wizycie pojednawczej, zakradłem się do jej komnat... i znalazłem ją w jej stałem towarzystwie... podczas godzinki czytania historji Francuskiej od czasów Klodoweusza. Przez otwarte drzwi dojrzałem księcia, księżnę, kardynała de Luynes... i jeszcze kilka innych zasuszonych mumij... Wszyscy drzemali... nawet stary pies Tintamarre chrapał, nieciekawy losów Ludwika Świętego, odczytywanych sennym głosem prezydenta Hénaulta... Moja żona kiwała się w fotelu z zamkniętemi oczyma... Na stole leżała czaszka trupia ,Belle Mignone‘...“
„Ach, tak! Królowej zdaje się, że to czaszka Ninon de Lenclos...“ przerwała pani Mailly.
„Otóż rozumie pani, że uciekłem jak oparzony,“ zakończył król. „Pomiędzy mną i królową wszystkie mosty zerwane zostały nazawsze! A delfin i księżniczki,“ dodał smutnie, „pozostały na tamtym brzegu... przy matce. Więc, proszę, powiedz pani teraz, gdzie znaleźć mogę lekarstwo przeciw nudzie?“
Nastała chwila długiego milczenia. Poczem pani Mailly zaryzykowała rzucić słowo rozwiązania, które dawno tłoczyło się jej na usta:
„Pani d’Étioles!...“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.