Marzenie czy Rzeczywistość/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marzenie czy Rzeczywistość |
Podtytuł | Obrazek Polsko-Amerykański |
Rozdział | V. |
Wydawca | W. Dyniewicz |
Data wyd. | 1907 |
Druk | W. Dyniewicz |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dwa lata upłynęły od opisanych wyżej wypadków.
Na plebanii księdza Boreckiego widać niezwykły ruch. Co chwila zajeżdżają farmerskie “buggy”, a z nich wysiadają strojni mężczyźni i kobiety — kilku księży spaceruje wśród kląbów geranii, rezedy i astrów — cała plebania i kościół tak zewnątrz, jak wewnątrz przystrojone w zieleń i kwiaty.
Podwójną uroczystość dziś obchodzą: rano odbyło się poświęcenie kościoła, który ks. Borecki swojem staraniem i zabiegami wystawił, a wieczorem o godzinie ósmej odbędzie się ślub Wandy z Lewickim, zamożnym farmerem z sąsiedztwa.
Pan Lewicki, były nauczyciel z Poznańskiego, pełnił i tu obowiązki i nauczyciela i organisty, lecz że parafia była małą, mógł się jeszcze po za tem oddawać gospodarstwu. Był to człowiek mniej więcej lat trzydziestu pięciu, nie piękny, ale bardzo miły, trochę otyły, z czem mu zresztą było do twarzy. Ciemne, pełne ognia oczy mówiły o gorącem sercu, choć usta milczały, bo Lewicki był mało mówiącym.
Czy kochał on Wandę? I tak i nie.
Wanda pięknością swoją każdego mogła podbić, oczarowała więc i Lewickiego, lecz Lewicki poza powierzchowną pięknością pragnął znaleźć w towarzyszce życia piękność duszy.
Wanda odkąd przybyła do wuja w farmerskie te okolice, widząc otoczenie prostaczków, nie udzielała się nigdzie i zamknęła się sama w sobie. Nikt nie byłby w stanie odgadnąć, co kieruje jej istotą, jakie uczucie bierze górę ponad nią.
Lewicki znał ją taką, jaką była obecnie — zamkniętą w sobie. Pomimo usiłowań nie był w stanie zajrzeć w głąb jej duszy; zagadkowość jej czasem go pociągała, czasem przerażała.
A Wanda? Dla niej, nie mogąc kochać nikogo, było obojętnem, za kogo wychodzi. Raz tylko kochała. Pogrzebała swe marzenia, a dziś jest tylko losu bierną istotą. Lewicki ją kochał — wuj sobie życzył, była to zresztą najlepsza partya, jakiej w tamtej okolicy spodziewać się mogła, a więc wypadało iść za Lewickiego.
Całkowite szczęście i radość gościło jedynie w sercu księdza Boreckiego. “Te Deum laudamus” śpiewała mu dusza, bo i jakże nie miała chwalić Pana, skoro błogosławił pracy jej i otaczał swoją świętą opieką.
Gdy ks. Borecki przybył do F... nabożeństwo odprawiał niczem w szopce Betlejemskiej, — do mieszkania wchodziły bez ceremonii prosięta i cielęta — dziś chwalić Boga, jest kościółek, jest plebanijka z ogrodzeniem — upiększona trawnikami i kwiatami, a co główne, jest miłość parafian. Najlepszym tego dowodem zajeżdżające bryki.
Rano po ceremonii poświęcenia kościoła, parafianie na rękach go unieśli, łzami wdzięczności oblali, a teraz składają drugi dowód swej życzliwości.
Prezenta, jakie zwożą jego sierocie i temu, co kształci ich dzieci, których szkółka już pomieścić nie może, napełniają go względem nich żywą wdzięcznością. Raduje się więc dusza ks. Boreckiego, a raduje z postawienia domu Bożego, raduje przywiązaniem i życzliwością swoich owieczek, raduje się, że wreszcie los Wandy się ustali. Znając jej dziki charakter, obawiał się ciągle jakiego skandalu z jej strony — Bóg dobry uchował go od tego i dziś oddaje ją pod opiekę człowieka, którego ze wszech miar wielce ceni.
Nie dziw więc, że Te Deum laudamus wypełniło mu całą istotę.
Rozpromieniony, szczęśliwy, krząta się pomiędzy gośćmi: jedno tylko życzenie ma na dnie duszy: odnalezienie rodziców Wandy. Po bezowocnem poszukiwaniu z początku, zaniechał ich później, ale teraz od trzech miesięcy poruszył wszystkie, nawet policyjne sprężyny i łudził się nadzieją, że może w tak ważnej chwili Bóg jaką wiadomość ześle.
Z godziną ósmą Veni Creator zabrzmiało w kościele i Wanda Kęszycka została złączona węzłem małżeńskim z Józefem Lewickim.