[66]
À force de rèver et de voir dans la plaine...
Marząc i przyglądając się błękitnookiéj
Dziewie, co do krynicy zwracała tu kroki,
Gad spostrzegł dnia jednego, że jest zakochany.
Sen, spokój — wszystko pierzchło. Jak tu się z tej rany
Wyleczyć? co poradzić na ból, co wciąż wzrasta?
Smutny siedział raz sobie koło bramy miasta.
Starzec jakiś przechodził. Rzekł więc doń: O panie,
Ratuj mię, radź mi! — Starzec usłyszał wołanie
I zbliżył się. A miał on długą, siwą brodę.
Z wiatrem się kołysały palm wierzchołki młode,
Słońce do snu się kładło za pustynne niwy.
— Co ci jest? spytał starzec. — Jestem nieszczęśliwy,
Rzekł Gad; kocham kobietę, to powód katuszykatuszy.
— I jam znał, odparł starzec, ten ból żrący w duszy,
Gdym był młody i ogniem me oczy pałały,
Jak dziś twoje. Lecz teraz włos mój — patrz — już biały,
Chłód mam w kościach, wzrok przygasł, drży niepewnie szyja,
Wszystko mi smutne, ciemne; dzień każdy, co mija,
Jest mi nocą, co spada na żywota drogę.
Cierpię! cierpię, że cierpieć, jak ty, już nie mogę.
VICTOR HUGO. TOUTE LA LYRE. VI. 26.