[102]LVIII
Marzenie paryskie.
Nie oglądał wzrok człowieka,
Tak okropnych, dzikich scen,
Jakie dzisiaj mi zdaleka
W zachwyceniu jawił sen.
Czarodziejstwo w snach się roi!
Na mnie dziwny kaprys padł,
Żem z krainy wygnał swojej
Roślinności zmienny świat.
Malarz dumny swym talentem,
Odurzałem się też w bród,
[103]
Monotonnym elementem
Marmurów, kruszczów i wód.
Babel schodów, arkad krocie,
Nieskończony był to gmach
W ciemnem lub matowem złocie,
Rój się kaskad iskrzył w łzach.
Katarakty tam ciężące,
Jak firanek szklanych zwój,
Na kruszczowych ścian tysiące,
Płaszcz rzucały lśniący swój.
Miast grup drzewnych — kolumnady
Otoczyły jeziór zrąb,
Gdzie olbrzymie się Najady,
Jak kobiety, patrzą w głąb.
Głaz różowy i zielony,
Okuł smugi sinych fal,
Które biegły przez miljony
Mil — ku krańcom świata — w dal!
Głazy jakieś niestworzone,
Nurt magiczny; — były to
Wielkie lustra — rozświetlone
Tem, co ich odbiło tło!
Obojętne i milczące
Te Gangesy — ze swych czar
[104]
Lały skarby wód drzemiące
W brylantowych bezdni jar.
Swych czarodziejstw budowniczy —
Przez tunel z klejnotów zórz
Przeganiałem niewolniczy,
Okiełznany odmęt mórz.
Wszystkie barwy ogniem grały,
Nawet kir miał swą tęcz grę;
Żywioł płynny zlał się cały
W kryształowy promień — skrę.
Nigdzie słońca, gwiazd, miesiąca,
Nawet tam gdzie Nieba skłon;
Świat mój cudny nie miał słońca,
Własnym ogniem gorzał on!
Nad tym światem cudów w ruchu
Zaległ — (nowy straszny cud!
Wzrok panował. Nic dla słuchu.)
Wieczny niemy ciszy chłód.
2.
Gdym olśnione otwarł oczy
Tom mój smutny ujrzał strych,
Znów poczułem, że pierś toczy
Nóż przeklętych smutków mych.
[105]
Zegar dźwięki grobowemi,
Ostro mi południe grał,
A zdrętwionej, smutnej ziemi
Z niebios chmurny mrok się lał.